Tekst zawiera spoilery!
Jak wygrać w kapitalizm
W okolicach 2008 roku 37-letni wówczas Hwang Dong-hyuk bezskutecznie starał się o pozyskanie dofinansowania, które pozwoliłoby mu na realizację jednego z napisanych przez niego scenariuszy. Zawodowa bessa, na którą wpływał także ogólnoświatowy kryzys gospodarczy, zmusiła młodego twórcę i jego rodzinę do wzięcia kilku pożyczek, które umożliwiłyby im przetrwanie cięższego okresu. Doświadczenie to – bliskie znacznej części koreańskiego społeczeństwa – wraz z czytanymi wówczas przez niego mangami: Liar Game, Gambling Apocalypse i kultowym Battle Royale, zainspirowały Hwanga do stworzenia historii o morderczym turnieju, w którym nagrodą będzie kwota umożliwiająca natychmiastowy awans społeczny, stawką zaś – życie. Historie poszczególnych bohaterów odzwierciedlać miały całkiem realne dramaty ludzi z różnych przyczyn znajdujących się na granicy ubóstwa, koncepcja śmiertelnego turnieju natomiast – w metaforyczny sposób przedstawiać machinacje rządzące współczesnymi społeczeństwami kapitalistycznymi. Wczesne wersje scenariusza (wtedy planowanego jako pełnometrażowy film) gotowe były już w 2009 r., wówczas jednak, zgodnie z przewidywaniami autora, żadna z koreańskich wytwórni nie była zainteresowana „groteskową i nierealistyczną” fabułą. Projekt przeleżał więc w szufladzie kolejne dziesięć lat.

Źródło: Netflix
Drugie życie skryptowi Hwanga zdecydowali się dać włodarze platformy Netflix, którzy po sukcesie serwisu poza granicami Stanów Zjednoczonych podjęli decyzję o międzynarodowej ekspansji i inwestycji w produkcje lokalne. Hwang, który w międzyczasie zyskał w regionie pewną rozpoznawalność dzięki kilku wyreżyserowanym i napisanym przez niego pełnym metrażom, skontaktował się z Kim Minyoung, lokalną przedstawicielką firmy, która z miejsca zaproponowała współpracę. Równo dekadę od zakończenia prac nad pierwszą wersją scenariusza historia wydała się twórcy jeszcze bardziej aktualna – zadłużenie samych tylko Koreańczyków wzrosło, wysokością zbliżając się do PKB kraju, a nierówności społeczne zauważalne są gołym okiem – zwłaszcza w dużych miastach, gdzie slumsy od dzielnic zamożnych oddzielać potrafi raptem most lub droga. Kryzys jedynie pogłębiła pandemia COVID-19, na czas której przypadł okres zdjęciowy serialu. Wszystkie te czynniki sprawiły, że to, co w 2009 roku producentom wydawało się absurdalnie nierealistyczne – historie osób wykluczonych ekonomicznie, zdesperowanych na tyle, by oddać własne życie za szansę na to potencjalnie lepsze – w 2020 r. stało się niebezpiecznie prawdopodobne. I, jak pokazał dystrybucyjny sukces Squid Game, przygnębiająco uniwersalne.
Kraina kontrastów
Wydaje się, że twórcom Squid Game udało się odhaczyć wszystkie punkty na liście obowiązkowych elementów charakteryzujących treści produkowane z myślą o dystrybucji w streamingu: enigmatyczny tytuł i ikonografia mają zaintrygować użytkownika i wyróżnić tytuł na tle kilkuset innych kafelków dostępnych w menu; survivalowy charakter toczącej się rozgrywki i eliminacyjna konstrukcja kolejnych odcinków świetnie podtrzymuje uwagę, a kolejne twisty fabularne pobudzają apetyt na kolejny odcinek – skrojone są zatem perfekcyjnie pod tzw. binge-watching. Wreszcie pierwotna przyjemność płynąca ze śledzenia formuły morderczego turnieju, w którym bohaterowie dosłownie zabijają się o utrzymanie naszej uwagi – rozrywki, której genezy szukać należy jeszcze w czasach starożytnych, a której prominentnym przykładem byłyby chociażby w przeszłości rzymskie walki gladiatorów, a dziś niesłabnąca popularność pokazów bokserskich czy MMA. Kilka tysięcy lat później wciąż nie trzeba nam wiele więcej, aniżeli chleba i igrzysk – wciągająca w ten sposób formuła ma zatem szansę zatrzymać odbiorców przypadkowych, otwierając jak najszersze grono odbiorców na zawarte przez Hwanga drugie dno.

Źródło: Netflix
Scenariusz Koreańczyka wpisuje się ideologicznie w zyskujący popularność trend krytyki założeń twardego kapitalizmu i konsekwencji oraz patologii się z nim wiążących. W niedawnej pamięci odszukać można co najmniej kilkanaście tytułów dotykających problematyki wyzysku i nierówności klasowych, pochodzących – co istotne i znaczące – z różnych krajów i kontekstów kulturowych. W pierwszej kolejności nasuwają się oczywiście obrazy rodaka Hwanga, Bonga Joon-ho: głośny Parasite i nieco starszy Snowpiercer, ale i niemieckie Who I am Barana Bo Odara, surrealistyczne Przepraszam, że przeszkadzam Bootsa Rileya, a także: Joker, Ślicznotki, Na noże, seriale Mr. Robot i Atlanta… Także w Polsce tuż przed pierwszym pandemicznym lockdownem szumu zdążyła narobić kontynuacja głośnej Sali samobójców – Hejter Jana Komasy. Temat ten przestał zajmować już tylko niezależnych twórców na peryferiach kina, z całym impetem wszedłszy do kulturalnego mainstreamu. Owocuje to w dwójnasób: zainteresowaniem twórcami, którym owa problematyka jest bliska, ale i całym szeregiem pobieżnych diagnoz powstających na fali popularności tematu. Tak czy inaczej, trudno zaprzeczyć, że bycie anty- jest dziś trendy.

Źródło: Netflix
Podobnie jak sama Korea Południowa (ale i wiele innych krajów Anno Domini 2021), Squid Game definiowane jest przez kontrasty: zestawienie cukierkowej scenografii, kolorowych, escherowskich labiryntów ze stopniowo intensyfikowanym rozlewem krwi, trumny ozdobione wielką różową kokardą spopielane w mrocznych krematoriach, w końcu wyposażona we wszelkie luksusy loża VIP-ów, z której obserwować można przerażonych, stłamszonych przez system desperatów. Śmierć na placu zabaw. Metafora stosowana przez Hwanga nie jest może szczególnie subtelna, nie można jej za to odmówić sugestywności. Jej rdzeń autor wyprowadza z założenia leżącego u samych podstaw społecznej i materialnej stratyfikacji: to status wyznacza miejsce jednostki w społeczeństwie. Teza, którą powszechnie i milcząco akceptujemy – że to zasobność portfela warunkuje wartość człowieka – legitymizowana jest przez mit, który chętnie podtrzymywany jest przez memogenne snucia „kołczów”: wstawaj wcześniej, pracuj ciężej, a może i Ty zostaniesz zwycięzcą. W Squid Game natomiast autor przedstawia zgoła inną perspektywę: w jego ujęciu kapitalizm to nic innego jak tylko mordercza gra, dająca uczestnikom złudzenie dobrowolności i zasad fair play. Gra wymagająca wyzbycia się moralności i bezwzględnego eksploatowania dostępnych zasobów, w której największą przewagę daje często czysty przypadek lub uwarunkowania od graczy niezależne. Gra, jak pokazuje ostatni odcinek, dehumanizująca nie tylko przegranych, ale i – a może: przede wszystkim – uprzywilejowanych, „zwycięzców”. Ot, loteria.
O graczu, który pozostał człowiekiem

Źródło: Netflix
Dlaczego zatem koreański serial o morderczym turnieju i nieludzkim obliczu współczesnej ekonomii zdobył aż taką popularność w czasach ogólnoświatowego kryzysu? Cóż, historia pokazuje, że to właśnie w trudnych czasach popyt na mroczne narracje okazuje się najwyższy; premiery pierwszych popularnych horrorów zbiegły się w czasie z okresem wielkiego kryzysu gospodarczego, tzw. wielkiej depresji. Wyobraźnię zbiorową zajmowała wówczas seria horrorów produkowana i dystrybuowana w latach 1930-1934 (okresie, który zostanie nazwany później pierwszą złotą erą horroru) przez studio Universal. Drobne kwoty, które biedni, dotknięci konsekwencjami światowego krachu byli w stanie wysupłać na seans w kinie, wydawali, by śledzić historie o potworze Frankensteina*, Draculi**, niewidzialnym człowieku i mumii, mogąc na chwilę oderwać się od dużo mroczniejszej rzeczywistości. Także lata 70. XX w. w Stanach Zjednoczonych – również zdominowane przez horrory Ridleya Scotta, Wesa Cravena, Williama Friedkina czy Briana De Palmy – to dekada naznaczona kryzysem energetycznym, rekordowo wzrastającym poziomem przestępczości, wciąż zbierającą swoje żniwo wojną w Wietnamie i rosnącą w siłę niejako w odpowiedzi na nią rewolucję obyczajową (nieprzypadkowo slashery piętnują właśnie rozwiązłość seksualną). Dziś na podatny grunt trafia jawnie upolitycznione kino Jordana Peele’a, wykorzystujące środki artystyczne, by dać upust wściekłości związanej z wciąż prominentnymi przejawami systemowego rasizmu w USA.

Źródło: Netflix
Obcowanie z tego typu narracjami ma wymiar nie tylko eskapistyczny, ale i oczyszczający; nawet najbardziej przerażające historie mają przecież swoje zakończenie – często ambiwalentne, nierzadko jednak na swój sposób szczęśliwe. Większość slasherów ma swoją final girl, której udaje się uciec przed ostrym narzędziem kata, Ellen Ripley okazuje się godnym przeciwnikiem dla Ksenomorfa, a Jamie Lee Curtis do dziś bawi się w kotka i myszkę z Michaelem Myersem. Swoisty happy ending znajdują także widzowie śledzący morderczą rozgrywkę w Squid Game: turniej zwycięża Gi-hun – zawodnik, który w trakcie kolejnych gier kadrowany był jako ten, któremu udało się zachować resztkę człowieczeństwa, podejmujący zgodne z własnym kompasem moralnym wybory. Także finalne momenty serialu implikują, że – po przynajmniej częściowym otrząśnięciu się z szoku wywołanego intensywnym obcowaniem ze śmiercią – radykalny awans społeczny zostanie przez niego wykorzystany, by czynić dobro (odwołując się z kolei do innej figury kapitalistycznej mitologii – bogacza-filantropa, odbiegając jednak nieco od dotychczasowego nachylenia ideowego historii). Czy tak się stanie – przekonamy się zapewnie wkrótce, w oficjalnie zapowiedzianej już kontynuacji historii…
* Podskórnie symbolizującej zdradzone nadzieje porzuconego przez elity proletariatu.
** W którym mogli odnaleźć narrację o arystokracji dosłownie wysysającej krew z biednych.
Bardzo ciekawy artykuł próbujący opisać i scharakteryzować serialowy fenomen. Koreańczycy mają coś takiego w sobie, że ich dzieła potrafią zadziwić świat. Nie tak dawno podbili Hollywood, teraz podbili Netflix. Muszę koniecznie obejrzeć taki serial. Dziękuję za zwrócenie uwagi na jego inność, dziwaczność, nieprzystawalność do oklepanych zachodnich schematów. Taki oryginał warto obejrzeć.