Site icon Ostatnia Tawerna

Ta obca – recenzja komiksu „Armada”, t. 1-2

Hiszpańska Wielka Armada liczyła sobie u szczytu chwały 22 galeony i 108 uzbrojonych okrętów handlowych. To i tak pikuś w porównaniu do wielkości tytułowej flotylli z komiksu Jeana-Davida Morvana (scenariusz) i Philippe’a Bucheta (rysunki), w skład której wchodzą tysiące statków kosmicznych.

Gdy w 2000 r. Egmont wydał po raz pierwszy Armadę, jeszcze w formie zeszytowej, była to świeżynka. Pierwszy tom dzieła Morvana i Bucheta powstał zaledwie 2 lata wcześniej i doczekało się ono jedynie dwóch kontynuacji. Swego czasu przeczytałem kilka pierwszych części i z tego, co pamiętam, to podobało mi się. Możliwe, że przemawia przeze mnie nostalgia, gdyż był to pierwszy „dojrzały” frankofon, który czytałem (wcześniej tylko Asteriksy i inne takie). Gdy piszę te słowa, komiks, którego oryginalny tytuł to Sillage, ma już we Francji tomów dwadzieścia jeden głównej serii i kilka spin-offów. Dziwnym nie jest, że przy takiej popularności (i płodności twórców) Egmont zdecydował się na nowe wydanie. Takie wznowienia to ja rozumiem. Wprawdzie twarda oprawa zabiera więcej miejsca na półce, ale możliwość przeczytania czterech części na raz się ceni. Choć od razu uprzedzę, że poza zebraniem całości (w tym tomu piątego, którego tytuł napisany jest za pomocą wymyślonych piktogramów – idealne pod wyszukiwanie!) nowe wydanie nie zostało niczym wzbogacone – brak tu choćby szkiców postaci. Szkoda.

W kosmosie nikt nie odczyta twoich myśli

Science fiction przyzwyczaiło odbiorców do schematu samotnego kosmity ukrywającego się przed ludźmi (lub chcącego ich pożreć – zależy, kto co lubi). W Armadzie odwrócono ten trop i tu główna bohaterka, Navis, stanowi jedyną przedstawicielkę gatunku ludzkiego wśród miliardów kosmitów. Bohaterka wyróżnia się także inną wyjątkową cechą – podczas gdy wszystkie rasy istot pozaziemskich mogą odczytywać myśli, to w przypadku homo sapiens jest to niemożliwe. Unikatowe umiejętności sprawiają, że Navis zostaje agentką specjalną, a poszczególne misje mają przybliżyć ją do spotkania innych Ziemian.

I gdzie ta Armada?

Paradoksalnie w Armadzie bardzo mało jest tytułowej floty statków przemierzającej kosmos. Osiem zeszytów przynosi zaledwie szczątkowy obraz sytuacji polityczno-społecznej z senatem (?) i przewodniczącym (mocno inspirowanymi trylogią prequeli Gwiezdnych wojen). Oprócz tego wzmiankowana jest mafia handlująca planetami i w dwóch tomach ukazano żywot nizin społecznych. I tyle. Równie dobrze zamiast flotylli mogła to być stacja kosmiczna. Ten brak pomysłu na to, jak należycie eksplorować koncept wyjściowy, widoczny jest także w konstrukcji tomów. Ledwie ułamek akcji toczy się w przestrzeni kosmicznej, cała reszta na kolejnych planetach. Aczkolwiek warto tutaj pochwalić Morvana, gdyż fabuła w poszczególnych zeszytach potrafi przybierać mocno zaskakujący kierunek. Fantasy o rywalizujących plemionach, opowieść tocząca się podczas rewolucji (przemysłowej i proletariackiej) czy też wzorowana na I wojnie światowej historia nieustannego boju pomiędzy żywymi organizmami a maszynami. Dekoracje zatem są tu całkiem ciekawe, czyta się to wszystko szybko i z przyjemnością, lecz zazwyczaj pointa poszczególnych zeszytów ucieka w banał. Niby scenarzysta porusza ważkie tematy, takie jak niewolnictwo, eugenika czy terroryzm, lecz nie ma o nich nic odkrywczego do powiedzenia. Dużo lepiej wychodzą mu historie skupione po prostu na akcji, jak np. świetny epizod toczący się w więzieniu.

Jednocześnie miałem wrażenie, że pomiędzy tomami zmieściłaby się jeszcze cała dodatkowa seria, bo tak wiele wątków jest tu pomijanych. Ledwie Navis jest dzikuską, a już po chwili powierzane są jej misje specjalne najwyższej rangi. Oczywiście zbytnie zagłębianie się w origin story wiałoby nudą, lecz bez tego ciężko poczuć jakąkolwiek większą więź z bohaterami pobocznymi – bohaterka mówi, jak wiele oni dla niej znaczą, ale czytelnik tego nie miał gdzie zauważyć. Ta historia aż się prosiła o więcej elementów znanych z tropu „fish out of water”.

Fanservice never changes

Warstwa graficzna stworzona przez Philippe’a Bucheta cieszy oko. Artysta tworzy pełne szczegółów kadry w przyjemnym kreskówkowym stylu. Widać, że rysowanie tytułu science fiction sprawia mu dużą radość. Nie wszystkie jego pomysły na kosmitów są równie ciekawe, ale ci mniej humanoidalni wychodzą mu świetnie. Godne pochwały są także żywe i ciepłe kolory.

Całkiem sporo tu nagości, która pełni tu rolę wyłącznie ozdobną. Ciężko stwierdzić, w jakim wieku jest Navis, czasami bywa tytułowana „dzieciną”, lecz jej „dzika” natura często objawia się chodzeniem topless. Pewne wątpliwości budzą też gusta modowe kosmitek (które oczywiście w większości posiadają biodra, wcięcie w talii i biust – nawet jeśli są reptiliankami) z ich szczególnym upodobaniem do stringów. Ten ubiór nawet dziś jest passé, lecz najwidoczniej w dalekiej przyszłości moda na nie powróci.

Do celu

Armada to przykład komiksu, który czyta się przyjemnie, gdy wyłączy się myślenie. Bo jako akcyjniak jest to całkiem niezły tytuł. Gorzej, gdy zacznie się go analizować, wtedy wychodzą mankamenty. Więc wszystko zależy od nastroju i oczekiwań odbiorcy.



Nasza ocena: 6,2/10

Poczwórna dawka klasycznego już frankofońskiego SF. Przyjemna, choć bardzo niezobowiązująca rozrywka.

Fabuła: 6/10
Bohaterowie: 5/10
Oprawa graficzna: 7/10
Wydanie: 7/10
Exit mobile version