Wielu uważa, że serial o prowadzącej mikroskopijną agencję detektywistyczną Jessice Jones to najlepsza produkcja, jaką Marvel przygotował dla Netflixa. I kiedy wspomina się pierwszy sezon Iron Fista, albo równie wyczekiwany, co rozczarowujący crossover The Defenders, trudno się nie zgodzić z tą grupą.
Czekając na nowe odcinki Jessiki Jones, zastanawiałam się, jak wielkie obciążenia psychiczne scenarzyści dołożą głównym bohaterom. W końcu nie tylko Jessica zmagała się w pierwszej serii ze swoimi demonami. Chociaż faktem jest, że jej wróg z przeszłości , w dobrze skrojonym garniturze, był najbardziej realny ze wszystkich. Co zaserwowano nam w takim razie w pierwszych pięciu odcinkach nowej serii?
Kim była Jessica Jones?
Oczywistym wydawało się, że po rozprawieniu się z jednym mrocznym elementem swojej przeszłości Jessica będzie musiała zmierzyć się z kolejnym. I to tym o wiele większym, poważniejszym, który może zniszczyć życie wielu osób. Bo jej supermoce skądś się wzięły, a ona sama miała kiedyś rodzinę. I w końcu ta przeszłość ją dogania. Nie ma teraz innego wyjścia, jak się z nią zmierzyć, czego Jessica unikała przez prawie dwadzieścia lat. Czekam bardzo na dalszy rozwój sytuacji i wyciąganie kolejnych szkieletów z szafy organizacji rządowych. To zawsze materiał na kilka trzymających w napięciu odcinków.
Podoba mi się, że nadludzka siła głównej bohaterki nie jest w tym serialu priorytetem czy jej znakiem rozpoznawczym. W pracy detektywa stanowi ostateczność. Jones po prostu świetnie wykonuje swoją robotę, odcinając się od tego, jak zdobyte informacje wpłyną na życie jej klientów. A przynajmniej do tej pory tak było, bo po wydarzeniach finału pierwszej serii — w mieście, gdzie wieści się szybko rozchodzą — nagle społeczeństwo chce zrobić z niej potwora, bohaterkę i zabójcę na zlecenie jednocześnie. I tym razem to oni, jej zleceniodawcy, czy ludzie na ulicy, nie widzą nic złego w tym, jak wpłynie to na życie samej Jessiki. Znalazła się w centrum uwagi wbrew własnej woli i musi teraz sobie z tym poradzić, jednocześnie starając się pracować jak dawniej.
Kim będzie Malcolm, kim będzie Trish?
W drugiej serii nie będziemy jednak skupiać się tylko na Jessice. Własne małe koszmary miała przecież nie tylko ona. Malcolm, jak sam twierdzi w jednym z odcinków, zamienia jeden nałóg na drugi, ale tym razem równocześnie przysługuje się jakiejś sprawie. Jak na razie z podziwem i lekkim niedowierzaniem można oglądać jego postępy, jednak nadal oczekuje się momentu, że nowe życie sąsiada Jessiki zacznie się sypać. Nie życzę mu tego, ale pewnych reguł fabularnych po prostu nie da się przeskoczyć.
W przypadku Trish jest jeszcze ciekawiej. Kiedyś była rozpuszczoną nastoletnią gwiazdką filmową (pseudonim i peruka kojarzą się z kilkoma gwiazdkami Disney’a, prawda?), a teraz mocno walczy o to, by ludzie postrzegali ją inaczej niż przez pryzmat roli w serialu dla dzieci. To udowadnianie wszystkim wkoło, że potrafi zajmować się poważnymi tematami i odnosić na tym polu sukcesy, może sprowadzić na nią wielkie niebezpieczeństwo, którego nie dostrzeże, dopóki nie będzie za późno.
Ale kiedy najbliżsi przyjaciele otrzymali wątki z potencjałem, nie można powiedzieć tego samego o Jeri Hogarth i jej prawniczych przepychankach ze wspólnikami. Nowi bohaterowie — niepełna latynoska rodzina, która sprowadza się do budynku Jessiki — to niespecjalnie pasujące do klimatu serialu schematy fikcyjnych postaci. Trudno mi jakoś uwierzyć, że pani detektyw, tak oschle odnosząca się do świata jako całości, nagle zacznie kumplować się z dzieckiem, które bez zaproszenia wpada do jej mieszkania. Nieważne, jak bardzo kojarzy jej się z kimś, kogo znała w przeszłości, kilka zdań z nim zamienionych nie tworzy przyjaźni. Co więcej, dzieci w tym wieku, plączące się pod nogami kogoś o nadludzkich zdolnościach, to tylko problem. Co młody szybko zdążył udowodnić.
Tak to właśnie się robi
Trafiłam ostatnio na liczącą dwa sezony produkcję stacji Syfy Wynonna Earp. Główna bohaterka to wyobcowana dziewczyna z mroczną przeszłością, która szuka zapomnienia w butelce i przygodnych romansach, a specjalny dar (jest prawnuczką sławnego szeryfa Wyatta Earpa, i za pomocą magicznego rewolweru może wysyłać demony do piekła) otrzymała wbrew własnej woli, jak klątwę. Bohaterka nigdy nie przebiera w słowach, a jej ciężkie i bezpośrednie poczucie humoru jest mocno podszyte cynizmem.
Nie mogłam jednak przez cały czas przestać myśleć o Krysten Ritter i jej świetnej kreacji w serialu Marvela. I o tym, jak podobne pomysły i schematy postaci kobiecych można zrealizować dobrze i źle. Bo Wynonna, mimo ciekawego pomysłu, okazała się bohaterką dość irytującą i sztuczną, szczególnie gdy wygłaszała niepotrzebne komentarze, nawet jeżeli obok nie było nikogo, komu mogłyby one zaimponować. Jessica nie robiłaby tego na siłę.
Nie mam zatem wątpliwości, że Marvel’s Jessica Jones jest nie tylko najlepszym serialem marvelowskim na Netflixie — nawet jeżeli pojawiły się pewne minusy — ale także najlepszą obecnie produkcją z nadnaturalnymi zjawiskami w tle, w którym główną bohaterką jest kobieta.