Jedną z tradycji na Halloween są z pewnością maratony z horrorami. Z tego też powodu naszej redakcji zebrało się na wspomnienia i postanowiliśmy wyznać, który z przerażających filmów widzieliśmy jako pierwszy i jakie mamy z nimi wspomnienia. Poznajcie nasze zestawienie!
Candyman
Kiedy w coś wierzysz, a inni mają to za mrzonki. Candyman to film, który chyba do końca życia zostanie mi w pamięci, a pszczoły będą w jakiś sposób przerażać. Produkcja z 1992 roku opowiada o Helen Lyle, która zbiera materiały do swojej pracy o współczesnym folklorze. Postawia stworzyć coś dowcipnego oraz ciekawego, a całość opiera głównie na rozmowach ze studentami o znanych im legendach. Jedna z historii szczególnie ją intryguje i jednocześnie przeraża. Opowiada o Candymanie, czarnym artyście, który dostaje zlecenie wykonania portretu córki białego arystokraty. Zakochują się w sobie, a ona zachodzi w ciążę. Niestety rodziciel dziewczyny nie akceptuje ich związku i postanawia się zemścić za upokorzenie go. Wynajmuje zbirów, a ci obcinają artyście prawą dłoń i rzucają na pastwę wściekłych pszczół, którym wcześniej ukradli miód. Mężczyzna umiera w męczarniach od ukąszeń. Sprowokowany powraca jako zjawa, z hakiem zamiast dłoni i nikt nie jest już bezpieczny. Helen postawia udać się do nawiedzonego budynku, żeby sprawdzić prawdziwość historii, a jej życie już nigdy nie będzie takie samo, fantazje stają się rzeczywistością. Uwolniony upiór morduje ludzi, a za wszystkie zbrodnie obwiniana jest główna bohaterka.
Pamiętam jak jako mały wypierdek zasiadłam z siostrą do oglądania, a potem nie mogłam spać po nocach. Moja mama już nie wiedziała co ma robić, bo żadne sposoby nie działały. Wizja zjadających mnie pszczół czy człowieka, który rozpruwa moje ciało były bardzo realne. Do teraz jak widzę pszczoły, to mam wrażenie, że zaraz mnie zjedzą. Największy strach wprowadzał aktor odgrywający rolę Candymana, Tony Todd. Znakomicie dobrany, a jego mimika czy specyficzny sposób poruszania się i mowy doskonale odzwierciedlał postać „hakowego mordercy”. Po prostu robił klimat. I nie potrzeba było efektów jump scary czy lejącej się wszędzie krwi. Nie powiem wam czy był to w 100% mój pierwszy obejrzany horror, ale na pewno najlepiej zapamiętany. W takim stopniu, że nie wiem czy sięgnę po najnowszą odsłonę. – Katarzyna Gnacikowska
Źródło: fangoria.com
Duch
To właśnie od tego horroru, którego podwaliny zbudował sam Steven Spielberg, zaczęło się moje zamiłowanie do filmów grozy. I tak zostało do dziś. Duch opowiada historię rodziny Freelingów, która wprowadziła się do nowego, jak się później okazuje nawiedzonego domu, zbudowanego na terenie dawnego, indiańskiego cmentarza. Tuż po wprowadzeniu się, zaczynają oni doświadczać obecności złowrogiej istoty, która porywa Carol Anne, córkę Steve’a i Diane do świata duchów. Zrozpaczeni rodzice korzystają z pomocy medium, aby odzyskać ukochane dziecko. Film ten jest pierwszym horrorem, jaki widziałem, mając zaledwie 6 lat i między innymi dlatego mam do niego ogromny sentyment i lubię przynajmniej raz do roku odświeżyć sobie tę produkcję.
Choć film ten jest znacznie mniej rozpoznawalny od takich horrorów, jak Koszmar z Ulicy Wiązów, Piątek 13-ego, Halloween czy Teksańska Masakra Piłą Mechaniczną, to wciąż można zaliczyć go do klasyki kina grozy. Ciekawostką jest również fakt, że wokół filmu Hoopera krąży wiele mrocznych teorii związanych między innymi ze śmiercią głównej bohaterki, 12-letniej Heather Michele O’Rourke, podczas kręcenia scen do trzeciej części trylogii. Mówi się, że sama produkcja została przeklęta, a klątwę tę sprowadzili na siebie twórcy horroru, wykorzystując na potrzeby jego kręcenia prawdziwe szkielety, ponieważ ograniczony budżet nie pozwalał na zakup plastikowych. Można powiedzieć, że to zaledwie kropla w morzu, która pokazuje niezwykłość tej produkcji! – Marcin Panuś
Źródło: greatoldmovies.blogspot.com
Czerwona róża
Nie mam pojęcia jakim cudem trafiłam na ten film, ale jak dziś pamiętam, że oglądałam go jeszcze na kasetach video i to na dwóch, bo podzielono go na części. Miałam jakieś 13 lat, więc był to jeden z pierwszych horrorów, które świadomie włączyłam i obejrzałam bez zastrzeżeń rodziców. Pamiętam, że zorganizowałam wtedy wieczór filmowy z koleżanką, a mój ojciec niecnie wykorzystywał to, iż oglądamy horror i niespodziewanie wpadał nas straszyć.
Sama produkcja jest niemożliwie długa. Historia opowiada o nawiedzonym domu i ludziach, którzy chcą go zbadać. Generalnie dużo tu mroku, trochę jump scare’ów i dużo świetnej scenografii. Po latach mam wrażenie, że ten film pewnie już nie byłby dla mnie straszny, jednak nie chcąc zepsuć sobie tego młodzieńczego wrażenia świadomie nie decyduję się na rewatch. Co ciekawe, dopiero w dorosłym życiu dotarłam do informacji, że to produkcja na podstawie książki Stephena Kinga. – Jarosława Trzpis
Źródło: mubi.com
The Ring
Za pierwszy obejrzany przeze mnie horror uznaję The Ring. Chodziłem wówczas do którejś z końcowych klas sześcioletniej jeszcze podstawówki i był to pierwszy film z gatunku, jaki obejrzałem z kolegami od początku do końca. Wcześniej oczywiście zdarzyło mi się zobaczyć jakieś urywki innych produkcji, jak np. Blair Witch Project, gdy oglądali je dorośli, ale nie pozwalano mi siedzieć przy nich zbyt długo. Oprócz tego, jeśli mnie pamięć nie myli, przed Kręgiem udało mi się już obejrzeć w całości Ducha z roku 1982 wraz z rodziną, ale z racji przestarzałych już wtedy efektów i nieco familijnego charakteru niespecjalnie mnie wystraszył i nie zaliczam go jako swojej „inicjacji”.
A zatem to właśnie amerykański The Ring z 2002 roku (do japońskiego oryginału dotarłem później) został pierwszym „strasznym filmem”, jaki dobrowolnie i świadomie przyswoiłem i który pod pewnymi względami na lata stał się dla mnie wzorem tego, czym horror jest. Być może stąd bierze się choćby moja mniejsza od przeciętnej niechęć do jump scare’ów, czy też ustawianie mentalnej granicy „oglądalnych” filmów grozy gdzieś w okolicach roku 2000.
Co by nie było, seans był dla mojego dziecięcego umysłu dość poruszający. Nie miałem po nim co prawda klasycznego lęku przed samotną nocną wycieczką do toalety, ani też nie obawiałem się, że coś wylezie mi z telewizora… ale jakoś straciłem ochotę do spacerów w okolicy pobliskiego pustostanu, przed którym stała zapomniana, pokryta mchem studnia. – Krzysztof Dzieniszewski
Źródło: alphacoders.com
Omen
Film Omen był jednym z najczęściej pokazywanych horrorów w latach 90. Co ciekawe, pasmo „lekkich” produkcji grozy miało emisję telewizyjną o wczesnych godzinach, czyli tuż po 20:00. Dostęp dla dzieci do horrorów był ograniczony, lecz nie niemożliwy. Z powodzeniem funkcjonowały wypożyczalnie kaset VHS, a zaintrygowanemu tematyką wybranych produkcji właścicielowi wystarczyło powiedzieć, że bierze się filmy dla rodziców. W telewizji brutalne ekranizacje przesiąknięte krwią były emitowane w najpóźniejszych godzinach emisji, jednak takie filmy jak Omen z powodzeniem można było obejrzeć wczesnymi wieczorami. Czy kilkulatek po Wieczorynce mógł przestraszyć się historii o źle wcielonym? Jak najbardziej tak. Na szczęście do oglądania takich produkcji przygotowali mnie ojciec i wujowie, oglądający filmy sensacyjne lat 70. i 80. nie zważając, że obok bryka młody człowiek, który dopiero co zaczął chodzić. Jeżeli chodzi o samego Omena, to do dzisiaj uważam całą trylogię za jedną z najlepszych tego typu ekranizacji w historii kina. Ktoś może powiedzieć, że scenografia jest kiczowata ale pamiętajmy, że mówimy o filmie z 1976 roku. Scenariusz uważam za znakomity. Pomysł poddania sprzeczności polegającej na umieszczeniu w ciele niewinnej istoty, dziecka, postaci diabła uważam za absolutnie genialny. Film po części bazuje na przekazach końca świata ukazanego w Apokalipsie św. Jana, co było wykorzystywane również w późniejszych podobnych produkcjach. Na dodatkowe atuty składają się przejmująca i świetna gra gwiazd kina, tj. Gregory Pecka czy Davida Warnera. Absolutnie polecam. – Kamil Sawicki
Źródło: denofgeek.com
Lśnienie
Nie jestem pewna czy pierwszym, ale na pewno jednym z pierwszych horrorów w moim życiu było Lśnienie Stanley’a Kubricka 1980 roku. Chyba nikomu nie trzeba przedstawiać tej produkcji, tym bardziej że powstała jako adaptacja książki Stephena Kinga. W taki czy inny sposób znaczna większość fanów horrorów na pewno spotkała się z książkową lub filmową wersją. Obie są świetne, natomiast ta ekranowa ma wartość dodaną w postaci genialnego Jacka Nicholsona w głównej roli. Jego twarz w szczelinie drzwi to coś, co widzę za każdym razem patrząc na aktora, nawet jeśli gra w komedii.
Jednak nie tylko on wbił mi się w pamięć. Do dzisiaj przerażają mnie małe dziewczynki stojące podejrzanie w miejscu, tym bardziej że sama posiadam siostrę bliźniaczkę i widząc je, czułam się nieswojo. Chociaż bardziej przerażała mnie jednak żona głównego bohatera, która, gdyby nagle stanęła i w przybliżeniu odtworzyła miny Jacka Nicholsona, mogłaby być bardziej przerażająca od niego. Jej ogromne gałki oczne do teraz budzą mój niepokój.
Lśnienie spowodowało, że będąc w hotelu w pustym korytarzu zastanawiam się, kiedy ktoś na mnie wyskoczy z siekierą. I jako osoba dorosła już wiem, że szanse na to są małe, ale moja dziecięca część umysłu wie lepiej… – Katarzyna Satława
Źródło: mentalfloss.com
Noc żywych trupów
Pierwszy horror jaki widziałem, a przynajmniej jaki zapadł mi w pamięć, opowiadał o… wampirach. Pamiętam, że oglądałem go wraz ze starszym kuzynem, a scena, w której krwiopijcy atakowali jedną z bohaterek i zabijali ją, pozostała ze mną na długi czas. Niestety, nie mam pojęcia jaki tytuł nosiła tamta produkcja i właściwie pamiętam tylko ten jeden, wspomniany moment, więc trudno mi będzie tę produkcję odnaleźć. Dlatego zamiast o niej, napiszę o drugim filmie grozy, który widziałem i tym razem już zapamiętałem. Była to Noc żywych trupów w reżyserii George’a Romero z 1968 roku. W dzieciństwie, jak zapewne wielu z Was, uwielbiałem oglądać stację Cartoon Network. Jak jednak doskonale pamiętacie, był taki moment, kiedy kończyła ona nadawanie, a w jej miejsce pojawiało się TNT. Zamiast pójść spać po zakończonej emisji seriali animowanych, postanowiłem zostać przy telewizorze (mogę się pochwalić, że miałem swój własny w pokoju) i obejrzeć film. A był to właśnie wspomniany horror. Nie powiem, żebym wtedy jakoś szczególnie się bał. Aczkolwiek sama fabuła wciągnęła mnie, los bohaterów zaintrygował, a i od tego czasu polubiłem produkcje opowiadające o apokalipsie zombie. Żebyście jednak nie myśleli, że byłem takim chojrakiem, to przyznam się, że o ile ani w trakcie seansu, ani podczas kolejnych nocy nie miałem stracha, to już wizja pójścia na cmentarz, zwłaszcza samemu, budziła u mnie obawy. Kiedy babcia wysyłała mnie, żebym poszedł na cmentarz i zapalił dziadkowi znicz, przez długi czas zabierałem ze sobą kumpla czy dwóch. Nerwowo też zerkałem, czy aby przypadkiem między grobami nie czai się ktoś podejrzany. Zresztą tak na wszelki wypadek rowerów nie zostawialiśmy pod bramą, tylko zabieraliśmy ze sobą, żeby w razie czego móc szybciej uciekać.
Na koniec dodam jeszcze, że Noc żywych trupów wpłynęła na mnie na długi czas. Oczywiście obejrzałem też wersję z 1990 roku, która wydawała mi się nawet lepsza od pierwowzoru. Przy okazji właśnie ten tytuł był jednym z omawianych przeze mnie podczas prezentacji maturalnej, a prezentowane przeze mnie wówczas zdjęcia żywych trupów zrobiły chyba wrażenie na komisji, która moje wystąpienie oceniła (i znów się pochwalmy) na 100%! – Piotr Markiewicz
Źródło: nytimes.com