Milena Wójtowicz jest bardzo miłą osobą, która zaraża pozytywną energią. Jej książki to świetne remedium na zły humor i wszelkie troski! Autorka po dziesięciu latach wraca do fanów z nową historią. Zapraszam do zapoznania się z wywiadem, który miałam przyjemność przeprowadzić podczas tegorocznych Warszawskich Targów Książki.
Milena Wójtowicz prywatnie
Wiktoria Mierzwińska: Wiem, że pochodzisz z Lublina – miasta, które mi kojarzy się z Falkonem. Czy obserwowałaś, jak wydarzenie się rozrasta i przenosi z budynku szkoły do hal targowych? Mam wrażenie, że jeszcze trochę, a Falkon urośnie do rozmiarów Pyrkonu.
Milena Wójtowicz: Myślę, że tak. Jestem z Lublina, a na Falkon pierwszy raz poszłam przypadkiem – jeszcze zanim zaczęłam pisać książki i byłam kompletnie niezwiązana z fandomem. To był dla mnie szok kulturowy. Wszyscy się tam znali, wspólnie coś robili, a ja wyszłam z tej imprezy z bardzo mieszanymi uczuciami. Drugi raz trafiłam tam po premierze Podatku. Wtedy odkryłam, że konwenty są dla mnie dobrą okazją do nawiązywania kontaktów. Każde kolejne wydarzenie to po pierwsze spotkanie z czytelnikami, a po drugie możliwość spędzenia czasu ze znajomymi z różnych stron kraju. Ale wiadomo, im większe wydarzenie, tym więcej fanów. Ale w trakcie spotkań ze znajomymi brakuje mi kameralności mniejszych imprez.
WM: Porozmawiajmy chwilę o psach, bo doczytałam się, że jesteś ich fanką. Masz jakiegoś czworonoga?
MW: Aktualnie jestem w stanie bezpsim, który jest bardzo przykry. Aczkolwiek mamy z mężem taki plan, że za parę miesięcy pójdziemy do schroniska i jakiś piesek z nami wyjdzie.
WM: Pozwolicie psu wybrać was, czy wy będziecie go wybierać?
MW: Powiem szczerze, że mam nadzieję, że wejdziemy i od razu nastąpi wzajemne kliknięcie.
WM: Jakiś pomysł na imię? Będzie wojna z mężem?
MW: Póki co nie mamy pomysłu, ale myślę, że jak na siebie spojrzymy, to coś do głowy przyjdzie. Mój pierwszy pies wabił się Sonia, bo tak miała wpisane i tego nie zmienialiśmy. Przy drugim, ze względu na jego wygląd, bo to był czarny sznaucerek miniturka, chciałam nazwać ją Dracula. Moi rodzice stwierdzili, że nie będą tak krzyczeć na ulicy, więc okrzyknęliśmy ją Draka. Później się okazało, że to było idealne imię.
WM: Czy rzeczywiście posiadanie psa jest ewenementem wśród autorów fantasy?
MW: Nie, nie jest ewenementem. Natomiast istnieje stereotyp pisarza z kotem. Aczkolwiek warto zaznaczyć, że na przykład Marta Kisiel ma psa. Kot jest zwierzęciem artystycznym, taki mają PR.
O książkach
WM: Czy masz swoją książkę będącą remedium na zły humor? A może jest ich kilka?
MW: Jednej konkretnej nie mam, ale u mnie się zawsze sprawdza klasyczna Chmielewska. To są książki, po które najchętniej sięgam. Niektóre już znam na pamięć, ale absolutnie mi to w niczym nie przeszkadza. Ewentualnie Pratchett, aczkolwiek jeśli mam ochotę na coś takiego, po czym świat będzie się wydawał przyjemniejszy i lepszy, to jednak Chmielewska, a najlepiej Lesio.
WM: Jak wygląda u ciebie proces researchu do książek? Wszystko idzie zgodnie z legendarnym arkuszem, czy jednak są jakieś odstępstwa?
MW: Ten arkusz jest w Excelu, więc jest od cyferek i ilości znaków. Natomiast jeśli chodzi o research, to zależy. Czasami jest tak, że wiem mniej więcej czego chcę, więc tego szukam. Często jest tak, że się o czymś dowiem, albo coś mi wpadnie do głowy. Usłyszę coś ciekawego i z tego rodzą się pomysły. Zdarzało mi się dzwonić do znajomych i pytać, jak działają niektóre rzeczy, jak to wygląda od strony technicznej. Faktem jest, że pisarze często zadają bardzo dziwne, niekiedy brzmiące głupio pytania i mają ciekawą historię wyszukiwania.
WM: Pisarzy, ogólnie humanistów, cechuje ciekawość świata. Często zadają pytania, bo chcą coś wiedzieć. Przejdźmy do kwestii tłumaczenia książek. Wiem, że się tym kiedyś zajmowałaś. Zdarzyło ci się kiedykolwiek bardziej kierować intuicją zamiast przekładać tekst jeden do jednego?
MW: Teraz idziemy w bardzo daleką retrospekcję, bo ostatnie tłumaczenie robiłam mniej więcej dziesięć lat temu. Wychodziłam z założenia, że książkę napisał autor, a nie tłumacz. Więc moim zadaniem jest takie tłumaczenie, żeby tekst się dobrze czytało, ale styl twórcy ma zostać. Tłumacz ma ten styl przełożyć na język zrozumiały dla swojego obszaru kulturowego.
WM: Poprzednią książkę wydałaś dziesięć lat temu. Czy czujesz się teraz w jakimś stopniu jak debiutantka? Czy odczuwasz taki sam stres?
MW: Stres nie jest taki sam, bo w miarę upływu czasu przestałam denerwować się kwestiami dotyczącymi pisania. Obecnie z książką kojarzy mi się głównie radość. Bardzo się cieszę, że udało mi się wrócić do pisania. Mało tego, jestem bardzo szczęśliwa i nieco zdziwiona, że ludzie mnie jeszcze pamiętają. Świat teraz idzie do przodu bardzo szybko, a jednak od ostatniej książki minęło te dziesięć lat. Teraz poszłam w kotki, ponieważ wydaję swoje powieści w wydawnictwie Jaguar. Reedycja Wrót ukaże się prawdopodobnie w czerwcu, a ich następny tom jesienią.
Post Scriptum
WM: Zauważyłam, że w Twojej najnowszej książce kładziesz bardzo duży nacisk na relację partnerską między głównymi bohaterami. Czy w jakiś sposób korzystasz z doświadczeń małżeńskich?
MW: Powiedziałabym, że nie z małżeńskich, ale takich ogólnożyciowych. Każdą relację między ludźmi trzeba wypracować tak, żeby obie strony miały jak najwięcej korzyści i minimalizowały ewentualne straty. Wydaje mi się, że najzdrowszym wariantem jest kontakt partnerski. Chciałam, żeby moi bohaterowie byli w relacji wspierająco-akceptującej. Takiej, w której człowiek się po prostu bardzo dobrze czuje.
WM: Po co dezynfekować ten nieszczęsny sztylet? Nie lepiej założyć gumowe rękawiczki? A może warto zrobić to i to?
MW: Ja bym powiedziała, że to i to, a do tego jeszcze kitelek i maskę. I okulary ochronne.
WM: Tak jak serialowy Dexter, jeszcze cały pokój wyłożyć folią, żeby się absolutnie nic nie zabrudziło?
MW: Dokładnie! Wchodzimy tu na meta dyskusję, ponieważ musimy najpierw zastanowić się, co chcemy osiągnąć składając daną ofiarę. Czy przyniesienie pozostałości biologicznych bądź chemicznych po poprzednim rytuale nie zaburzy kolejnego rytuału? Na potrzeby dyskusji przyjmijmy, że kroimy na ofiarę jabłko nożem. Dwa dni później tym samym – ale nieumytym – narzędziem rozdrabniamy marchewkę. Jestem pewna, że w takim scenariuszu pozostałości po poprzedniej ofierze zakłócą następny proces.
WM: Bardzo spodobała mi się Twoja wizja migracji osób nienormatywnych. Krzyżówka jakich dwóch ras byłaby Twoim zdaniem najbardziej krwiożercza?
MW: O rany, ja mam takie wrażenie, że genetyka to totalna ruletka. Więc efektów krzyżówek nie da się przewidzieć. Myślę, że to by zależało od pomieszania. Bo nawet z dwóch pozornie łagodnych istotek mogłoby wyjść pomieszanie z poplątaniem. Weźmy na przykład skrzata domowego, który lubi się troszczyć i dołóżmy mu taką istotę, jaką jest Sabina – bohaterka książki. Nawet pozornie niegroźne instynkty można doprowadzić do ekstremum.
WM: Główni protagoniści Post Scriptum mają swoją siedzibę na dworcu. Wywołuje to u mnie refleksję, że jednak jest to takie miejsce, w którym odbywa się podróż i to doskonale pasuje do coacha, pomagającego duchom przejść na drugą stronę. Mam jednak wrażenie, że tak się złożyło przez przypadek.
MW: Tak, to było przez przypadek. Dworzec mi się spodobał, ponieważ było to takie miejsce w Brzegu, z którym miałam dużo do czynienia. Pomyślałam, że rzeczywiście tam stacjonują firmy niezwiązane z koleją. Więc jest to świetne miejsce, by ulokować w nim moich bohaterów.
WM: Ponieważ skończył się nam czas i widzę, że już ustawiła się do Ciebie kolejka, musimy niestety zakończyć naszą rozmowę. Serdecznie dziękuję za rozmowę i życzę samych pomyślności i powodzeń w dalszym pisaniu!
MW: Dziękuję bardzo i mam nadzieję, że do zobaczenia!
Za możliwość przeprowadzenia wywiadu na Warszawskich Targach Książki serdecznie dziękuję Pani Agnieszce Słowik z Wydawnictwa Jaguar!
No wreszcie. W 2008 kupiłem córce oba tomy, ale chyba już z tego wyrosła. Sam przeczytam;)
Myślę, że z tego typu książek się nie wyrasta! No i myślę, że nie ma nic lepszego od czytania tych samych pozycji przez kilku członków rodziny. Bo warto czytać i warto o przeczytanych książkach rozmawiać!
No to będą „Wrota 3”? Czy też nie?
Będą! 🙂