Site icon Ostatnia Tawerna

„Wojny alchemiczne. Tom 2. Powstanie”

Po tym, jak Jaxowi i Berenice udało się doprowadzić do zniszczenia Wielkiej Kuźni, wojna w Nowym Świecie była właściwie nieunikniona. Tulipaniarze oblegają zatem twierdzę Zachodniej Marsylii, a francuscy obrońcy z niepokojącą częstotliwością zdają się krzyczeć: Metal na murze! Wojna wojną, lecz pojawia się kolejne pytanie: co naprawdę skrywa owiana legendą mechaniczna arkadia, o ile w ogóle istnieje?

W drugiej części Wojen alchemicznych czytelnik nadal śledzi losy Jaxa i Berenice. Sprawa pastora Vissera schodzi na dalszy plan – co nie oznacza, że autor go porzucił lub o nim zapomniał – za to na ważności przybiera inna, dotąd mniej istotna postać: kapitan Hugo Longchamp. Z perspektywy tych bohaterów przedstawiane są najważniejsze wątki powieści: po pierwsze oblężenie Zachodniej Marsylii, po drugie kwestia królowej Mab i jej Zagubionych Chłopców, po trzecie wreszcie szpiegowska intryga eks-Talleyranda.

Wraz z wydaniem nowego tomu zmienia się ton opowiadanej historii. O ile Mechaniczny był pozycją okraszoną rozważaniami filozoficznymi i teologicznymi, o tyle Powstanie skupia się bardziej na „przygodowości”. Zagadnienie wolnej woli nadal stanowi clou, lecz drugi tom trylogii nie wnosi pod tym względem nic nowego do tematu, raczej opiera się na już wypracowanych wnioskach. Prawdę mówiąc, szkoda. Lektura Powstania to przeskakiwanie między kolejnymi scenami akcji: pościgami, bitwami, mordami. Brakuje tego, co w języku angielskim nazywa się cooldown time: czasu na ochłonięcie i refleksję. Największe urozmaicenie dla kolejnych szarpanin stanowią badania Berenice nad rozszyfrowaniem alchemicznego kodu, ale i ten motyw wydał mi się raczej dodatkiem do akcji niż czymś, co można by pomysłowo rozwinąć.

Zirytowało mnie, jak nieumiejętnie buduje Tregillis napięcie fabularne w Powstaniu. Nie raz i nie dwa odnosiłam wrażenie, że odpowiednie wyjaśnienia poszczególnych wydarzeń, ich umotywowanie czy połączenie w łańcuchy przyczynowo-skutkowe były dodawane na bieżąco lub wręcz po fakcie. Ponadto autor zdaje się wyznawać zasadę, wedle której jeżeli czytelnik poznał jakąś informację, to i bohaterowie powieści powinni się jej jak najszybciej domyślić – nieważne, czy wypadnie to wiarygodnie, czy nie.

Ciekawie natomiast przedstawia się wątek królowej Mab i mechanicznej utopii. Ciekawie – ale nie błyskotliwie. Efekt nietypowości osiąga się tutaj raczej przez nieoczywiste zestawienie ze sobą pewnych motywów niż poprzez ich oryginalność. I tak do świata steampunkowej wojny religijnej wkradają się nagle elementy baśniowe: imię przywódczyni wyzwolonych mechanicznych przywołuje wspomnianą przez Szekspira w Romeo i Julii fairy, rodzaj elfiej wróżki charakterystycznej dla angielskiej folkloru. Z kolei nazywanie jej podwładnych „Zagubionymi Chłopcami”, a zamieszkiwanej przez nich krainy „Nibylandią” to oczywisty ukłon w stronę Jamesa Barrie’ego i Piotrusia Pana – zabieg o tyle interesujący, że nie wiadomo, czy w świecie Wojen alchemicznych (przypominam, alternatywny początek XX wieku) to dzieło się ukazało.

Odnoszę wrażenie, że kontynuacja obniża poziom wytyczony przez pierwszy tom. Niewykluczone, że to typowy przykład syndromu środkowej części – czymś w końcu trzeba wypełnić przestrzeń między ekspozycją a finałem. Co gorsza, razi mnie język tej powieści; już „jedynka” bywała dosadna i potoczysta, a narratorowi zdarzały się niezręczne sformułowania. Przy lekturze Powstania nie mogłam pozbyć się wrażenia, że autor epatuje czytelnika wulgaryzmami bez żadnego konkretnego celu: ot, ordynarność dla samej ordynarności, w żaden sposób nie uwiarygodniająca świata (a wprost przeciwnie – naprawdę wątpię, aby na początku XX wieku wszyscy, bez względu na pochodzenie i status społeczny, przeklinali i bluźnili z iście rynsztokową swobodą).

Nowy wielki talent! – znów krzyczy z okładki cytat podpisany przez George’a Martina. Jeśli chodzi o światotwórstwo, to jak najbardziej, nachwaliłam się już Tregillisowego worldbuildingu przy okazji recenzji Mechanicznego. Jednak pod wszystkimi pozostałymi względami Powstanie jest odczuwalnie słabsze. Pozostaje więc mieć nadzieję, że to jedynie taka mniej udana przygrywka przed la grande finale, czyli zamykającym trylogię Wyzwoleniem, które w ręce polskiego czytelnika ma trafić już jesienią.

Exit mobile version