W ostatniej części dyskusji nasi redaktorzy podjęli wątki niezwiązane bezpośrednio z serią o Harrym, za to stanowiące poboczne, nierzadko kontrowersyjne kwestie… Czy były kontrowersyjne także i dla nich? Przekonajcie się sami!
Michał: Powoli zbliżając się do końca naszej dyskusji, zahaczyłbym o pewien poboczny wątek. Nie zapominajmy, że oprócz filmów o samym Harrym wyszły także filmy Fantastyczne zwierzęta, opowiadające o przygodach młodego Newta Skamandera, mające rozszerzyć tzw. Czarodziejski Świat. Seria wywołała niemałe kontrowersje, a już na pewno żywe reakcje fanów. Czy i Wy zareagowaliście równie emocjonalnie po obejrzeniu tych filmów?
Ja na początku byłem mega pozytywnie zaskoczony. Już sam koncept, tj. poszerzenie owego Czarodziejskiego Świata poprzez filmy, do których scenariusz miała napisać sama Rowling, wydawał mi się bardzo ciekawy. I rzeczywiście – pierwsza część nowej serii, tj. Fantastyczne zwierzęta i jak je znaleźć, okazała się czymś zupełnie nowym, a przy tym, co ważne, dobrym jakościowo, nawet jeżeli nieco pozbawionym klimatu oryginalnych filmów o Harrym. Intrygujący bohaterowie (na czele z Jacobem Kowalskim, mugolem, który jednak odgrywa o wiele większą rolę niż Dursleyowie w serii o Harrym), zalążek nowej historii i przede wszystkim uczynienie z dobrze znanego nam Grindelwalda głównego antagonisty serii sprawiały, że widz napalał się na kolejną część, która, jak można było oczekiwać, pogłębi kilka wątków i będzie się ją oglądało z jeszcze bardziej zapartym tchem niż jedynkę…
I tutaj nastąpiło coś dziwnego. Dziwnego, bo podczas gdy pierwsza część niesamowicie trzymała się kupy, tak dwójka, zatytułowana Fantastyczne zwierzęta: Zbrodnie Grindelwalda, okazała się jednym wielkim scenariuszowym bałaganem. Postacie stały się płytkie, a wszelkie dylematy i rozterki zostały raptem nakreślone, przez co kompletnie nie obchodziły one widza. Choć Rowling dowiodła niejednokrotnie, że potrafi pisać złożone wątki, to tutaj za bardzo popuściła wodze fantazji i przekombinowała wątek Lestrange’ów, tak kluczowy dla całego filmu. Pojawiło się ponadto zbyt dużo motywów, które w gruncie rzeczy nie wkomponowały się zgrabnie w film, a jedynie sprawiały wrażenie, jakby wprowadzono je po to, by móc nakręcić kolejne części. O zupełnie bezsensownym i podważającym kanon zakończeniu już nie mówiąc… Jedynym plusem jest chyba pojawienie się młodego Dumbledore’a, który jest dość zgodny ze swoją starszą wersją (oczywiście aktor go grający – Jude Law – też swoje zrobił), ale to niestety za mało, by ratować film.
Przyznam szczerze, że po seansie Zbrodni Grindelwalda przestałem darzyć Rowling takim szacunkiem, jakim darzyłem ją, odkąd przeczytałem Harry’ego. Ten jeden film sprawił, że przestała być moim autorytetem i że sam przestałem wierzyć w to, że potrafi jeszcze tworzyć sensowne historie. Odnoszę wrażenie, że najlepiej by było, gdyby już zostawiła świat Harry’ego w spokoju – im bardziej stara się go poszerzyć, tym jest coraz gorzej. Ponieważ jednak nie chce tego zrobić, a nowe filmy o fantastycznych zwierzętach mają powstać, boję się o przyszłość uniwersum. Jedno jest pewne – na trzecią część przygód Newta Skamandera nie wybiorę się do kina, bo po prostu nie widzę w tym sensu.
Krzysztof: Dla mnie Fantastyczne Zwierzęta okazały się średnio strawnym dziwadłem. Zanim pierwsza część trafiła do kin, zachodziłem w głowę, czemu ze wszystkich postaci i historii wybrano akurat Newta Scamandera i jego przygody jako centralny punkt nowej serii. Myślałem sobie, że znacznie ciekawszy byłby jakiś prequel ze szkolnych czasów Huncwotów, Lily i Severusa albo może coś kompletnie odjechanego, jak średniowieczne perypetie założycieli Hogwartu. Mimo wszystko jednak pierwsze Zwierzęta zrobiły na mnie całkiem dobre wrażenie, ukazując nam „magiczną” Amerykę oraz oferując pełną energii i humoru opowieść z nowym, tak przecież sympatycznym i dynamicznym protagonistą. Postaci poboczne, o których wspomniał Michał, też się zresztą do tego przyczyniły.
Tyle że dalej jest tylko gorzej. Szczerze mówiąc wątek Grindelwalda wydaje mi się tu zupełnie zbędny i doklejony na siłę, a historia Scamandera wcale nie potrzebuje całego tego mroku i kolejnego groźnego antagonisty. Chyba wystarczyłoby mi dalsze radosne ganianie za intrygującymi stworami, bez wikłania się w afery na światową skalę. Zbrodnie Grindelwalda niestety uznałem za bezładną łataninę wątków autorstwa osoby, która uparła się na przyrządzenie dwóch pieczeni na jednym ogniu. Wiecie, trochę śmiechu, zwierzątek i Newta Scamandera, a trochę sromoty, społecznych napięć i terroru złego czarnoksiężnika. Jak to mówią niektórzy, pasuje jak świni siodło.
Eliza: Fantastyczne zwierzęta zupełnie mnie nie urzekły. Od samego początku obu filmów, do samego ich końca mam poczucie przeładowania, dramatycznego przesycenia i wielkiej przesady, szczególnie w Zbrodniach. Pisałam już wcześniej, że filmy z serii Harry Potter nie oddały moim zdaniem wspaniałości książek, ale niosły jeszcze same w sobie jakąś wartość. Tutaj nie potrafię jej dostrzec. Scenariusz sprawia wrażenie, jakby został napisany „na szybko”, na zasadzie: „Mamy teraz nowy pomysł, jak na serii możemy jeszcze zarobić. Zróbmy wybuchy, dużo efektów (notabene bardzo dobrze zrealizowanych) i mroku, z którym w końcu wygra światło”. Żadna z postaci nie wzbudziła we mnie jakiejś głębszej sympatii, może jedynie niektóre z tytułowych zwierzaków. Postacie są mało wiarygodne i przerysowane. Oglądając Fantastyczne Zwierzęta odnoszę wrażenie, że stworzono bardzo wysokobudżetowe filmy, które wizualnie może i robią wrażenie, ale zapomniano dopracować ich treść.
Mateusz: Fantastyczne zwierzęta i jak je znaleźć stanowiły dla mnie ciekawe poszerzenie uniwersum Harry’ego Pottera. Poznaliśmy niesamowity świat czarodziejów z Ameryki, nowych bohaterów, wreszcie mugola, nie będącego wyłącznie statystą dla fabuły, a przede wszystkim całą gamę tytułowych stworów (niuchacz czy nieśmiałek kradły każdą scenę). To wszystko składało się na całkiem niezłą rozrywkę, która ponownie pozwoliła mi wrócić do świata magii J. K. Rowling.
Nie mogę się z Wami zgodzić, co do całościowej słabości Zbrodni. Wydaję mi się, że pomysł ukazania przełomowego pojedynku o duszę czarodziejów (dosłownego również) pomiędzy Dumbledorem a Grindewaldem dawał twórcom olbrzymie możliwości. Przypomina mi to trochę prequele wspomnianych wcześniej Gwiezdnych wojen, dzięki czemu poznajemy kluczowe wątki fabularne, które wpłynęły na późniejsze losy bohaterów, świata magii czy nawet rebelii Voldemorta.
Nie jestem fanboyem Johnny’ego Deppa, jednak przypadła mi do gustu jego kreacja. Aktor kradnie każdą scenę ze swoim udziałem. Grindelwald pociąga za sobą tłumy, potrafi być szalenie charyzmatyczny i czarujący. To typ polityka populisty, potrafiącego skusić ludzi swoją szeroką ideologią. Całkiem nieźle przedstawiono również Dumbledore’a, dzięki czemu odczuwamy spójność tej postaci z bohaterem z HP (tym razem do swoich celów wykorzystuje Newta). Niestety Rowling wydawało się, że potrafi pisać ciekawe intrygi, czym kładzie całą fabułę. Newt okazuje się niepotrzebny dla rozwoju akcji, na ekranie obserwujemy jakieś popłuczyny po wybrańcach do zrównoważenia mocy (tutaj Dumbeldore’owie), a film urywa się w najgłupszym możliwym momencie.
Michał: Na zakończenie warto byłoby zejść na ziemię i spojrzeć na “Harry’ego” z perspektywy naszego rzeczywistego świata. W tym kontekście szczególnie ciekawą kwestią wydają się kontrowersje, jakie narosły wokół ostatnich działań J. K. Rowling. Jak Waszym zdaniem wpływa bądź wpłynie to na odbiór “Harry’ego Pottera” i całego tego uniwersum?
Eliza: To bardzo złożony i trochę “śliski” temat. Dla mnie o tyle trudny, że – jak pisałam w poprzednich wątkach – to właśnie Rowling jako pierwsza uświadomiła mi zagrożenia, płynące z braku tolerancji. A tu taka afera!
Broniąc jej lub ją krytykując zostaniemy najprawdopodobniej momentalnie zaszufladkowani do tej czy innej opcji, gdyż istnieje tendencja do spłaszczania rzeczywistości; jesteś albo za, albo przeciw. Uważam, że takie generalizowanie jest niesprawiedliwie tak wobec Rowling, jak wobec ludzi, których uraziła swoimi wypowiedziami. To jest bardziej skomplikowane.
Moim zdaniem to, co pisała wynikało z jej braku wiedzy na temat bardzo trudnej kwestii, o jakiej się wypowiedziała. Nie chcę wierzyć, że jest transfobem, czy jakimkolwiek innym fobem, to mi się po prostu nie klei. Uważam, że wypowiedziała się na temat, o którym zbyt mało wie, by zajmować tak jednoznaczne stanowisko. W końcu zjawisko, o którym mówi, jest wielowymiarowe. Z drugiej strony, jest osobą po przejściach i pamięta trudności, z jakimi sama borykała się w przeszłości. Tylko jest to trochę krótkowzroczne.
Kluczowe jest jednak to, o co zapytał Michał: jak to wszystko wpływa na odbiór powieści?
I tutaj już widzę dwie możliwości. Dla większości osób, którzy jak my wychowali się z jej książkami, nie zmieni to niczego w ich odbiorze. Jednak ci, którzy biorą je po raz pierwszy do ręki, ale wcześniej całą tę krytykę wobec autorki usłyszeli, będą niestety patrzeć na wydarzenia z książek przez ten właśnie pryzmat. Być może wiele osób z tego powodu w ogóle nie zdecyduje się ich przeczytać. A może inni właśnie z tego względu po nie sięgną: aby sprawdzić, czy te treści znajdą w historii młodego czarodzieja? Ja jednak grubą krechą oddzielam poglądy Rowling od niesamowitego świata, jaki stworzyła. Wciąż wierzę, że nie miała złych intencji. Miała jednak na pewno braki w edukacji, a to jest dzisiaj zjawiskiem powszechnym. Nikt nie jest idealny, więc nie jest też J. K. Rowling. Ani jej bohaterowie, co szeroko omówiliśmy już wcześniej.
Krzysztof: Ja szczerze powiedziawszy jestem bardziej zniesmaczony niesamowicie ostrą reakcją na jej słowa niż samymi słowami. Wydaje mi się, że jako osoba publiczna niepotrzebnie w ogóle zabrała głos w tej sprawie, ponieważ wiemy nie od dziś, że dla wielu osób jest to temat bardzo drażliwy i delikatny. Nie było trudno przewidzieć, że to nie przejdzie bez echa. Niemniej jednak sądzę, że wyraziła po prostu swoje zdanie, swoją prywatną opinię czy ocenę pewnych zjawisk, zależności itd. Opinia ma to do siebie, że jest subiektywna, więc i naznaczona osobistymi doświadczeniami i poglądami, a jakiekolwiek stwierdzenia, jakie z naszych ust padają, mogą być zwyczajnie błędne. Nikt nie jest wyrocznią.
Nie podejmuję się oceny, która strona „ma rację”. Przede wszystkim dlatego, że kwestia płciowości kulturowej, gender i tym podobnych rzeczy nie jest nauką ścisłą. Nie ma zerojedynkowej, weryfikowalnej w warunkach laboratoryjnych odpowiedzi na pytania z rodzaju „czym jest kobieta?” w kontekście społeczno-kulturowym. Praktycznie każdy pogląd na te kwestie można lepiej lub gorzej uzasadniać, więc powinniśmy chyba być jednak bardziej tolerancyjni i otwarci na dialog, próbować zrozumieć, co ktoś ma na myśli i dlaczego tak sądzi. Szukać porozumienia, a nie okazji do walki. Tyczy się to oczywiście nieostrożnej i niedelikatnej wypowiedzi Rowling, ale również – a może przede wszystkim – osób, które ją krytykują.
Bo oskarżenia o transfobię są w istocie poważne, a wiele osób zaczęło się odnosić do Rowling z nieskrywaną pogardą po tej sytuacji. Sądzę, że współcześnie znaczna część społeczeństwa zbyt pochopnie chwyta za metaforyczne widły i obrzuca innych tak silnymi epitetami i oskarżeniami z często błahych powodów, co jest zwyczajnie niesprawiedliwe i niepokojące. Po pierwsze dlatego, że dzieli nas na grupy i wzmaga wzajemną agresję, a po drugie dlatego, że słowa jak „transfobia” zaczynają przez to tracić znaczenie. W istocie miały one piętnować dyskryminację, czyli sytuacje, w których autentycznie komuś dzieje się krzywda, ponieważ jest obiektem gorszego traktowania, ataków czy nienawiści. Obecnie wystarczy jeden fałszywy ruch, by wpaść w taką kategorię, przez co zostajemy poddani dehumanizacji, bo nagle zmieniamy się w okrutnego oprawcę pokroju Voldemorta, z którym nie można rozmawiać czy negocjować, tylko należy go zwalczyć.
Co zaś tyczy się samego odbioru dzieła – wiele osób otwarcie zadeklarowało, że ich odbiór Harry’ego Pottera stał się negatywny, a sympatia do uniwersum wyraźnie zmalała. Cóż, mają do tego prawo, w końcu każdy ma swoje zdanie i swoje odczucia. W moim przypadku nic się nie zmieniło, a tego rodzaju postaw nie rozumiem i nie pochwalam, ale to również jest tylko moje zdanie. Treść książek nie zmieniła się ze względu na twitterowe publikacje J. K. Rowling ileś lat po wydaniu ostatniego tomu. Nie widzę zatem powodu, by odbiór Pottera miał być inny, o ile nie potrafimy wskazać palcem fragmentu tekstu, do którego mamy zarzuty. Ale jeśli to zrobimy, to będziemy już rozmawiać o dziele merytorycznie, a nie dawać upust emocjom związanym z medialną wypowiedzią autorki. Przynajmniej w teorii.
Mateusz: Zgadzam się z Waszym zdaniem. Najdziwniejsze są dla mnie opinie przeciwników Rowling, którzy nagle „inaczej postrzegają jej twórczość i zauważają jej homofobie itp. w Harrym Potterze”. Działa to na zasadzie tworzenia własnych teorii, często nawiązujących do niewiele znaczących wydarzeń lub bohaterów (casus Jar Jar Binksa jako Lorda Sithów). Najlepiej podchodzić do takich dzieł tak jak za pierwszym razem, bo później często przychodzą nam głupoty do głowy.
W Rowling upatrywałbym nieco naszego Wałęsę – zawsze musi mieć swoją opinię (nawet jeśli nikt o nią nie prosi) oraz opowiada, bez przygotowania i wcześniejszego przemyślenia, bzdury. Czy to oznacza, że celowo komuś szkodzi? Nie. Czy powinno przekreślać jej/jego dokonania? Zdecydowanie nie! Najgorsze jest jednak to, że w fantastyce jest faktycznie tylu twórców-szkodników, którym uchodzi to na sucho, a hejtujemy kogoś takiego jak Rowling.
Michał: W zasadzie wszystko, co można było w tym temacie powiedzieć, zostało już powiedziane. Od siebie dodam jedynie tyle, że tak, jak po premierze Zbrodni Grindelwalda Rowling przestała być dla mnie autorytetem, tak niemal każde jej następne działanie tylko pogłębiało moją niechęć do niej. Poczynając od absurdów, takich jak pisanie na oficjalnych stronach dotyczących “Harry’ego” o… zaklęciu na usuwanie fekaliów (sic!) aż po to, co wypisuje ostatnio, wszystko, co robi, nie tylko szkodzi samemu czarodziejskiemu światu, ale też tworzy jej wizerunek jako osoby, która nie do końca wie, co mówi i robi. Odnoszę ponadto wrażenie, że próbuje ona dogodzić wszystkim, zabierając głosy w różnych kwestiach i wstawiając się za różnymi grupami społecznymi, a w efekcie wychodzi na kogoś, kto sam nie wie, o co mu chodzi, bo co chwila głosi wzajemnie wykluczające się tezy i zbiera cięgi o tyle, że są to tezy związane z bardzo kontrowersyjnymi tematami. Ogólnie rzecz biorąc uważam, że pisarz, czy jakikolwiek artysta, nie powinien mieszać się do polityki i poprawności politycznej, bo nie na tym polega jego rola. Rowling do tej zasady definitywnie się nie stosuje, przez co jeszcze bardziej traci w moich oczach.
Nie rozumiem za to, podobnie jak Mateusz, dlaczego po ostatnich akcjach Rowling znacząco wezbrała na sile krytyka samego “Harry’ego”. Jestem zdania, że powinno się oddzielać dzieła od samego twórcy, bo jednak świadczą one o kunszcie i geniuszu artysty i na zawsze pozostaną takie same, natomiast autor, jak niejednokrotnie mogliśmy się przekonać w ciągu ostatnich lat, nierzadko okazuje się być zmienny niczym chorągiewka na wietrze. Najlepszym lokalnym przykładem jest Andrzej Sapkowski i jego cykl o Wiedźminie – mimo że autor jest dość kontrowersyjnym człowiekiem, to saga jest genialna i przez wielu nadal wysoko ceniona. To samo tyczy się “Harry’ego” i J. K. Rowling – nawet pomimo tego, co od kilku lat wyczynia autorka, magia jej serii nigdy nie wygaśnie, a jej treści pozostaną uniwersalne, dlatego nie sądzę, by krytykowanie jej po latach i doszukiwanie się jakichś nowych znaczeń, nawet przez pryzmat ostatnich wpisów, miało sens.
Eliza: Na pewno nie zgodzę się z rzekomą zasadą, o której napisał Michał, że artyści nie powinni mieszać się do polityki. Ci nie mający pojęcia, o czym mówią może i nie powinni, ale dlaczego zawód miałby nas aż tak ograniczać, że nie możemy się wypowiedzieć na jakiś interesujący nas temat, o którym mamy wiedzę? Szczególnie osoby publiczne, znane szeroko i mające dostęp do ogromnej liczby odbiorców swoich słów mają wielkie możliwości bycia adwokatami spraw społecznych, w które wierzą. Jako autorytety dla dużej grupy, mogą zmieniać sposób myślenia mas. Oczywiście, tylko wtedy jest to wartościowe, gdy ich wypowiedzi są poparte aktualną wiedzą. Sama jestem wokalistką i pisarką i nie wyobrażam sobie, żebym z tego powodu nie mogła publicznie wypowiedzieć się, na przykład, w obronie krzywdzonych w moim odczuciu osób. To, że nie piastuję urzędu nie znaczy, że nie mam wiedzy i własnego zdania. Jeśli coś mnie wkurzy, to niezależnie od tego, czym się zajmuję, chcę mieć prawo zaprotestować.
W przypadku osób powszechnie znanych wiąże się to jednak z wielką odpowiedzialnością. Osoba tak sławna, jak Rowling, czy wspomniany (słusznie zresztą w tym miejscu) Sapkowski, musi liczyć się z tym, że jej wypowiedź będzie miała silne konsekwencje, wpłynie na wielu ludzi i nigdy nie zostanie wymazana z historii. Dlatego, jak to już wcześniej wspomniał Krzysztof, osoba publiczna powinna bardziej ważyć słowa. Ma jednak prawo do własnej opinii.
Michał: Właściwie chodziło mi nie tyle o to, że twórca nie powinien się mieszać do polityki i spraw społecznych, bo mu “nie wolno”, co o to, że jego rola polega na czymś zupełnie innym. Sztuka to rzecz zupełnie odrębna od polityki – jej zadaniem jest raczej stać w opozycji do tego, co się dzieje, patrzeć na to obiektywnie, krytycznie i komentować, by w ten sposób wywołać jakąś refleksję u ludzi. Dlatego też (również jako pisarz) uważam, że twórca powinien być jedynie komentatorem otaczającej go rzeczywistości, aniżeli brać w niej czynny udział, zwłaszcza że, jak słusznie zauważyłaś – jego słowa wiążą się z ogromną odpowiedzialnością i wszelkie potknięcia ludzie zapamiętują już na zawsze. A już tym bardziej nie powinien tego robić, gdy nie ma pojęcia, o czym mówi – tak, jak uczyniła autorka naszej ukochanej serii.
Eliza: Sztuka to zbyt szerokie pojęcie, żeby mieć tylko jedną określoną rolę – ma ich bardzo wiele. Od twórcy zależy, jakie będzie jego dzieło, czy będzie coś komentować, czy będzie tłem czegoś, czy będzie stać w opozycji, czy popierać jakieś zjawisko, więc (jeżeli nie tworzone na czyjeś zlecenie) jest zawsze subiektywnym wyrazem opinii, uczuć, czy myśli autora. Nie ma czegoś takiego jak sztuka obiektywna. Obiektywny to może (i powinien) być krytyk sztuki, ale nie jej twórca. Sztuka może, ale wcale nie musi niczego komentować, może być po prostu czymś „ładnym”. Jest nieograniczona.
Istnieje też coś takiego, jak sztuka zaangażowana, której celem jest komentarz rzeczywistości i wpłynięcie na nią, albo też sztuka propagandowa, stworzona typowo w celach politycznych.
Twórcy są też tylko ludźmi, którzy mogą być w coś emocjonalnie zaangażowani. Jeśli chcą, dlaczego zabraniać im tego powiedzieć? Dalej bronię stanowiska, że przed wypowiadaniem publicznie swojego zdania powinna ludzi ograniczać jedynie niewystarczająca wiedza. Gdy nie mamy pewności, że dowiedzieliśmy się wszystkiego, co powszechnie dostępne na dany temat, lepiej nie zabierać głosu.
Krzysztof: Tak, też właśnie miałem wspomnieć o tzw. sztuce zaangażowanej. Tyle że to jest zupełnie co innego i raczej za taką twórczość bierze się specyficzny rodzaj autorów, którzy, mam wrażenie, zwykle mają za sobą przeszłość jako politycy, społecznicy, aktywiści itp., czyli właśnie osoby kompetentne do zabierania głosu. Potter ewidentnie dziełem zaangażowanym nie jest, późniejsze twory Rowling chyba także nie, więc rzeczywiście dziwi jej wzrastająca z czasem aktywność jako „głosu z ambony”.
Osobiście za twórcami zaangażowanymi nie przepadam i nie cieszą mnie wycieczki J. K. w tym kierunku, zwłaszcza biorąc pod uwagę jakość tych, hmm… apeli? Rozważań? Jakkolwiek to nazwiemy, wypowiada się ona nieostrożnie i zbyt mało merytorycznie, by miało to realną wartość, a to wszystko prowadzi tylko do krytyki i kłótni. Niemniej, jak już wspomniałem, bardzo ostre reakcje na jej wypowiedzi także uważam za przesadzone i niewłaściwe… Ale tak to już chyba po prostu jest, czy to w Internecie, czy w mediach.
Michał też zresztą słusznie zauważa, że Rowling niepotrzebnie grzebie w uniwersum jakimiś pojedynczymi komentarzami i „ciekawostkami”, które w istocie niewiele wnoszą. Już sporo czasu temu miałem na ten temat refleksję, iż są to jej próby trzymania serii przy życiu bez konieczności włożenia w to realnego wysiłku, jakim byłoby napisanie kolejnej książki. Taka postawa wydaje mi się nienajlepsza – sądzę, że Potterowi należy pozwolić na zasłużony odpoczynek, przysiąść do sprawy porządnie i stworzyć nową powieść albo po prostu otworzyć uniwersum dla innych autorów, jak to miało miejsce np. z Gwiezdnymi Wojnami. Inaczej po prostu szturchamy kijem trupa, żeby wyglądało, że jeszcze się rusza…