Site icon Ostatnia Tawerna

W kółko o tym samym: Ian Tregillis, „Wojny alchemiczne. Wyzwolenie” – recenzja książki

Czas wrócić do Prowincji Centralnych. Mechaniczni sieją zamęt w starej dobrej Hadze! Mosiężny Tron zagrożony! Porządek świata zdaje się wywrócony do góry nogami. Anastazja Bell i jej współpracownicy nie będą mieli lekko.

Tak, tak, dobrze zauważyliście: napisałam o Anastazji Bell. Dotychczasowa antagonistka staje się w trzecim tomie Wojen alchemicznych, obok Berenice Mornay-Périgord i Daniela (dawniej Jaxa, czyli Jalyksegethistrovantusa), bohaterką powieści i z jej perspektywy czytelnik poznaje część wydarzeń. Wydarzeń strasznych i krwawych, ponieważ zbuntowani klakierzy, głównie Zagubieni Chłopcy pod przewodnictwem królowej Mab, przybywają na stary kontynent, aby pustoszyć Holandię. Mechaniczni nie patyczkują się z ludźmi, a autor książki – ze słowami. Opisy są brutalne, wręcz turpistyczne, co prowadzi do domniemania, że Tregillis szczególnie lubuje się w epatowaniu czytelnika krwią, wymiocinami i ekskrementami dla samego shock value. Zagęszczenie owych opisów szybko doprowadza odbiorcę do zobojętnienia i przewracania oczami, więc wątpię, czy pisarz rzeczywiście osiągnął tu zamierzony efekt.

Wyzwoleniu wciąż można natknąć się na rozmaite lapsusy językowe – nie wiem, czy przypisywać je autorowi, czy tłumaczowi. Prócz tego zdarzają się słowa użyte anachroniczne, niepasujące do nakreślonego przez Tregillisa świata. Jeśli czytaliście recenzje Mechanicznego i Powstania, to wiecie, że styl tych powieści od początku budził moje zastrzeżenia.

Co ciekawe, w trzecim tomie zdecydowanie dominują postaci kobiece. Wśród ważnych osób, wyjąwszy Daniela, mamy przecież Talleyranda, tuinier, królową Mab, królową Margreet, Élodie czy Lilith. Pastor Visser, król Sébastien i Hugo Longchamp niespecjalnie wpływają na rozwój fabuły. Niestety, wspomniane żeńskie bohaterki nie należą do tych najlepiej skonstruowanych. Anastazja i Berenice niewiele się od siebie różnią: stoją po przeciwnych stronach barykady, ale postępują i wyrażają się podobnie – a są to zachowania raczej rynsztokowo męskie niż arystokratek pełniących ważne funkcje państwowe. Czyżby znowu chodziło wyłącznie o shock value? Z kolei Mab i Lilith to dwie obłąkane maszyny. Innymi słowy, postaci mają odmienne cele, ale niekoniecznie charaktery czy sposób bycia; brakuje realistycznej różnorodności.

Światotwórczo Wyzwolenie wnosi niewiele nowego do trylogii, raczej bazuje na tym, co już zostało powiedziane. Pojawia się kilka dodatkowych wzmianek o Indianach, w tym jeden poboczny bohater zwany Waapinutaaw-Iyuw – lecz to właśnie wzmianki, a nie faktyczne rozszerzenie ram świata przedstawionego. Odwiedziny w Quebecu są krótkie i raczej służą uwypukleniu niezwykłej roli Daniela wśród klakierów niż opisaniu papieskiej – teraz przecież doszczętnie zrujnowanej – siedziby.

Niestety, z całej trylogii to właśnie Wyzwolenie wypada najsłabiej pod względem fabularnym. Liczyłam trochę, że po takim sobie Powstaniu Tregillis podniesie poziom w zakończeniu – zwykle to środkowe tomy okazują się najmniej udane – tymczasem autor jeszcze go obniżył. Podczas lektury nie mogłam się opędzić od wrażenia, że zwyczajnie zabrakło świeżych pomysłów na kontynuację, a tym bardziej na satysfakcjonujący finał całości. Co więcej, dochodzę do wniosku, że opowiedzianą w trzech tomach historię spokojnie dałoby się skomasować do jednej książki: krótszej, ale treściwszej, nic nie uroniwszy z jej fabularnej esencji i przesłania. Same opisy kolejnych sekwencji akcji i brutalnych działań jednej czy drugiej strony to za mało, aby zakończyć cykl z przytupem i uzasadnić jego długość.

Szkoda mi trochę trylogii Wojen alchemicznych – Tregillis wyraźnie nie spełnił obietnic złożonych w pierwszym tomie. Rozważania natury teologiczno-filozoficznej ostatecznie okazały się kwiatkiem do kożucha: nie doczekały się pogłębienia, a jedyny wniosek płynący z lektury brzmi „nie wiadomo, czym jest wolna wola i czy ma jakiś związek z duszą, o ile ta ostatnia istnieje”. Czyli zostawiamy czytelnika w lesie. Fabularnie powieść też sprawia wrażenie urwanej: wiemy, iż bohaterowie stoją u progu wielkich przeobrażeń społecznych, cywilizacyjnych, a być może także technologicznych, lecz autor nic a nic nie uchyla rąbka tajemnicy. Zostajemy z oczywistościami, natomiast to, co naprawdę mogło nas nurtować przez trzy tomy, potraktowano po macoszemu. A ponieważ szokowanie dla samego szokowania zdecydowanie do mnie nie przemawia, szczerze wątpię, abym miała do cyklu Tregillisa kiedyś wrócić lub tym bardziej komuś go polecić.

Nasza ocena: 4,7/10

Trzeci tom Wojen alchemicznych wnosi niewiele nowego. Całą trylogię dałoby się tak naprawdę ścisnąć do jednej książki.

Fabuła: 3/10
Styl: 4/10
Bohaterowie i świat przedstawiony: 6/10
Wydanie: 6/10
Exit mobile version