Site icon Ostatnia Tawerna

Koszmarny świat – recenzja drugiego sezonu serialu „Opowieść podręcznej”

Po pierwszych odcinkach drugiej serii Opowieści podręcznej byłam dobrej myśli co do jakości całego sezonu. Jednak to, co obejrzałam, przeszło moje najśmielsze oczekiwania – zdumiało mnie i zmiażdżyło emocjonalnie.

Jeśli czytaliście moje wrażenia z premiery serii, to wiecie, że akcja zaczęła się dokładnie tam, gdzie pozostawili ją twórcy w pierwszym sezonie. I tak przez trzynaście odcinków przyszło nam śledzić walkę ciężarnej June z samą sobą oraz otaczającym ją światem i jej próbę przetrwania w koszmarnej rzeczywistości. Próbę, zdawać by się mogło, z góry skazaną na porażkę. I z tym uczuciem przygnębienia i niepokoju, pomimo okazjonalnego pojawienia się światełka nadziei, widzowie nie rozstaną się aż do finału. 

Strasznie blisko

Opowieść podręcznej nie jest lekkim i przyjemny serialem. Nigdy nie miała takim być. Podczas odpalania kolejnego odcinak odczuwam dyskomfort i przygnębienie. Nie chcę patrzeć na to, co spotyka bohaterów, jednak nie mogę oderwać wzroku od ekranu. To jedna z tych produkcji, których oglądanie sprawia ból i zachwyca jednocześnie. Bo rzeczywistość Gileadu jest przerażająca, ale świetnie przedstawiona. A główny wątek, w szczególności jego finał, miażdży widza emocjonalnie.

To właśnie główna oś fabuły jest tym, co najmocniej przyciąga do ekranu. Walka June o wolność i jej zmagania z oprawcami zostały świetnie napisane (i odegrane również, ale o tym za moment). Tempo akcji jest nierówne, ale dostosowane do pokazywanych zdarzeń. W tym sezonie zdarzały się zarówno odcinki napakowane dynamicznymi momentami, jak i niemal w całości przegadane, powolne i refleksyjne. Tych drugich było najwięcej i one stanowią siłę tej produkcji.

Pokazywanie szczegółów wychodzi twórcom Opowieści… niesamowicie. Chociażby niuanse radzenia sobie June z traumą oddano bardzo realistycznie. I zagrało tu wszystko – scenariusz, mimika i mowa ciała, modulacja głosu oraz sposób kręcenia i montażu. Serial przepełniony jest przeciągniętymi, bliskimi ujęciami wchodzącymi w strefę intymną postaci i sprawiającymi dyskomfort widzowi. Te wszystkie detale bardzo mocno grają na emocjach.

Chociaż to drobiazgi budują klimat tej produkcji, to jednak nie zabrakło w niej scen szokujących i bezpośrednich, wręcz nieprzyjemnych w odbiorze. Aktualne i poważne problemy przedstawione są bez przekłamań i uładnień. Nikt się z widzem nie cacka, nie próbuje ukrywać brutalnej prawdy. Twórcy nie uznają półśrodków i chociaż dla niektórych ta dosadność może być wadą, moim zdaniem świetnie współgra z wizją i przesłaniem serialu. Nie jest to jednak produkcja dla wrażliwych osób o słabych nerwach.

Wszystkie kobiety Gileadu

Trochę gorzej wypadają wątki poboczne. Emily, chociaż przewija się przez cały sezon, dostała o wiele mniejszą rolę do odegrania niż mogło się wydawać po drugim odcinku. Jej historia została zepchnięta na margines i gubi się pod naporem głównego wątku. Prawdopodobnie jednak jej udział w trzecim sezonie będzie nieco większy, patrząc na wydarzenia finału.

Po macoszemu potraktowano też Moirę i Luke’a. Dostali w kilku odcinkach sporo czasu antenowego tylko po to, żeby kompletnie o nich zapomnieć w ostatnich epizodach. Również wątek Eden i Isaaka był zbyt powierzchowny, żeby bardziej zainteresować widzów i pod koniec serii wydawał się już bardzo odległy i mało istotny. 

Za to pogłębienie postaci June i Sereny oraz ich relacji wyszło niesamowicie. Twórcy znaleźli równowagę pomiędzy ich wzajemnym zrozumieniem i nienawiścią, ukazując tę trudną więź w bardzo wiarygodny sposób. Rola Freda w relacjach Waterfordów i ich Podręcznej również jest nie do przecenienia. Komendant już w pierwszym sezonie nieśmiało ujawniał swoją mroczną stronę, jednak to dopiero w tej serii miał okazję pokazać swoją prawdziwą, przerażającą naturę.

Świat serialu został w tym sezonie mocno rozwinięty. Poszerzono go zarówno o elementy pojawiające się w powieści, ale pominięte w serii pierwszej, jak i fragmenty, które w książce tylko zarysowano. I tak mieliśmy okazję zobaczyć w tym sezonie modliwile (ceremonie ślubów grupowych) zaczerpnięte z oryginału oraz Kolonie i życie Gospożon, zaledwie wspomniane przez Margaret Atwood. Całkowitą nowością był za to pokazany pogrzeb Podręcznych oraz rozwinięcie wątku Mayday. Wszystkie z tych elementów, zarówno będące inwencją twórców, jak i wzięte z powieści, współgrały ze sobą idealnie, pogłębiając wiedzę widzów o przedstawionej rzeczywistości. Mam nadzieję, że nie zabraknie tego również w kolejnym sezonie.

Niesamowicie cicho

To wszystko nie wyszłoby jednak tak dobrze, gdyby nie rewelacyjna gra aktorska niemal całej obsady. Elisabeth Moss (June), Alexis Bledel (Emily), Ann Dowd (ciotka Lydia) i Yvonne Strahovski (Serena) są bezkonkurencyjne. Każda z tych kobiet kradnie uwagę widza, kiedy tylko pojawia się na ekranie i wspina się na wyżyny aktorskich możliwości, pokazując emocje swojej bohaterki w tak prawdziwy sposób, że aż ich nastroje potrafią udzielić się oglądającemu. Bardzo dobrze poradził sobie również Joseph Fiennes, nie ustępując zbytnio wspomnianym aktorkom. To jednak panie wypadły w tym sezonie najlepiej.

Grę aktorską świetnie dopełniła oprawa wizualno-dźwiękowa. Scenografia, kostiumy i kolorystyka idealnie korelowały z pracą obsady produkcji, a zdjęcia i montaż potęgowały uczucie przygnębienia opanowujące widza. Bardzo bliskie najazdy kamery na twarz czy przeciągające się nieznośnie długo ujęcia na pewno nie wszystkim oglądającym się spodobają, ale za to świetnie tworzą klimat serialu.

W kreowaniu atmosfery Opowieści podręcznej ogromną rolę odegrała też muzyka. Chociaż w dwóch pierwszych epizodach jej dobór do kulminacyjnych scen pozostawiał wiele do życzenia, w kolejnych odcinkach przestał przeszkadzać. Mniej więcej od jednej trzeciej serii ścieżka dźwiękowa zaczęła współgrać ze scenariuszem i pozostałymi elementami idealnie, momentami przyprawiając o dreszcze. Bardzo ważne okazało się również umiejętne operowanie ciszą, która niejednokrotnie jeszcze mocniej wpływała na nastrój niż użycie jakiejkolwiek muzyki.

Żegnaj, kochanie

Drugi sezon Opowieści podręcznej okazał się znacznie lepszy niż mogłam tego oczekiwać. Pod względem prowadzenia akcji wypadł wręcz lepiej, niż seria pierwsza. Produkcja stała się jeszcze bardziej emocjonująca i szokująca, równocześnie przykuwając widza do ekranu i zmuszając do odwracania wzroku. I chociaż wywołał we mnie ambiwalentne odczucia, nie potrafię powiedzieć o nim wiele złego, bo pod względem realizacji to jeden z najlepszych seriali tego roku. I jednocześnie jeden z najważniejszych.

Nie polecam go nikomu, kto szuka czegoś mało angażującego do obejrzenia przy jedzeniu albo lekkiego na wieczór po całym dniu pracy. Jednak jeśli potrzebujecie serialu zmuszającego do myślenia i wywołującego ogrom emocji, to Opowieść podręcznej powinna być obowiązkową pozycją na waszej liście.  

 

Nasza ocena: 9,5/10

Trudny w odbiorze, ale rewelacyjny serial, który zmusza do zastanowienia się nad bardzo aktualnymi i poważnymi problemami. Głównie dla wymagających widzów, szukających czegoś ambitnego.

Fabuła: 9/10
Bohaterowie: 10/10
Oprawa wizualna: 10/10
Oprawa dźwiękowa: 9/10
Exit mobile version