Site icon Ostatnia Tawerna

Tiger Queen – recenzja komiksu „Isola”, t. 2

Twórcy Isoli, scenarzysta Brendan Fletcher i rysownik Karl Kerschl, w wywiadach przyznali, że nie interesuje ich tradycyjne „zachodnie” podejście do konstruowania fabuły. Zamiast tego w ich twórczości odnaleźć można nawiązania do japońskiego sposobu opowiadania historii, gdzie punktem wyjścia są relacje między bohaterami. Eksperyment (?) ten jednak nie do końca się udał.

Pierwsza Isola była dla mnie komiksem o tyle ładnym, co problematycznym. Kreska przypominająca animacje od Dreamworks w połączeniu z kapitalnymi kolorami nie były w stanie zrekompensować mało klarownej fabuły. Owszem, relacja między bohaterkami wypadła świetnie, lecz wymyślony przez autorów świat pozostawiał wiele do życzenia. Brendan Fletcher, nawet jeśli rozpisał sobie wszystko w głowie, nieumiejętnie przelał to na papier. Wspomnieć tu warto, że znaczenie tytułowej „Isoli” znajdowało się w opisie na okładce, a nie w samym komiksie… Czy drugi tom wypada pod tym względem lepiej? W dużej mierze tak, choć dzieje się to poniekąd przy okazji.

Co dwie klątwy to nie jedna

Jak najlepiej uniknąć pułapki nadmiernego komplikowania i tak już złożonej sytuacji geopolitycznej przedstawionego świata? Odpowiedzią na to pytanie (przynajmniej według Fletchera i Kerschla) zdaje się być pominięcie tego aspektu. Gdzieś tam pojawiają się wzmianki o nadchodzącej wojnie, lecz ciężko przejąć się konfliktem, gdy nie wiadomo, kto i o co chce się tłuc. Drugi tom Isoli w bardzo niewielkim stopniu popycha fabułę do przodu, skupiając się natomiast na kameralnej opowieści. Relacja Rook i królowej Olwyn błyszczała już w pierwszym tomie, a tu zostaje jeszcze lepiej rozwinięta, bo odwraca role i to władczyni musi bronić swojej poddanej (a może i kogoś więcej…). Ciekawych postaci kobiecych jest tu nawet więcej. Pojawia się też inne spojrzenie na klątwę, dużo mroczniejsze i okrutne, co ciekawie rezonuje z tragedią królowej Maar, która wciąż przyzwyczaja się do swojego stanu. Mam jednak wrażenie, że to, co tutaj zostało rozciągnięte na cały tom, zmieściłoby się w jednym, góra dwóch zeszytach.

Tygrysunki

W drugim tomie pada zaskakująco mało słów, a w wielu scenach czytelnikowi przychodzi śledzić tylko „utygrysioną” królową Olwyn. W ten sposób ciężar emocjonalny przeniesiony został na zwierzaka o bardziej ograniczonej mimice. A jednak Karl Kerschl poradził sobie tutaj znakomicie i wszystko jest odpowiednio czytelne. W dalszym ciągu kolory spisują się świetnie, choć lokacje tym razem są mniej kreatywne, a i paleta barw została ograniczona.

Quo vadis, tigris?

Problemy, jakie miałem z pierwszym tomem, nie zostały tutaj naprawione. Zamiast tego Fletcher i Kerschl skierowali historię na inne tory. I o ile drugi tom sam w sobie zaciekawił mnie bardziej niż pierwszy, to mam wrażenie, że ta zmiana wektora odbyła się za wcześnie. Jak na komiks drogi, za dużo tutaj przebywania w miejscu. Mityczna Isola dalej majaczy gdzieś w oddali, a ja wciąż nie czuję się zaangażowany w ten świat, przez co cała wędrówka, jakże ważna dla bohaterek, zupełnie po mnie spływa.



Nasza ocena: 7/10

Przyjemna lektura, choć nie naprawia błędów pierwszej części.

Fabuła: 6/10
Bohaterowie: 8/10
Oprawa graficzna: 8/10
Wydanie: 7/10
Exit mobile version