DyingLight 2 to najnowsze dzieło studia Techland, które wprowadza nas w świat pełen walk, łajdactwa i wszędobylskich zombie. Wcielamy się w postać Aidena, pielgrzyma przemierzającego zrujnowany świat w poszukiwaniu swej zaginionej przed laty siostry. Protagonista niewiele pamięta ze swej przeszłości. Wie jedynie, że wraz z innymi dziećmi był obiektem eksperymentów w tajnej placówce badawczej. Natrafiając po latach na wyczekiwaną wskazówkę odnośnie do prawdopodobnego miejsca przebywania jego krewniaczki, trafia do miasta Villedor, po drodze zyskując pewien bardzo cenny klucz.
Historia przedstawiona w grze jest dość nierówna. W całości jest dość ciekawa, zdarzają się solidne zwroty akcji całkowicie stawiające na głowie wszystko to, co do tej pory braliśmy za pewnik, niestety jednak czasem zdarza się jej aż nazbyt romansować ze sztampowymi rozwiązaniami, kłującymi w oczy swą przewidywalnością. Pod tym względem najbardziej kuleje prolog, będący całkiem dobrym wprowadzeniem do mechanik zawartych w produkcji, lecz dość prostym reżysersko tworem. Warto jednak to przeboleć, gdyż po dostaniu się do wcześniej wspomnianego miasta robi się już tylko lepiej.
Miasto tętniące nieżyciem
Po dość klaustrofobicznym i liniowym prologu otrzymujemy dostęp do pierwszej z dwóch części miasta. Jego otwarta struktura została w pełni wykorzystana. Praktycznie nic nie trzyma nas w wyborze ścieżki, jaką podążymy do celu. Warto pobawić się w eksploratora, gdyż w gąszczu niższych i wyższych zabudowań można natrafić na wiele ciekawych miejsc i osób. Nie tylko możemy znaleźć zakamarki skrywające różnej wartości skarby czy postaci chcące nam powierzyć zadania poboczne, ale też miejsca spotkań, gdzie przy ognisku ocaleńcy opowiadają sobie historie, śpiewają, a w późniejszej części rozgrywki opowiadają sobie narosłe wokół naszego protagonisty plotki i mity. Dosiadanie się do spokojnych grup jest naprawdę miłą odskocznią od ciągłego pędu, do którego zachęca nas gra. Dodatkowo pierwsza część miasta jest idealnym miejscem, by opanować dostępne umiejętności, gdyż pozostałe tereny dość mocno weryfikują to, czy byliśmy dobrym uczniem.
Jedną z najistotniejszych mechanik zawartych w produkcji Techlandu jest system dnia i nocy diametralnie zmieniający nasze zachowanie. Za dnia poruszanie jest znacznie bezpieczniejsze, zombie są powolne, opieszałe i mniej różnorodne gatunkowo (choć nie można ich aż tak bardzo lekceważyć), zdarzenia losowe częstsze i bardziej różnorodne, a postaci niezależne korzystają z uroków cieszącego oko słońca. W nocy zaś nieustannie towarzyszą nam krzyki nieszczęśników, nieumarci tętnią energią, rozłażąc się tłumnie po zrujnowanych ulicach Villedoru. Wtedy też możemy natrafić na ich groźniejsze odmiany, w tym dość liczne wyjce, które po ujrzeniu Aidena wszczynają alarm zwołujący całe rzesze krwiożerczych truposzy. Inicjuje to pościg, podczas którego waleczność można schować do kieszeni i trzeba jak najsprawniej czmychnąć do najbliższego miejsca oświetlonego lampą UV.
Noc to jednak nie tylko większe zagrożenie ze strony zmutowanych zwłok, ale również szansa na stanie się jednym z nich, bowiem wszyscy mieszkańcy Villedoru są zakażeni nieszczęsnym wirusem, który poza miejscami nasłonecznionymi lub skąpanymi w świetle ultrafioletu powoli przeistacza każdego w bestię. Podróż podczas nocy jest więc pod wieloma względami bardziej niebezpieczna, lecz ryzyko jest wynagradzane na dwa sposoby. Po pierwsze otrzymujemy znacznie więcej doświadczenia niezbędnego do rozwijania umiejętności walki i parkouru (nim jednak zobaczymy miły dla oka wskaźnik dodatkowych punktów, musimy przeżyć do rana), po drugie zaciemnione kryjówki zombie pustoszeją, dając nam dostęp nie tylko do lepszego sprzętu, ale też inhibitorów potrzebnych do zwiększania ilości życia i energii protagonisty. Co prawda zdobywamy je podczas wykonywania zadań z głównego wątku, ale dodatkowe strzyawki są zawsze w cenie. W nocy też możemy odwiedzić gniazda potężniejszych truposzy stanowiących areny z minibossami, gdzie możemy również zawalczyć o wspomniany medykament.

Paralotnia może i spowalnia tempo, ale w locie można podziwiać widoki
Piękna ta apokalipsa
Muszę przyznać, że ludzie odpowiedzialni za to, jak DyingLight 2 wygląda, odwalili kawał solidnej roboty. Lokacje są przemyślane, pełne detali i przedmiotów ułatwiających sprawną eksplorację, a ulice i budynki są pełne walających się śmieci, gruzu i wraków. Całość wygląda przekonująco, doskonale oddając klimat cywilizacji powstającej na gruzach swej dawnej świetności. Majaczące w tle lasy dodatkowo potęgują ten efekt, dając złudne uczucie panującego tam spokoju, jakże innego od pełnego bandytów i bardziej pokojowych ludzi miasta. Klimat jednak nie kryje się tylko w wyglądzie, ale też w kreacji dość licznych postaci niezależnych. W szczególności zapadł mi w pamięć moment jazdy windą wraz z oddziałem militarnym, gdy z nudów jeden z umundurowanych zaczyna głośno nucić jakąś piosenkę, po czym zostaje uciszony przez dowódcę, który po chwili przedstawia swoją, poprawną interpretację melodii. Choć zazwyczaj w oskryptowanych momentach twórcy umiejętnie budują wrażenie naturalności świata. Dodajmy do tego wiele świetnie napisanych postaci, z którymi człowiek naprawdę się zaprzyjaźnia, bądź nie może znieść ich buty i maniery, a otrzymujemy świat, który co pewien czas jawi się wyjątkowo żywo.
Udźwiękowienie niestety nie zasługuje już na aż taką pochwałę. Zapewne już nieraz słyszeliście o fatalnym poziomie polskiego dubbingu występującym w tej produkcji. Sam spotkałem się z kilkoma opiniami, że po kilku minutach spędzonych z tytułem gracze przerzucali się na angielską wersję, pozostając z nią już do końca. Faktycznie, gdy w prologu usłyszałem, jak sztucznie i karykaturalnie brzmieli moi pierwsi rozumni przeciwnicy, łapałem się za głowę, obawiając się o jakość całości. Postanowiłem jednak dać szansę swojskim głosom i muszę przyznać, że to pierwsze wrażenie jest naprawdę krzywdzące. Owszem, później też zdarzają się momenty, które nie powinny być dopuszczone w finalnej wersji, ale w ogólnym rozrachunku nie jest aż tak źle, jak mogło się wydawać.
Oprawa muzyczna niestety nie należy do tych, które zapadają w pamięć. W menu słyszymy utwór, który z jednej strony jest dołujący, z drugiej jednak ciężki klimat zanika gdzieś pomiędzy niezbyt spójnymi resztą ze sobą dźwiękami. Podczas rozgrywki raczej nie zwrócimy na to większej uwagi, ot mamy niezbyt wyraziste tło, którego równie dobrze mogłoby w ogóle nie być. Z jednym, dość znaczącym wyjątkiem…

Ach, jakaż urocza ta apokalipsa!
Złap mnie, jeśli potrafisz
Pierwsze DyingLight również było całkiem udanym tytułem posiadającym sporo dobrej treści, a zasłynęło głównie z jednego elementu – parkouru. W drugiej odsłonie twórcy również w tej materii wzbili się na wyżyny, dokonując czegoś fenomenalnego. Już od samego początku, gdy nasze umiejętności nie są jeszcze zbyt duże, a pasek energii kończy się zdecydowanie za szybko, czuć, jak wiele serca zostało włożone w ten segment. Projekt lokacji wręcz błaga, by wykorzystać go do gimnastycznych popisów, przeskakiwanie pomiędzy kolejnymi dachami daje sporo frajdy, a wspinaczka po gzymsach dość sprawnie pozwala na naprawienie swoich błędów. Odblokowywane z czasem umiejętności i dodatkowy sprzęt w postaci linki daje nam wręcz nieograniczone możliwości eksploracyjne, będąc przy tym doznaniem iście cudownym. Nawet paralotnia, zdecydowanie spowalniająca szaleńcze przemierzanie zrujnowanego miasta, czasem bywa dość przyjemnym sposobem przemieszczania się. Tu też rozkwita warstwa muzyczna, ta bowiem staje się szybsza i wyrazistsza, gdy dokonujemy kolejnych, następujących po sobie akrobacji, prezentuje dramatyczną pauzę podczas unoszenia się w powietrzu po dokonaniu skoku, a przede wszystkim potęguje poczucie niepowstrzymanego pędu lub radość ze skomplikowanej wspinaczki. Parkour w DyingLight 2 jest tak satysfakcjonujący, iż nawet pomimo tego, że niektóre trasy pokonywałem dziesiątki razy, ich przemierzanie nieustannie mnie cieszyło, a z opcji szybkiej podróży skorzystałem tylko dwukrotnie – gdy chciałem zobaczyć, jak ona działa, oraz gdy nie miałem innego wyjścia.
O walce również można wypowiadać się pozytywnie, choć już bez peanów jak w przypadku parkouru. Mechanicznie jest ona wręcz trywialnie prosta, bazując na ciosach, parowaniu i uniku, lecz w połączeniu z gimnastycznymi zdolnościami Aidena potrafi przerodzić się w bardzo widowiskową sztukę, choć utrzymanie dobrego tempa nie jest tu już tak proste. Pomiędzy szybkimi broniami jednoręcznymi, potężnymi dwuręcznymi, akcesoriami do rzucania w postaci różnej maści bomb, granatów i noży oraz diabelnie skuteczną bronią dystansową każdy znajdzie tu coś dla siebie. W tym całym rozkosznym rozczłonkowywaniu przeciwników o różnym stopniu inteligencji niestety walka z finałowym bossem bardziej męczy niż bawi, co po wcześniejszej przyjemności jest dość sporym rozczarowaniem.

Przebiegnięcie po ścianie jest zdecydowanie szybsze od przeskakiwania między budynkami
Kupą, mości panowie
DyingLight 2 to dość obszerna gra, zawierająca spore pokłady różnorakiej treści, a w przypadku tak dużych produkcji zawsze znajdą się jakieś błędy. Niestety, choć do poziomu premierowego Cyberpunka 2077 zdecydowanie daleko, błędów jest zwyczajnie zbyt dużo, by je pominąć. Teleportujące się postaci po zakończeniu rozmowy, dziwne zachowanie głów NPC-ów uniemożliwiające rozmowę z nimi, zwłoki nieszczęśnika pożeranego przez zombie, które w najlepsze sobie beztrosko stoją, nawet odwracając wzrok w stronę bohatera, czy brak tłumaczenia z języka angielskiego niektórych słów, choć nie tak częste, wyraźnie rzucały się w oczy. Nie były jednak tak sporym problemem i tylko niekiedy trzeba było wrócić w dane miejsce w innym czasie, by wszystko działało jak trzeba. Jednak doprowadzenie do autorestartu komputera (szczęśliwie tylko raz w moim przypadku) oraz zawieszenie się kilku z filmików składających się na zakończenie i podsumowanie gry to rzeczy, które już rażą aż nadto*.
Warto też wspomnieć, że podobnie jak w przypadku pierwszego DyingLight, także w drugiej części możemy rozpocząć zabawę w trybie kooperacji. W takim przypadku jedna osoba może wezwać wsparcie w postaci grupy do trzech graczy. Co prawda postęp kampanii liczy się tylko hostowi, jednak gratyfikacja w postaci doświadczenia, sprzętu i możliwości poznania konsekwencji różnych wyborów przed podjęciem ich we własnej kampanii to bardzo przyjemna opcja.
DyingLight 2 to bezsprzecznie udana gra. Co prawda ma swoje wady, nieco brakuje jej do doskonałości i można narzekać na co nieco, jednak fenomenalny parkour, satysfakcjonujący model walki, wyrazisty klimat i cudownie napisane postacie sprawiają, iż jest to tytuł, obok którego nie można przejść obojętnie. To singlowe przeżycie, które można spokojnie przechodzić kilkukrotnie, podejmując zgoła różne decyzje. Jeżeli więc lubicie zombie, nutę ryzyka oraz eksplorację, zdecydowanie polecam zapoznać się z dziełem Techlandu.
*Między pisaniem owego tekstu a jego publikacją pojawiło się kilka większych łatek, więc sytuacja uległa poprawie.