Droga do starcia
Truizmem jest stwierdzenie, że w tzw. monster movies najważniejsze są wielkie potwory biorące udział w kinowym widowisku. Nie znaczy to jednak, że same walki wystarczą, by przyciągnąć do ekranu. Dopiero w połączeniu z raczej nieskomplikowaną, ale zgrabnie przedstawioną historią i bohaterami, wobec których można mieć jakiekolwiek odczucia, jestem w stanie zaangażować się w seans. Z tego względu sporym rozczarowaniem były dla mnie dwie poprzednie odsłony filmowego rebootu przygód Godzilli, ponieważ w centrum uwagi próbowały stawiać ludzkich bohaterów, którzy znaleźli się w kryzysowej sytuacji. Sam taki koncept jak najbardziej może wydawać się interesujący, jednakże postaci zostały wyprane z charakterów i nawet pojawienie się kaiju nie mogło na dobre przerwać nudy towarzyszącej seansowi. Zupełnie inaczej sytuacja wyglądała natomiast w przypadku dzieła Kong: Wyspa Czaszki. Film Jordana Vogt-Robertsa był dużo bardziej samoświadomy, nie silił się na zbędną powagę, a tytułowy bohater faktycznie skradał show jako władca wyspy. Na szczęście debiutujący w Monsterverse Adam Wingard znalazł pewien złoty środek i najnowsze widowisko nie cierpi na te przypadłości.
Ewolucja króla
Reżyser i scenarzyści ewidentnie zdawali sobie sprawę, że wielki goryl miał do tej pory dość mało czasu na rozwój, z racji tylko jednego solowego filmu. Stąd też początek historii przybliża widzom postać Konga, znacznie starszego i większego niż ostatnio. Samotny, zaskakująco bystry i „ludzki” władca Wyspy Czaszki to postać, od której cały czas bije emocjami i nie da się jej nie polubić. Nie bez powodu zresztą żyje w dość ciepłych stosunkach z grupą ludzi prowadzących badania na wyspie. Spokój zostaje jednak przerwany, gdy Godzilla – dotąd obrońca ludzkości – z niewyjaśnionych przyczyn dopuszcza się ataku na prywatną korporację. Taki splot wydarzeń prowadzi do wytypowania Konga jako tego, który może stawić czoło niszczycielskiemu jaszczurowi i jednocześnie wziąć udział w ekspedycji do Pustej Ziemi, stanowiącej możliwe źródło pochodzenia tytanów. Potężny bohater jest przy tym już mocno zmęczony i tak naprawdę zdaje się szukać w tym wszystkim domu, swojego miejsca w świecie. Na swój sposób refleksyjny potwór stanowi tym samym przeciwieństwo Godzilli, któremu tym razem poświęcono znacznie mniej czasu ekranowego, ale to dlatego, że jest on bardziej tajemniczy, jako nieokiełznany żywioł, którego działania próbujemy przez spory fragment filmu zrozumieć.
Starcie tytanów i ludzie w tle
Wszystko oczywiście stanowi przede wszystkim pretekst do tego, by potwory mogły kilka razy stanąć przeciwko sobie do walki. Mimo swojej prostoty fabuła została nakreślona całkiem sprawnie, przy podzieleniu na dwa przeplatające się wątki. Przez większość czasu obaj tytułowi bohaterowie kroczą odmiennymi ścieżkami, a oprócz nich grupy ludzi, których losy w jakiś sposób są z nimi związane. W przypadku Konga jest to wspomniana ekspedycja wraz z niesłyszącą dziewczynką nawiązującą więź z gorylem. Tropem Godzilli zaś podąża dwójka nastolatków z prowadzącym podcast o teoriach spiskowych. Ludzkie postaci w tej historii wypadają zaskakująco… w porządku. Nie tylko nie przeszkadzają (a to już plus), ale i można je polubić, a dynamika między charakterami została poprowadzona całkiem znośnie. Nie brak też drobnego moralizatorstwa, wynikającego z zestawienia technologii z siłami natury.
Natomiast gdy już ekspozycja fabularna i uczucia potworów zejdą na drugi plan, zaś dojdzie do rękoczynów, to dzieją się rzeczy wielkie i wspaniałe. Naprawdę, nie będzie przesadą, jeśli stwierdzę, że Godzilla vs. Kong może mieć jedne z najlepszych scen akcji, jakie pojawiły się w blockbusterach. W żadnej z sekwencji nie brak rozmachu, skalę starć w różnych lokacjach po prostu czuć, a ich reżyseria cały czas pozostaje pierwszorzędna. Niezależnie od okoliczności jest to popcornowa uczta dla oczu. Nie brak przy tym również gatunkowych nawiązań. Z najbardziej widocznych – Godzilla przemierzający wodę często zostaje uchwycony w sposób inspirowany scenami ze Szczęk.
Potwory w końcu domu
Widzowie z Europy byli w trochę gorszej sytuacji, jeśli chodzi o premierę Godzilla vs. Kong. Ze względu na trwającą pandemię film zaliczył hybrydową premierę w USA, trafiając jednocześnie do wybranych kin i na platformę streamingową HBO Max. W Polsce usługa wciąż jest niedostępna, a że kina były w marcu jeszcze zamknięte, to nie dość, że na premierę na wielkim ekranie trzeba było dodatkowo poczekać, to dopiero teraz pojawiła się możliwość obejrzenia widowiska w domowym zaciszu. Czy było przy tym warto czekać na wydanie
Blu-ray od Galapagos? Zdecydowanie tak! Przede wszystkim jakość obrazu na ekranie 1080p jest świetna (w sprzedaży dostępna jest również wersja 4K dla posiadaczy nowszych telewizorów) i bije na głowę typowe doświadczenie w serwisach streamingowych. Jak można się domyślić, ma to niebagatelne znaczenie w scenach akcji, które wyglądają po prostu jeszcze lepiej, ale i poza nimi oglądanie pełnych detali potworów czy Pustej Ziemi to sama przyjemność. Należy również wspomnieć, że na krążku zawarto oryginalną ścieżkę dźwiękową (z opcjonalnymi polskimi napisami) w standardzie Dolby Atmos. Dostępny jest również polski lektor, przy zachowaniu dźwięku 5.1.
Jak to bywa w przypadku wydań Blu-ray, nie mogło obyć się bez materiałów bonusowych, stanowiących dodatkową zachętę do zakupu. Tych jest całkiem sporo. Najciekawszym z nich według mnie jest komentarz reżysera do filmu, dzięki któremu można wychwycić zaskakująco sporo detali. Oprócz tego znalazło się dziesięć materiałów z udziałem twórców i obsady, rozjaśniających trochę poszczególne elementy i wątki filmu oraz mitologię Monsterverse. Choć jest to rzecz całkiem przyjemna w odbiorze, to raczej skierowana do laika i wątpię, by osoby mocniej zaznajomione z postaciami Konga i Godzilli wiele z tego wyciągnęły. Niemniej jednak samo wydanie prezentuje się bardzo solidnie.

Źródło: hollywoodreporter.com
Bitwa kusi
Godzilla vs. Kong zdecydowanie należy do udanych crossoverów. Choć nie jest to dzieło wybitne, to dostarcza wielu emocji, tworząc zaskakująco interesujące portrety wielkich potworów i osadzając imponujące starcia w ramach sensownie napisanej, a co najważniejsze, angażującej historii. Wydanie Blu-ray dzięki wysokiej jakości obrazu i dźwięku oraz niezłym materiałom dodatkowym stanowi zaś świetną okazję, by nadrobić film. Ostatecznie jest to bowiem obraz na tyle satysfakcjonujący, że broni się również poza dużym ekranem.