Site icon Ostatnia Tawerna

Spiderman jako Nathan Drake – recenzja filmu „Uncharted”

Nathana Drake’a prawdopodobnie nie trzeba nikomu przedstawiać. Awanturnik, poszukiwacz skarbów, niestrudzony archeolog i specjalista od pakowania się we wszelkie kłopoty. Ten bohater serii gier konsolowych tym razem zostaje przeniesiony na wielki ekran. Co z tego wyszło?

Przekleństwo ekranizacji gier

Ekranizacje gier zwykle się nie udają. Jestem świadomy, że to w pewnym stopniu generalizacja, jednak taka zasada już się przyjęła. Przenoszenie konsolowych przygód na wielki ekran po prostu zwykle kończy się fiaskiem. Miałem ogromną nadzieję, że w przypadku Uncharted będzie inaczej. Uwielbiam tę serię wydawaną przez studio Naughty Dog od pierwszej do ostatniej minuty każdej z jej części. Wojaże Nathana Drake’a to moje najlepsze wspomnienia z konsolą PlayStation i niezmiennie inspirują mnie do podróży oraz poznawania tajemnic historii. Tym większe były moje oczekiwania względem filmu, o którym właśnie piszę.

Fabuła

Krótko o fabule. Spotykamy młodego Nathana Drake’a, który dorabia sobie jako kelner i drobny złodziejaszek. Pewnego dnia spotyka Victora Sullivana, znanego także jako Sully. Twierdzi on, że zna zaginionego brata Drake’a, a także wspólnie poszukiwali legendarnego skarbu piratów. Ich drogi się jednak rozeszły, a Sully potrzebuje pomocy Nathana, aby odnaleźć fortunę. W wyścigu po złoto gonił ich będzie fanatyczny miliarder oraz armia najemników.

Źródło: gameshub.com

Niespełnione oczekiwania

Niestety, ale ekranizacja podołała moim oczekiwaniom w bardzo nieznacznym stopniu. Starałem się być obiektywny z całych sił. Film okazał się jednak blockbusterem, jakich wiele, starającym się bazować na miłości oddanego grona fanów konsolowych przygód Drake’a. Większość motywów wydawała się wciśnięta na siłę, a ducha gry nie było czuć tutaj prawie wcale. Jeśli spojrzymy na Uncharted jako na film niezależny, niezwiązany z legendarną serią, na pewno ocenimy go lepiej. Jeżeli jednak do kina skierowało nas wspomnienie przygód przeżytych z kontrolerem w ręku, prawdopodobnie nasuną się podobne myśli, jak autorowi tego tekstu.

Źródło: polygon.com

Spider-Man vol. 2

Zacznijmy od głównego bohatera. Rozumiem, że twórcy chcieli tutaj pokazać tzw. origin story Nathana. Ten powrót do korzeni wymagał zatrudnienia młodszego aktora, co przy okazji otwiera producentom furtkę na wypadek kontynuowania serii filmowej. Czy Tom Holland był jednak trafnym wyborem? Na pewno narażę się w tym momencie całej rzeszy jego fanów, jednak uważam, że nie. Holland jest tu trochę zmienioną wersją swojego Petera Parkera. Identyczne zachowania, taka sama fryzura, nawet podobne poczucie humoru. Nie jest to na pewno Drake, którego znamy i lubimy z gry. W przypadku Sully’ego sprawa wygląda nieco lepiej. Mark Wahlberg może nie przypomina wąsacza z konsoli, jednak całkiem dobrze wciela się w dość cynicznego poszukiwacza skarbów. Oprócz nich w obsadzie znajduje się całkiem dobrze odwzorowana Nadine, a także Antonio Banderas! Ten ostatni zrobił na mnie świetne wrażenie jako bezwzględny milioner. Może tylko było go trochę zbyt mało na ekranie…

Źródło: distractify.com

Suchary nie na miejscu

Wspomniałem już o „Parkerowym” poczuciu humoru filmowego Drake’a. Teraz pozwolę sobie napisać o nim trochę więcej. Powiem szczerze, było ono nie do wytrzymania. Filmy Marvela przyzwyczaiły nas już do mrugnięć okiem i, wydawałoby się, śmiesznych wtrąceń głównych bohaterów w trakcie nawet najpoważniejszych starć. Wydaje się to infantylne i psuje często odbiór sceny, jednak da się to przeżyć. W Uncharted jednak te, powiedzmy sobie otwarcie, suchary, zostały wyniesione na kolejny poziom. Nie przypominam sobie, żebym na seansie uśmiechnął się chociaż raz. Kiedy jednak bohaterowie lecący na pokładzie renesansowego okrętu mówią do siebie: „Ej, Jack Sparrow, nie czas na wygłupy”, gdyż jeden z nich udaje, że steruje statkiem… cóż, powoduje to raczej zażenowanie. Czy cieszy nawiązanie do innego tekstu kultury? Niestety nie, podane jest to w tak infantylny sposób, że zaczynamy się raczej zastanawiać, czy twórcy traktują nas poważnie. Rzadko się zdarza, żeby żarty bohaterów brzmiały żałośnie w oryginalnym języku produkcji. Wolę więc nie myśleć, jak brzmiało to w wersji dubbingowanej.

Źródło: gamesradar.com

Film przygodowy, ale nie Uncharted

Naprawdę nie chciałbym, żeby ta recenzja brzmiała tak, jakby moim zamiarem było zmieszać Uncharted z błotem. Ten film jest całkiem solidny, posiada świetną ścieżkę dźwiękową (pojawiają się motywy z gry), kilka historycznych ciekawostek, wspaniałe efekty specjalne. Promuje się jednak jako ekranizacja genialnej serii gier komputerowych, z którymi wszak nie może się równać w najmniejszym stopniu. Film jest zwykłym blockbusterem sypiącym niezbyt błyskotliwymi żartami i mającym gdzieś prawa fizyki. Konsolowe Uncharted, mimo nieśmiertelności Drake’a i nieskończonych zasobów amunicji, aspirowało do produkcji poważniejszej, czego w ekranizacji brak. Scenarzyści zostawili sobie jednak bardzo szeroko otwartą furtkę do kontynuacji. Jeśli ona nastąpi, mam nadzieję, że sięgną po rady studia Naughty Dog, które mogłoby im pokazać, jak tworzy się epicką opowieść o poszukiwaniu skarbów.

Na film Uncharted zapraszamy do sieci kin Cinema City!

Nasza ocena: 7,2/10

Duży zawód. Film to namiastka konsolowej przygody z typowymi bolączkami blockbustera.

Fabuła: 6/10
Bohaterowie: 6/10
Oprawa wizualna: 9/10
Oprawa dźwiękowa: 8/10
Exit mobile version