Do oferty HBO GO jakiś czas temu dołączyła nietuzinkowa produkcja. Wynik połączonych sił Stephena Kinga oraz J. J. Abramsa. Castle Rock nie jest jednak, jakby mogło się w pierwszej chwili wydawać, kolejną adaptacją książki mistrza grozy, a bardziej czymś w rodzaju kolażu wszystkiego, co do tej pory stworzył.
Castle Rock to tytułowe miasteczko, w którym od lat dochodzi do dziwnych i brutalnych zdarzeń. W dodatku głównym zakładem pracy jest pobliskie więzienie Shawshank. Stąd pochodzi główny bohater – Henry Deaver, obecnie mieszkający w Teksasie, gdzie (niezbyt skutecznie) broni więźniów skazanych na śmierć. Właściwie ciężko jest opisać zalążek fabuły. Historia zaczyna się z kilku punktów, a wszystkie zbiegają się właśnie w tej niewielkiej mieścinie w stanie Maine. Jednocześnie obserwujemy samobójstwo przechodzącego na emeryturę naczelnika zakładu karnego oraz Henry’ego walczącego o życie swojej ostatniej klientki.
Chwilę po gwałtownym końcu naczelnika jego zastępczyni odkrywa, że jedno ze skrzydeł Shawshank było nieużywane od 30 lat. Wysłani tam na rekonesans strażnicy oprócz kurzu i spalenizny znajdują także młodego człowieka zamkniętego w klatce w kompletnych ciemnościach. Pogrążony w swoistej katatonii chłopak powtarza jedynie słowa „Henry Deaver”. Adwokat co prawda ma swoje powody, aby nie chcieć powracać do rodzinnego miasteczka, jednak wygląda na to, że jest on jedyną osobą, będącą w stanie pomóc tajemniczej znajdzie.
Skazani na Castle Rock
Jak to zwykle bywa przy ekranizacjach Kinga, atmosfera od samego początku jest gęsta i mroczna, kojarząca się nieco z mgłą, otulającą chłodnym płaszczem przynoszącym dreszcze. A przynajmniej w tak bywa w przypadku tych udanych adaptacji. Co więcej twórcy nie spieszą się z tłumaczeniem licznych wątków zarysowanych w pierwszych odcinkach. To niestety na dłuższą metę niektórych może nieco nużyć. Trzeba jednak przyznać, że są to jedynie lekkie ziewnięcia, bo po chwili fabuła znowu wciąga bez reszty, odkrywając kolejną kartę w tej przedziwnej układance.
Dawno nie widziałam też tak świetnie spisującej się obsady aktorskiej. Grający główną rolę André Holland wydaje się przez cały czas balansować pomiędzy totalną depresją, wynikającą z jego bezsilności a skrajną determinacją, aby wszystko naprawić. Z kolei wcielająca się w jego sąsiadkę z naprzeciwka Melanie Lynskey od razu kupiła mnie swoją mieszanką niewinności i zagubienia. Co więcej zobaczymy tu także Billa Skarsgårda, który całkiem niedawno wcielał się w Pennywise’a w filmowej wersji To. Okazuje się, że bez charakteryzacji również potrafi być całkiem przerażający, nawet jeżeli cała jego rola ogranicza się do ponurego łypania.
Łowca nawiązań
Prawdę mówiąc nie jestem zagorzałą fanką Kinga i nie znam zbyt dokładnie jego twórczości, jednak nawet ja byłam w stanie wyłapać mrowie odniesień do jego książek. Castle Rock nie jest adaptacją powieści czy opowiadania, jak już wspomniałam, to bardziej coś w rodzaju kolażu. Oprócz odwiedzin w Shawshank, które jest właśnie prywatyzowane, spotkamy tu także szeryfa Pangborna, gdzieś tam w tle przewinie się nazwisko Torrance, czy bar The Mellow Tiger. Jestem pewna, że zatwardziali fani Kinga znajdą tych odniesień jeszcze więcej, bo poukrywane zostały wszędzie – w nazwiskach, dialogach, obsadzie (oprócz Skarsgårda, zobaczymy tu również Sissy Sapacek, która przed laty wcielała się w tytułową bohaterkę filmu Carrie), a nawet elementach scenografii. Dla mnie odnajdywanie ich stanowiło zabawę samą w sobie. Muszę wręcz stwierdzić, że po seansie tych pierwszych odcinków mam ochotę sięgnąć do powieści Kinga, aby móc znaleźć ich jeszcze więcej.
Twórcy bardzo ostrożnie rozwijają przedstawione na początku wątki, z idealną precyzją lawirując między nimi fabułą, tak że ciężko jest się którymkolwiek znudzić. Łatwo jest się jednak pogubić, wystarczy chwila nieuwagi, aby przegapić jakiś istotny szczegół całej układanki. Na szczęście serial wciąga na tyle, że nie sposób się od niego oderwać. Co więcej im dalej w zagłębiamy się w historii, tym więcej pojawia się pytań. Czy Molly sąsiadka z lat dzieciństwa Henry’ego naprawdę słyszy głosy? Gdzie Henry był podczas swojego jedenastodniowego zaginięcia, że w środku największych mrozów nie miał ani śladu odmrożeń? Dlaczego naczelnik więzienia Shawshank zamknął bogu ducha winnego chłopaka w klatce na dnie ciemnego i zapomnianego skrzydła więziennego? I czy w Castle Rock naprawdę mieszka diabeł? Przez cały czas jednak bałam się, że w kingowskim stylu odpowiedzią na wszystko będzie ukrywający się pod miastem kosmita lub historia zostanie przepchana moralnymi rozważaniami na poziomie liceum. Tego na szczęście nie było (wybaczcie ten mały spoiler), Castle Rock trzyma w napięciu do ostatnich momentów i jeszcze chwilę po napisach wieńczących ostatni odcinek zostawia widza wpartego w fotel, trawiącego powoli całą historię.