Doom sprzed 4 lat okazał się strzałem w dziesiątkę. Udany reboot kultowej serii umiejętnie spajał oldschoolowe elementy z nowoczesnymi rozwiązaniami. Kontynuacja wprowadza kilka nowości i zmian, a także ulepsza rozgrywkę w niemal każdym aspekcie. Stajemy więc po raz kolejny do walki z piekielną armią. I wiecie co? Chyba nigdy mi się to nie znudzi.
Seria Doom to legenda, definiująca w znacznym stopniu gatunek gier FPS i jedne z najważniejszych tytułów w historii elektronicznej rozrywki. Jedynka i dwójka to niekwestionowane klasyki, które – mimo ponad dwudziestu lat na karku – dalej są grywalne. Trzecia część została przyjęta z mniejszym entuzjazmem, choć była całkiem udana i klimatyczna. Niestety, na kolejną odsłonę przyszło nam czekać aż 12 wiosen. W tym czasie projekt wielokrotnie przekształcano, aż w końcu postawiono na reset serii, co – jak mogliśmy się przekonać – było trafną decyzją. Potwierdza to najnowsza produkcja id Software.
Doom Eternal kontynuuje historię, znaną z ostatniej części. Ziemia zostaje zaatakowana przez demony, którym wcześniej spuściliśmy łomot na Marsie, więc Doom Slayer znów ma pełne ręce roboty. Tym razem scenarzyści położyli większy nacisk na narrację – mamy więcej cut-scenek, a podczas podróży znajdujemy liczne wpisy do kodeksu, zawierające szczegółowe informacje o świecie gry. Ponadto większe światło rzucono na głównego bohatera, dodając postaci głębi i wyraźniej ją eksponując. Pomiędzy kolejnymi misjami wracamy do kosmicznej fortecy, będącej bazą wypadową. Znajdziemy w niej kilka sekretów i smaczków, które docenią w szczególności wierni fani. Fabuła nigdy nie była mocną stroną serii, ale czy komuś to w ogóle przeszkadza podczas beztroskiego mordowania setek potworów?

W nowym Doomie możecie liczyć na więcej przerywników filmowych
Symfonia krwawej destrukcji
Jak można się spodziewać, sednem rozgrywki jest eliminacja wszelkiej maści mieszkańców piekła na rozległych, wertykalnych poziomach, przypominających swoiste areny. Walka stała się bardziej ofensywna i dynamiczna względem oryginału. Nie oznacza to jednak, że taktyka przestała być istotna. Kluczem jest ciągły ruch, korzystanie ze wzmocnień, żonglowanie broniami i uzupełnianie błyskawicznie malejących zapasów. Na mapach znajdziemy stosunkowo mało zasobów, więc pozostaje zdobywać je od przeciwników. Podpalając oponentów, zyskujemy punkty pancerza, z kolei rozczłonkowując ich piłą mechaniczną, zgarniamy amunicję, a wykonując zabójstwa chwały – regenerujemy zdrowie. Wymusza to agresywną grę, co czyni walkę bardziej emocjonującą.
Na świetnie wyważone tempo rozgrywki wpływ ma wiele czynników. Lokacje skonstruowane są tak, aby ułatwić lawirowanie między demonami w nieustannym tańcu śmierci. Tu i ówdzie porozmieszczano portale oraz wyrzucające nas w powietrze jump pady, zachęcające do akrobatycznych manewrów, a w zasięgu wzroku dostrzeżemy zwykle jakieś platformy, zbawienne podczas ucieczki w trudnych sytuacjach. Ponadto Doom Slayer stał się teraz dużo bardziej mobilny. Potrafi wykonywać podwójny skok lub dash (również w powietrzu), pływać, huśtać się na poręczach, a także wspinać po niektórych ścianach. Ruch jest bardzo płynny oraz intuicyjny, niemniej kilka platformowych fragmentów wymaga małpiej zręczności, co może frustrować i zaburza szybkie tempo gry.

Doom Slayer stał się dużo bardziej mobilny
Jeśli chodzi o narzędzia mordu, do dyspozycji oddano nam ikoniczne spluwy, jak karabin plazmowy, Super Shotgun czy BFG-9000. Doszły też całkiem nowe zabawki, np. potężny miecz Tygiel, przecinający niemal każdego nieprzyjaciela jednym uderzeniem oraz diabelsko skuteczna balista. Do tego mamy naramienne działko, służące jako miotacz ognia i wyrzutnia granatów odłamkowych tudzież lodowych bomb. Zrezygnowano natomiast z pistoletu, za którym chyba nikt nie zatęskni. Każda z broni ma alternatywne tryby strzału oraz zmyślne modyfikacje, co pozwala dostosować się do różnych sytuacji i przeciwników na placu boju.
Kolejną nowinką jest przytwierdzony do Super Shotguna hak na łańcuchu, który w mgnieniu oka przemieści nas w kierunku wroga. Nie mogło oczywiście zabraknąć piły mechanicznej, jednakże tym razem korzystamy z niej osobnym przyciskiem. Trzeba przyznać, że gunplay jest wyborny i „mięsisty” – czuć wyraźnie moc rażenia poszczególnych pukawek. Strzelanie do fal maszkaronów sprawia niekłamaną frajdę, na co wpływ ma również responsywne sterowanie.
Wielu fanów ucieszy wiadomość, że deweloperzy dodali więcej możliwości efektownego szlachtowania paskudnych kreatur. Wykonywanie zabójstw chwały – czyli brutalnych egzekucji osłabionych wrogów – ładuje specjalny wskaźnik. Gdy go napełnimy, wykonamy tzw. krwawy cios, zmieniający pobliskich nieszczęśników w czerwoną papkę. W grze warto zabijać wszystko, co się rusza, albowiem za eliminację określonej liczby potworów otrzymujemy punkty broni do ulepszania giwer – trzeba się jednak trochę napocić, aby odblokować je wszystkie.

Brutalne zabójstwa chwały nigdy się nie nudzą
Piekło na ziemi
Co do samych przeciwników, napotkamy wśród nich między innymi znanych i lubianych bywalców serii – od Arachnotronów oraz Hell Knightów po Impy i Cyberdemony. Z radością skracałem ich męki widowiskowymi finisherami, zachęcającymi do nieprzerwanej jatki. Oponenci mają słabe punkty, które warto wykorzystywać – na wyższych poziomach trudności to wręcz obowiązek, jeśli chcemy przetrwać. Dla przykładu, gdy trafimy granatem do paszczy Cacodemona, momentalnie go oszołomimy i uczynimy bezbronnym. Wartym uwagi szczegółem jest stopniowe rozpadanie się cielsk demonów z każdym celnym strzałem. Mała rzecz, a cieszy. Bossowie też dają radę, choć nie ma ich zbyt wielu. Spotkania z nimi to większe wyzwanie – batalie są długie i wyczerpujące, ale bardzo satysfakcjonują.
Istotnym elementem gry jest także eksploracja. Poza kluczami, odblokowującymi przejście do następnych poziomów, w wielu zakamarkach sprytnie poukrywano znajdźki. Są to między innymi maskotki, płyty winylowe, dyskietki (służące jako cheaty), dodatkowe życia lub przedmioty ulepszające broń i rozwijające bohatera. Swoją drogą, każdy nowy upgrade daje poczucie stopniowego rośnięcia w siłę i zwiększania potencjału bojowego – obyło się bez zbędnych umiejętności w drzewku rozwoju. W wielu miejscach znajdziemy też easter eggi, nawiązujące do historii marki. Co ciekawe, w grze ukryte są dwie pierwsze odsłony Dooma.

Wśród mięsa armatniego pojawiają się nasi ulubieńcy
Studio id Software po mistrzowsku zaprojektowało gameplay. Praktycznie każdy poziom trudności może okazać się wymagający, ponieważ wrogowie nie próżnują i chwila bierności kończy się zgonem. Należy na bieżąco uzupełniać brakujące zapasy, zabijając przeciwników w dany sposób oraz umiejętnie korzystać z ukształtowania terenu, jak i mobilności protagonisty. Ma to swój niezaprzeczalny urok – specyficzny rytm, dyktowany tempem rozgrywki, który wręcz hipnotyzuje.
Przejście trybu dla pojedynczego gracza zajmuje co najmniej kilkanaście godzin. Istnieje możliwość powrotu do dowolnego poziomu, aby odkryć wszelkie sekrety i ukończyć opcjonalne wyzwania. Warto na przykład zaliczyć wszystkie bramy Slayera, czyli trudniejsze starcia z hordami wrogów, za które otrzymujemy cenne nagrody. Dodatkowym urozmaiceniem jest możliwość personalizacji wyglądu postaci, demonów, broni lub menu głównego, dzięki odblokowywanym podczas gry skinom. Ma to swoje zastosowanie zarówno w trybie single-, jak i multiplayer.

W grze znajdziemy wiele poukrywanych sekretów
Jeśli już o tym mowa, dla spragnionych silniejszych wrażeń przygotowano sieciowy tryb dla wielu graczy (Battlemode), gdzie zabawa nabiera jeszcze większych rumieńców. Walka z żywymi przeciwnikami to nie lada wyzwanie – szalone tempo daje w kość i wymaga nieustannego skupienia oraz refleksu, niemniej przynosi ogromną satysfakcję. Niestety nie ma tutaj typowego trybu deathmatch. Zamiast tego jeden z graczy wciela się w Doom Slayera, a dwóch pozostałych steruje demonami. Przypomina to polowanie na zwierzynę i podnosi adrenalinę z każdą sekundą – szczególnie, jeśli jesteście zwierzyną.
Piekielnie dobra zabawa
Omawiana produkcja prezentuje się świetnie i ma niepowtarzalny klimat. Lokacje są większe i bardziej zróżnicowane, a szata graficzna ma żywszą kolorystykę, niż w poprzedniej części. Trup w dalszym ciągu ściele się gęsto i co rusz jesteśmy obryzgiwani posoką tudzież flakami. Można jedynak zauważyć pewne designerskie zabiegi – dźwiękowe i graficzne – rozluźniające gęstą atmosferę oraz przypominające o tym, że to tylko gra wideo. Zasadniczo do oprawy nie sposób się przyczepić, podobnie jest w przypadku optymalizacji i kwestii technicznych – gra działa, jak należy. Z kolei muzyka cieszy ucho energicznymi utworami, pasującymi do mrocznego klimatu. Metalowe kawałki Micka Gordona mają moc i idealnie rezonują z wydarzeniami na ekranie.

Lokacje są tym razem bardziej kolorowe i zróżnicowane
Doom Eternal jest bardziej wymagający od pierwowzoru i jednocześnie lepszy pod każdym względem. Wynosi na piedestał to, co od zawsze było w grach najważniejsze, czyli piekielnie wciągającą rozgrywkę. Już po kilkudziesięciu minutach zacząłem chorować na syndrom „jeszcze jednego checkpointu”, a uśmiech zadowolenia nie schodził mi z twarzy ani na moment. Przerabianie na mielonkę kolejnych zastępów czarciego pomiotu to istny miód dla oczu i uszu. W końcu gry mają przede wszystkim bawić, a ten tytuł spełnia to zadanie z nawiązką.
Za udostępnienie egzemplarza gry gry do recenzji (PC) dziękujemy firmie Cenega.