W grze Santa Monica przenosimy się na słoneczne kalifornijskie wybrzeże Stanów Zjednoczonych, aby rywalizować w zarządzaniu własnym fragmentem plaży. W trakcie rozgrywki atrakcje na kolejno dokładanych kartach przyciągną turystów, lokalnych mieszkańców i naszego VIP-a. Na końcu wygra gospodarz najlepiej zorganizowanego terenu.
Głównym elementem gry jest talia kart, które występują w dwóch rodzajach: plaża i bulwar, co jednocześnie określa, gdzie możemy je dołożyć na naszym terenie. Miejsce wybudowania jest kluczowe dla końcowego wyniku – atrakcje mają bowiem nadrukowany na sobie warunek punktacji, najczęściej jako sąsiadowanie z konkretnymi kartami. Czasem jednak, żeby zdobyć punkty, będziemy musieli się bardziej natrudzić. Karty będą wymagały odpowiednio dużej grupy takich samych ikon leżących obok siebie lub umieszczenia na nich odpowiednich ludzików.
No właśnie – na naszą plażę ściągną tłumy turystów i ludności miejscowej, których zwabią hotele, sklepy i uroczystości zaślubin organizowane nad brzegiem oceanu. A jak już przyjdą, to trzeba zapewnić im dodatkowe atrakcje w postaci obszarów aktywności. Te pola zapewniają punkty zwycięstwa, gdy zostaną zajęte przez określoną liczbę ludzi. Jedyny problem w tym, że pionki muszą jeszcze jakoś tam dojść – sporą częścią gry jest więc uważne przesuwanie ich w odpowiednią stronę.
W trakcie tury wybieramy jedną z czterech dostępnych lokacji lub, płacąc „piaskowymi dolarami”, korzystamy z akcji specjalnej, która da nam kartę w inny sposób. Układamy ją w swoim obszarze (najlepiej tak, aby zmaksymalizować punkty), wykonujemy efekt natychmiastowy i… już. Przychodzi tura następnego gracza. Podejmowanych decyzji jest akurat tyle, żeby nie było automatycznych, najlepszych możliwych ruchów, a jednocześnie – żeby nie trzeba było myśleć nad optymalizacją w nieskończoność. Dodatkowo podczas ruchów innych graczy możemy już upatrzyć sobie jakąś idealną kartę dla nas i liczyć na to, by nikt po drodze nam jej nie zabrał. A może pokaże się coś jeszcze lepszego?
Santa Monica mija nam dość szybko i intensywnie – w sam raz jak na lżejszy, choć wciąż złożony tytuł. Liczba kart, kombinacji akcji specjalnych i ogólnych celów punktowania sprawi, że gra długo nam się jeszcze „nie ogra”.
Ilustracje układają się w tętniącą życiem plażę, za to gorzej wypada funkcjonalność grafiki. Karty plaży mają ramkę z akcjami, punktowaniem i ikonami na górze, karty bulwarów – na dole, co sprawia, że dość trudno na pierwszy rzut oka połapać się, co dana lokacja właściwie robi. Dodatkowo przez to, że niektóre efekty są unikalne, musimy sprawdzać ich działanie w instrukcji. I tak: jedno miejsce punktuje za ikony w całym naszym obszarze (a nie tylko w sąsiedztwie karty), inne pozwala „teleportować” ludzi, kolejne daje punkty ujemne w pewnych warunkach, jeszcze inne blokuje możliwość budowania kart po swojej lewej stronie. Nie ma też spójności, jeśli chodzi o oznaczanie obszarów aktywności – czasem opis punktacji jest umieszczony wewnątrz takiego pola, czasem pod, nad lub z dala od niego. Decyzją twórców czytelność kart stoi niżej niż wrażenia estetyczne – trzeba się do tego przyzwyczaić.
W polskiej wersji gry razi mnie jeszcze użycie słowa „miejscówka” jako synonimu miejsca oraz „lokalsów”. Znalazłem też parę potknięć w tłumaczeniu, włącznie z takimi wpływającymi na grę – dokładnie przeczytajcie zasadę punktowania pomarańczowej karty celów. Chwali się za to pomysłowa lokalizacja nazw własnych obiektów występujących na kartach.
Podsumowując – Santa Monica jest ciekawą, przyjemną dla oka grą, która doskonale się sprawdzi, gdy chcemy nieco wytężyć szare komórki i miło spędzić czas. Nie mamy tu za wiele interakcji – poza podbieraniem kart nie możemy sobie przeszkadzać. Wiek 14+ podany na pudełku jest określony nieco na wyrost – największą trudnością w grze jest zrozumienie ikonografii. Zarówno we dwie, jak i w cztery osoby rozgrywka jest płynna i satysfakcjonująca.