Pora powrócić do przygód dwóch orczych braci i elfiej kapłanki, aby sprawdzić, jak zakończy się ich historia. Czy uda im się wypełnić powierzoną misję?
Wykonać zadanie
Trzeci tom Sagi Orków, zatytułowany Łowca nagród, wprowadza do serii właśnie łowcę – człowieka imieniem Corwyn. To on wpierw ratuje drużynę, później ich więzi, by wreszcie, ze względu na okoliczności, musieć połączyć z nimi siły i dotrzeć do cytadeli. Z kolei część czwarta, Bitwa o Tirgas Lan, to już zwieńczenie całej historii. Dowiadujemy się w niej kto jest dziedzicem elfiego królestwa i poznajemy mrocznego władcę, pragnącego władzy dla siebie. Można rzec, że tego typu scenariusz przerabialiśmy już niejednokrotnie w licznych uniwersach fantasy, ale czy to źle? Spróbuję to wyjaśnić.
To samo?
Pisząc recenzję kolejnych tomów Sagi Orków mógłbym właściwie przepisać część moich przemyśleń dotyczących poprzednich części. Nadal jest to momentami dość klasyczna historia fantasy, w której najjaśniejszym punktem jest Balbok i Rammar, czyli dwaj orczy bracia i główni bohaterowie historii. Największym mankamentem natomiast – nierówność w jej opowiadaniu. Są tu elementy fantastyczne, a jednocześnie bardzo współczesny język psujący klimat. Jest też pewna poprawa. Otóż mniej jest tu akcji pasujących do komiksu dla młodszego odbiorcy czy infantylnych żartów związanych z puszczaniem bąków. Jest bardziej mroczno i ponuro, a i żarty stały się mniej głupkowate i mogą się bardziej podobać starszym.
Jak wspomniałem, sama fabuła toczy się dość dobrze znanym torem. Dobro walczy ze złem, wrogowie zawierają sojusze, by powstrzymać mroczne siły, a i epicka bitwa musi się odbyć. Zwroty akcji też są, ale dość przewidywalne, choć jednocześnie nie najgorsze. Michael Peinkofer i Jan Bratenstein, czyli autorzy serii, najwyraźniej od początku mieli plan na scenariusz i mocno się go trzymali, co też ostatecznie wyszło na dobre. Lepszy konkretny, choć utarty schemat, niż jakieś rozwlekanie i udziwnianie, które pozbawiłoby całość sensu. Na plus wypada także nowy bohater, czyli Corwyn. Podobnie jak nasi orkowie i elfka, jest postacią wyrazistą i charakterystyczną. Dobrze współgra z pozostałymi członkami drużyny, sprawiając, że jest ona jeszcze ciekawsza. Gorzej wypadają tu postaci poboczne i główny złol, będący momentami wręcz nijacy i niewarci zapamiętania.
Do boju!
Oprawa graficzna to kolejna mocna strona Sagi Orków. Peter Snejbjerg może i wzorował się na znanych światach fantasy, ale efekt końcowy wyszedł mu naprawdę dobry. Nie można tu mówić o żadnym plagiacie, ale niektóre inspiracje są mocno widoczne. Nie ma w tym jednak nic złego, bowiem najważniejsze w tym wszystkim jest to, że dostajemy odpowiedni klimat, pasujący do przygody. Słowa uznania należą się rysownikowi także za ostateczną bitwę pomiędzy elfio-krasnoludzkimi wojskami zmagającymi się z armią orków i finał ukazujący mrocznego elfa Margoka. W przeciwieństwie do scenariusza tu naprawdę trudno mieć jakieś uwagi.
To jest już koniec…
Składająca się z czterech tomów seria Saga Orków nie stanie się klasykiem fantasy. Ma zbyt wiele błędów. Twórcy od początku nie wiedzieli chyba, do jakiej grupy wiekowej chcą skierować zeszyty, nie dali nam nic odkrywczego, jest zbyt mało zaskoczeń, a i klimatu momentami brakuje. Plusem są z pewnością dobrze napisani główni bohaterowie i oprawa graficzna, ale to za mało, by wybić się ponad przeciętność. Jednocześnie seria nie jest całkowitą klapą. Jeśli ktoś lubi epickie historie o walce dobre ze złem, interesujące postaci i szczyptę dobrego humoru (choć i tego słabszego nie brakuje) to śmiało może wejść do tego świata. Fani fantasy mogą być zadowoleni, że Elemental zdecydował się na wydanie tego tytułu w Polsce. Na pewno znajdziemy tu coś, co zapada w pamięć.
Nasza ocena: 6,7/10
Może nie są to komiksy wybitne, ale zapewniają przyzwoitą rozrywkę.
Fabuła: 4,5/10
Bohaterowie: 8/10
Oprawa graficzna: 9/10
Wydanie: 5,5/10