Potężna jest siła nostalgii. Armada nigdy nie była ani najlepszym, ani najbardziej kreatywnym komiksowym SF. Tymczasem nowe wydania od Egmontu, zbierające kilka albumów na tom, znajdują się na szczytach list sprzedażowych na polskim rynku.
W pierwszych dwóch tomach Navis przeszła drogę od dzikuski do tajnej agentki w służbie Armady. Pomimo braku doświadczenia oraz bycia jedyną przedstawicielką swojego gatunku Ziemianka okazała się być zabójczo skuteczna i ceniona przez wszystkich (kaszl, Mary Sue, kaszl). W swoich przygodach protagonistka powoli odkrywała, że Armadzie daleko do utopii. Wszędzie panoszy się korupcja, a wiele kosmicznych ras znajduje się na najniższym poziomie drabiny społecznej. Jednak to niejedyny zawód. Głównej bohaterce udało się zrealizować swój cel i odnaleźć innych homo sapiens. Ci jawili się pierwotnie jako wiecznie imprezujący hippisi, ale wystarczyło tylko pojawienie się obcych, by wyzwolili w sobie żądzę krwi. Navis nie tego oczekiwała od spotkania z pobratymcami.
W Armadzie bez zmian
Trzeci tom niby obiecuje intrygującą zmianę dynamiki, lecz to tylko pozory. Otóż niesubordynacja Navis osiąga tak kosmiczny poziom, że doprowadza ona do katastrofy. I ja rozumiem, że główna bohaterka buntująca się wobec zastanego porządku na papierze brzmi dobrze, ale jej akcje są po prostu głupie. Zdawałoby się, że spowodowanie śmierci wielu postronnych to coś, za co protagonistka powinna na zawsze trafić za kratki, a jednak jedyna kara, jaka ją spotyka, to odebranie licencji i zakaz pracy. Jednak ten swoisty ostracyzm niemalże od razu się kończy, bo Navis zostaje zatrudniona przez pewnego szemranego prawnika, dzięki czemu może dalej rozbijać się po statkach i planetach oraz popisywać się lekkomyślnością. Szkoda, że scenarzysta Jean-David Morvan nie zdecydował się na pozostawienie Navis na dnie na dłużej.
Kosmiczny orientalizm
Co lubię w tym cyklu, to to, że każdy pojedynczy album ma swoją zamkniętą historię i charakterystyczny klimat. W ten sposób każda opowieść znacząco różni się od pozostałych. I tak w trzecim tomie pojawia się misja infiltracji złego gangu, powrót na rodzimą planetę Navis (która z dżungli została przekształcona na jałową pustynię) oraz wizyta na wyspie, gdzie można mówić tylko prawdę. I te opowieści czyta się dobrze, choć Navis wybaczająca zagładę ekosystemu całej planety wypada dość dziwnie.
Tylko zupełnie nie rozumiem, czemu scenarzysta tak bardzo potrzebuje opierać się na naszej rzeczywistości, podczas gdy mógłby się zagłębić w czystą fantastykę. Piję tu do trzeciego albumu Niestała śmierć z pseudojapońską planetą śmierdzącą tanim orientalizmem. Ogólnie rzecz ujmując, Armada wypada lepiej, gdy jest po prostu rozrywkowym komiksem. Doceniam, że twórcy chcą czasem poruszyć trochę cięższe tematy, ale zazwyczaj wypadają one tutaj siermiężnie.
Przegląd techniczny
Graficznie Armada wypada przyjemnie. Rysownik Philippe Buchet operuje całkiem szczegółową kreską i nie oszczędza na kolorach. Jeśli ktoś lubi kosmiczne światy, gdzie ras jest bez liku (patrz Gwiezdne wojny) to tu znajdzie się w siódmym niebie, bo z niemal każdej strony wylewają się nowi kosmici. Podobnie wiele jest tu kosmicznych pancerzy, statków i robotów.
MacArmada
Zdaję sobie sprawę, że narzekając na Armadę, jestem w mniejszości – wystarczy ponownie spojrzeć na topkę popularności. I choć komiks ten w wielu miejscach mnie mierzi, to po kolejny tom Armady pewnie sięgnę. Bo to taki fastfoodowy komiks, który wchodzi szybko i smakuje nawet całkiem nieźle. Tylko nie można za bardzo zastanawiać się nad jego szczegółami.
Nasza ocena: 6,7/10
Komiks czyta się całkiem dobrze, ale nie potrafię polubić Navis, oj nie.Fabuła: 6/10
Bohaterowie: 5/10
Oprawa graficzna: 8/10
Wydanie: 8,1/10