Każdy, kto kiedykolwiek zagrał w soczysty i klimatyczny horror, doskonale zdaje sobie sprawę, że wirtualna rozgrywka potrafić przerazić bardziej niż jakikolwiek film. W końcu to od naszych decyzji często zależą losy bohaterów. Kto nie zachowa zimnej krwi, zwykle kończy marnie...
Alan Wake
Chociaż większość strasznych gier omijam szerokim łukiem, do Alana coś mnie przyciągnęło. Zapewne był to zarys fabularny – pisarz zmagający się z blokadą twórczą przyjeżdża do urokliwego Bright Falls wraz z żoną, licząc na powrót weny. Kiedy jednak jego ukochana znika w tajemniczych okolicznościach, a nasz protagonista odnajduje fragmenty thrillera, którego pisania nie pamięta, odkrywa, że spokojne miasteczko jest tak naprawdę opanowane przez złe siły.
Rozgrywka opiera się na eksploracji (pieszo lub samochodem) przyjemnie wyglądających lokalizacji. Dzień mija głównie na rozmowach z lokalnymi mieszkańcami, w nocy zaś na zmaganiach z opanowanymi przez Mrok ludźmi. O ile fragmenty rozgrywające się w promieniach słońca są dosyć spokojne, o tyle te w blasku księżyca wywołują gęsią skórkę, a przechodzone w ciemnym pomieszczeniu potrafią wzbudzić spory niepokój.
Światło zgasło? – lepiej uważaj, ludzie Mroku są wtedy silniejsi. Znalazłeś fragment powieści opisujący opętanego człowieka z piłą mechaniczną? – wiesz co cię zaraz czeka. To tylko początek nieprzyjemności, które spotkają Alana. A wszystkim, którzy nie czują się pewnie w horrorach, polecam znalezienie kogoś odważniejszego, kto w krytycznych momentach przejmie stery – fabuła i klimat są tego warte. – Ewa Zielińska
Silent Hill 2
Jeśli zastanawialiście się, jaki jest najlepszy horror psychologiczny w historii gier wideo – to moim skromnym zdaniem możecie nie szukać dalej. Zamiast tego poznajcie Jamesa Sunderlanda, młodego wdowca, którego do wizyty w dziwnym i opustoszałym Silent Hill skłonił list od zmarłej żony; poznajcie Marię, zaskakująco podobną do nieżyjącej pani Shepherd-Sunderland, lecz znacznie od niej atrakcyjniejszą; przyjrzyjcie się dobrze potworom uosabiającym lęki i frustracje protagonisty; drżyjcie ze strachu przed kolejnymi odwiedzinami Pyramid Heada, ponieważ każdy ma coś na sumieniu, a potwór w trójkątnym hełmie specjalizuje się w wymierzaniu grzesznikom kary. Walczcie z wrogami lub przed nimi uciekajcie. Dowiedzcie się, co tak naprawdę przyciągnęło w to miejsce Jamesa i pozostałe postaci. Zachodźcie w głowę, czy to, co dzieje się na ekranie, nie jest przypadkiem wytworem wyobraźni któregoś bohatera. A przede wszystkim: bójcie się. – Anna Jakubowska
Slender
Ja wiem, że niektórych pewnie ta gra nie przeraża, ale proszę wziąć pod uwagę takich siusiumajtków, jak ja, i nie oceniać ich. Skoro staram się unikać rzeczy w klimatach horrorów, to skąd znam tę grę? Pozwólcie, że opowiem wam historię.
Jest piękny, jesienny dzień. Razem z moją drugą połówką wpadamy do znajomej pary w celu MIŁEGO SPĘDZENIA CZASU w gronie planszówkowiczów i geeków. Ale gdzie tam, po co, skoro można wyciągnąć „fajną grę komputerową”? Wszystko dzieje się bardzo szybko. Kolega podłącza komputer do telewizora, pada hasło „potrzeba głośników” i oczywiście, nie kto inny, jak mój przyszły mąż, wyrywa się „ja mam dobry zestaw pięciu w domu, zaraz przyniosę!” (mieszka obok), a mi ręce opadają i, zanim zdążę zaprotestować, jego już nie ma. Ani ja, ani narzeczona podekscytowanego kolegi nie byłyśmy jeszcze świadome tytułu, który ma zostać nam przedstawiony, jednak czułyśmy, że coś jest nie tak (stąd moja nagła, intuicyjna chęć powstrzymania rozwoju wydarzeń). Narzeczony wraca z zestawem. Wszystko zostaje podłączone. Tuba i te sprawy.
Dramat! Kumpel gasi światła (podejrzane…) i uruchamia grę. Na początku, ja i koleżanka, z racji tego że nie było wcale tak strasznie, siedziałyśmy sobie dość zrelaksowane. Ale potem się zaczęło. Kamera zaczyna się psuć. Coś szumi. Coś stuka. Wszystko potęgują te … głośniki! Latarka zaczyna mrugać. Oddech postaci przyspiesza. Biega po lesie, zbiera jakieś dziwne rysunki. W oddali widać dziwny kształt. Jest coraz gorzej, wszystko się nasila! Obie zakrywamy oczy, jedna poduszką, druga kowbojskim kapeluszem (nie pytajcie mnie, skąd on się tam wziął, bo nie zrozumiecie), raz po raz zerkając na ekran. I akurat w momencie, kiedy postanowiłyśmy, po raz kolejny, podejrzeć rozgrywkę, na twarz wylatuje nam Slender. Krzyk, płacz, bieg do toalety, bo było blisko. Game over. A oni się śmieją i śmieją, zadowoleni z życia. Mnie nie przerażają gry, gdzie leje się krew i odcinasz głowy. Mnie przerażają te pozycje, gdzie wiesz, że coś na ciebie czyha. Kiedy subtelne, a jednak tak przerażające znaki, jak zaburzenia wizji, czy przerwy w dopływie światła (te latarki w horrorach są naprawdę felerne!) oraz dźwięki wydobywające się z tej tuby, dają ci znać, że masz przekichane, a jednak nie wiesz, gdzie i kiedy coś na ciebie wyskoczy. Jeszcze gorzej jest, gdy widzisz go tam, kilka metrów od ciebie i nie masz pojęcia, w którym momencie i z której strony podejdzie na tyle blisko, że zaczniesz żałować, że nie nosisz pampersów.
Najstraszniejsze są gry wpływające na psychikę. A jak jesteście takim słabiakiem, jak ja, to nawet taki Slender was wystraszy. A więc trzymajcie drzwi do łazienki szeroko otwarte! – Adrianna Rakowska
Daylight
W grze wcielamy się w młodą dziewczynę, która po odzyskaniu przytomności w zrujnowanym ośrodku musi się z niego wydostać. Błądząc po korytarzach, zbieramy wycinki z gazet, notatki i listy, które powoli nakreślają historię szpitala psychiatrycznego. Twórcom Daylight udało się świetnie skonstruować ponurą, mroczną atmosferę spowitego mgłą tajemnicy szpitala. To w głównej mierze zasługa udanego udźwiękowienia, które pogłębia niepokój odbiorcy. Nastrój grozy to zdecydowanie największa zaleta Daylight. Grę przechodzi się w niecałe dwie godziny. Jednak warto przynajmniej dwukrotnie zagrać w tę produkcję, gdyż za pierwszym razem na pewno nie poznamy wszystkich sekretów związanych z zrujnowanym ośrodkiem.
Barrow Hill: Klątwa Kamiennego Kręgu
Kamienne kręgi to bardzo stare budowle megalityczne, które chętnie wykorzystywane są przez twórców filmów, seriali i gier. Niestety, większość tych produkcji nie jest nawet warta zapamiętania. Barrow Hill: Klątwa Kamiennego Kręgu należy do niezbyt udanych projektów, jednak okraszona jest nutą grozy i strachu. Gra zaczyna się dość niewinnie. Wcielamy się w postać anonimowego mężczyzny, któremu w środku lasu nawala samochód. Bohater postanawia poszukać pomocy na piechotę, przez co dociera do stacji benzynowej i motelu leżących w pobliżu Duloe Stone Circle. Szybko okazuje się jednak, że coś z tymi miejscami jest nie w porządku. Od tej pory liczy się tylko jedno – rozwiązanie zagadki Barrow Hill. Element horroru wypada nieco słabo. Przemierzamy opuszczone budynki i spowity mrokiem las, który może wywołać ciarki na plecach. Jednak szybko orientujemy się, że oprócz dźwięku skrzypiących desek i widoku pająka, Barrow Hill nie przestraszy nas niczym więcej. Jednak warto zapamiętać sobie ten tytuł, gdyż sama zagadka kamiennego kręgu jest warta poświęcenia naszego czasu. – Agnieszka Michalska
Dying Light
W opowieściach o apokalipsie zombie najbardziej przerażające są dwie rzeczy. Pierwszą jest ogromna dysproporcja sił pomiędzy wszechobecnymi, niepowstrzymanymi żywymi trupami a garstką ocalałych. Drugą są relacje między walczącymi o przetrwanie osobami znajdującymi się w ekstremalnej sytuacji, które stają się coraz bardziej toksyczne. Najczęściej okazuje się, że z czasem drugi człowiek staje się równie groźny co zombiaki.
Survival horror z otwartym światem stworzony przez Techland nieźle ogrywa relacje między zamkniętymi w objętym kwarantanną mieście ludźmi. Na terenie Harranu pojawiają się paramilitarne organizacje, prywatne interesy mieszają się z polityką i trudno powiedzieć, komu można zaufać. Gracz czuje się jak bohater 28 dni później albo Żywych Trupów, w których inni ludzie stanowią nie mniejszy problem od morderczych nieumarłych.
Twórcy Dying Light nie zapomnieli jednak o najważniejszym wątku, czyli zombie. Krwiożercze truposze opatrzyły nam się w filmach i grach na tyle, że trudno już nas nimi przestraszyć. Dlatego poza licznymi, ale stosunkowo łatwymi do pokonania zombiakami, do równania wprowadzono kolejny czynnik. Zmutowani zarażeni, którzy pojawiają się po zapadnięciu zmroku, stanowią prawdziwe zagrożenie. Chociaż za dnia stosunkowo łatwo dajemy sobie radę w walce, w nocy pozostają nam wyłącznie dwie opcje: schować się lub uciekać. Gdy wypatrzy nas jedna z tych potwornie szybkich, zwinnych i silnych paskud, nie mamy już wyboru – możemy tylko biec i liczyć na to, że uda nam się zgubić pościg. Skok adrenaliny gwarantowany. Nic dziwnego, że niektórzy gracze po zachodzie słońca w ogóle nie wychodzą ze swoich kryjówek. – Damian Lesicki
Residen Evil 7
Gdy pierwszy raz o niej usłyszałem, siódma część kultowej serii Resident Evil nie porwała mnie wcale. Po latach wypuszczania kolejnych coraz bardziej absurdalnych historii, w których bohaterowie ciągle borykają się z bronią biologiczną i złowieszczą Umbrella Corporation, we mnie rozwijała się silna reakcja alergiczna. Wszystko zmieniło się jednak, kiedy zobaczyłem pierwsze zwiastuny siódemki i zagrałem w wersję demonstracyjną dostępną na PS4. Dodatkowo, kiedy usłyszałem o tym, że całą grę będzie można przejść w goglach VR od Sony, zdecydowałem się dać jej szansę. I uwierzcie mi, była to jedna z lepszych decyzji. Tytuł całkowicie odcina się od poprzednich części, starając się napisać historię na nowo. Wprawdzie końcówka wraca do korzeni i całkowicie zmienia styl, ale do połowy gry klimat jest potężny. Przytłacza oraz sprawia, że gracz czuje się jak zaszczuta zwierzyna, na którą poluje psychiczna rodzina Bakerów. Nawet oddanie graczowi broni we władanie, niespecjalnie zmienia jego nastawienie. Bakerowie jako klasyczne zombie są odporne na ostrzał, który ich jedynie spowalnia, dając graczowi czas na ucieczkę. Dodatkowo klimat zagęszczają możliwości gogli VR pozwalających nam wczuć się zdecydowanie bardziej. Na szczególną uwagę zasługuje możliwość fizycznego wychylania się w fotelu, aby w grze zobaczyć co nas czeka za najbliższym winklem. Niezapomniane wrażenie, zwłaszcza kiedy uda nam się z ukrycia zobaczyć czyhające zagrożenie. – Kacper Grzeszczuk
The Thing
Zapomniany i niedoceniony – koszmarny, polarny shooter TPP z 2002 roku, straszył na PC i terroryzował legendarne Playstation 2 (oraz pierwszego Xboxa). Osobiście nie uznaje wymówki, iżby kto „Cosia” od John’a Carpentera (1982) nie widział. Takim w Piekle 2.0 wyszykowano kociołek obok wegan i tych, których nie śmieszy Monty Python.
Growa wersja arktycznego psychologicznego thrillera science fiction stanowi kontynuację przygód R. J. MacReadyego. I robi to naprawdę dobrze. Krwiście dobrze! Grafika i muzyka (nawiązująca do filmowej ścieżki dźwiękowej Ennio Morricone) powodowała opad kopary. Nawet po piętnastu latach ośnieżona i zrujnowana Baza 31 budzi respekt i uznanie. Inna symbolika straszenia, bez tanich jump scare’ów. Bogaty arsenał, wskaźnik zaufania członków drużyny i malejący pasek zdrowia od nadmiernej ekspozycji na mróz. Aż mam ochotę szpetnie zakląć . Wieczne zaszczucie. Czterech komandosów w puchowych kurtkach i zmiennokształtni kosmici. Śnieg po kolana, mróz trzaskający zadem. A na schłodzony deserek końcówka nie wróżąca niczego dobrego. Grajcie po ciemku i bójcie się, gdy spadnie pierwszy śnieg… Koniecznie przygotujcie bieliznę na zmianę… A remake z 2011 roku niech spłonie. Ze wstydu. – Marcin Wiatrak
Until Dawn
Wyjeżdżasz z paczką najlepszych przyjaciół do wypasionego domu na końcu świata, tak się zaczyna większość horrorów, nieprawdaż? W grze Until Dawn niemalże na każdym kroku czeka na ciebie oklepany motyw, zaczynając na psychopatycznym mordercy, a na nieszczęśliwym wypadku z przeszłości kończąc. Do tego szczypta zemsty oraz nadnaturalne zdarzenia i wychodzi nam dziwny twór, który choć nie powinien (bo przecież już to wszystko gdzieś wcześniej widzieliśmy), przyprawia nas o dreszcze. Jest to niewątpliwie tytuł wciągający i warty sprawdzenia, chociażby ze względu na przyjemną grafikę. A jeśli macie żelazne nerwy, spróbujcie koniecznie zagrać w nocy na słuchawkach! – Wiktoria Mierzwińska
F.E.A.R.
First Encounter Assault Recon to jedna z najcieplej wspominanych przeze mnie gier, która dała mi mnóstwo radochy zarówno w singlu jak i w multi. Pierwszy F.E.A.R. stanowi doskonałe połączenie klimatycznego horroru oraz doskonałej strzelaniny. Twórcy umiejętnie potrafili budować napięcie trzaskającym radiem, migającą latarką oraz niepokojącymi szeptami małej dziewczynki, rozładowując je klasycznymi jump scare’ami i soczystymi wymianami ognia.
Sam nie wiem, który element gry bardziej mi się podobał. Jako horror F.E.A.R. potrafi autentycznie przerazić, bo już samo intro wywołuje ciarki na plecach. To jedyny tytuł, który spowodował u mnie prawdziwy krzyk i paniczną ucieczkę przed wirtualnymi strachami (czego wstydzę się sam przed sobą do dzisiaj).
Jednak twórcy odwalili kawał dobrej roboty również jeśli chodzi o FPSową mechanikę gry. Kiedy groza na chwilę odpuszcza, przychodzi nam się mierzyć z armią super żołnierzy-klonów. Wymiany ognia są rwane, brutalne i arcy-satysfakcjonujące. Na potrzeby gry stworzono jedną z najlepszych sztucznych inteligencji w dziejach komputerowej rozrywki. Wrogowie komunikują się ze sobą, chowają się, flankują, używają różnych technik ataku. Absolutny majstersztyk!
Aby ułatwić graczom bardzo wymagające starcia, oddany nam został do dyspozycji (oprócz szerokiego wachlarza broni) rewelacyjny tryb bullet-time. Charakterystyczne spowolnienie czasu, znane choćby z Matrixa czy Maxa Payne’a, użyte w odpowiednim momencie, pozwala nam dosłownie masakrować przeważających liczebnie nieprzyjaciół. Giną oni wylewając strumienie posoki i wydając z siebie zwierzęce ryki cierpienia, które z jednej strony napawają gracza satysfakcją (bo w końcu stanowią rodzaj nagrody za zwycięskie starcie), a z drugiej obrzydzenie i niesmak.
Kto nie grał ten trąba. Warto nadrobić zaległości, bo gra kosztuje grosze, ale niestety zestarzała się trochę brzydko. Koniecznie kupcie jednak pierwszą część (z dodatkami), na obie jej kontynuacje lepiej łaskawie spuścić zasłonę milczenia, bo są niemal pod każdym względem gorsze od pierwowzoru.
DOOM
Najnowszy DOOM nie jest może typowym horrorem, który straszy nas budując powoli napięcie i każąc nam uciekać przed jakimiś nieśmiertelnym uber-potworem. Walka z demonami w piekle nie jest jednak przechadzką po parku i grzechem byłoby o tej grze w naszym zestawieniu nie wspominać. Gra we wspaniały sposób łączy staroszkolne (trudne!) strzelanki z nowoczesną formą. Wymiany ognia są tutaj nomen omen piekielnie satysfakcjonujące, a starcia przypominają bardziej brutalny taniec między demonicznym tałatajstwem, niż powolne przedzieranie się przez zastępy niemilców, znane z innych współczesnych FPSów.
Obcy: Izolacja
Nie ma co dużo mówić – Obcy: Izolacja jest najstraszniejszą grą w jaką grałem. Uczucie zaszczucia, bezbronności i beznadziei towarzyszą nam tutaj na każdym kroku. Chowanie się pod stołami i po szafach w nadziei, że niezniszczalny ksenomorf nas tym razem nie dopadnie, nie daje się porównać z żadnym innym przeżyciem oferowanym przez gry wideo.
Twórcom tego tytułu absolutnie perfekcyjnie udało się oddać klimat kultowego horroru Ridleya Scotta. Obcy: Izolacja to jedna z najciekawszych produkcji ostatnich lat. Niestety nie udało mi się jej ukończyć – kiedy mniej więcej w połowie gry obcemu udało się zajść mnie od tyłu i niespodziewanie zobaczyłem koniec jego ogona wystający z klatki piersiowej bohaterki, po prostu się poddałem. Wybór był prosty – albo gra albo mój zwieracz.
The Suffering
Jeśli oprócz klimatu zaszczucia i mrocznych tajemnic lubicie odrobinę gore, The Suffering, wraz z kontynuacją Ties That Bind jest pozycją dla was! Głównym bohaterem jest skazaniec, który w celi śmierci oczekuje na swoją egzekucję. Nie dochodzi do niej, gdyż więzienie zaatakowane zostaje przez przerażające istoty z ostrzami zamiast kończyn.
Jest ciemno, jest strasznie, a jucha leje się strumieniami. W przeciwieństwie do wielu innych podobnych tytułów, The Suffering nie cechuje się fabularną miałkością. Historia rozkręca się dość szybko, ale cały czas trzyma nas w niepewności. Nasz bohater dość często miewa niepokojące wizje, które dość mocno wpływają na naszą percepcję. Rewelacyjnie brzmi i wygląda „bitwa o sumienie gracza”, kiedy w różnych sytuacjach dwa głosy namawiają nas do czynienia dobra lub zła. Nasz wybór ma oczywiście wpływ na zakończenie gry.
W „swoich” czasach The Suffering mogło pochwalić się naprawdę świetną oprawą graficzną, z dynamicznym oświetleniem i dopracowanym cieniowaniem. Czas niestety nie stanął w miejscu i momentami patrzenie na grę wywołuje tytułowe cierpienie. Minimalnie lepiej pod tym względem wypada oczywiście „dwójka” czyli Ties That Bind.
Warto dodać, że obie części pozwalają swobodnie przełączać kamerę między TPP a FPP, w zależności od naszych preferencji. Warto mieć je w swojej kolekcji np. na GOGu, bo choć seria nie zrobiła na świecie furory, to bez wątpienia każdy fan horrorów powinien w nią zagrać. – Michał Ostiak
System Shock 2
Twoja postać budzi się z kriogenicznego snu i odkrywa, że wszyscy wokół zostali zamordowani. Czy może być lepszy sposób na wywołanie gęsiej skórki u grającego w System Shock 2 dzieciaka? Tak, główny, bezimienny bohater znajduje się na statku kosmicznym, gdzieś daleko od Ziemi!
Do tego na tym statku wykonywano brutalne i dziwne eksperymenty na małpach oraz… ludziach. Napotykając na obiekty tych badań ryzykujesz, że małpy zaatakują cię telekinezą lub inną nadnaturalną mocą, a potem jest jeszcze gorzej, bo atakujący cię ludzie głośno przepraszają za to, co robią.
To dobry kawałek science fiction, ale te eksperymenty… ich efekty mogą zmrozić krew. – Karolina Małas
Dead Space
Niezwykle nastrojowy i niepokojąco makabryczny horror science fiction. Od momentu w którym pierwszy raz przyszło mi walczyć o przetrwanie po mrożące krew w żyłach zakończenie wiedziałem, że mam do czynienia z czymś niesamowitym. Grając ciężko przeoczyć inspirację takimi pozycjami jak The Thing, Event Horizon i Who Goes There? Jeśli jesteś już fanem Dead Space, a nie słyszałeś o tych tytułach to czas najwyższy je sprawdzić! – Paweł Możdżeń
Layers of Fear
Tytuł odkryłam niedawno i bardzo szybko gra przypadła mi do gustu. To psychologiczny horror, w którym gracz wciela się w opętanego obłędem malarza, pracującym nad dziełem swojego życia. Opuszczony przez najbliższych, sam, w wielkim gotyckim domostwie, musi stawić czoła ciągle zmieniającemu się otoczeniu. Wraz z rozwojem wydarzeń gracz poznaje sekrety i tajemnice dotyczące przeszłości głównego bohatera. Layers of Fear nie jest może przerażająca pod tym względem, że nie ma w niej scare jumpów, ale ma świetny, duszny klimat, podkreślający obraz opętanego szaleństwem umysłu geniusza. – Anna Chramęga