Władca Pierścieni
Filmy Petera Jacksona, dosyć ryzykowny projekt jak na tamte czasy, zmienił sposób, w jaki filmy wysokobudżetowe się robi i sprzedaje widzom. Zmieniły jednocześnie życia wielu milionów kinomanów i fanów książek Tolkiena — w tym moje. Dobrze zdaję sobie sprawę, jak patetycznie to brzmi, ale powieka mi nie drgnie gdy będę musiała te słowa jeszcze kiedyś powtórzyć. By zdobywać pierwsze informacje dotyczące „Drużyny pierścienia” namówiłam rodziców na założenie internetu, przez forum dotyczące LOTR zawarłam przyjaźń, która trwa do dzisiaj (i miałam swój pełen pasji, a zarazem pozbawiony samokrytyki udział w pisaniu licznych opowiadań fan fiction), nawet studia dziennikarskie wybrałam między innymi po to, by zajmować się szerzej filmami po zobaczeniu jacksonowskiego magnum opus.
Doskonale zdaję sobie sprawę, że trylogia nie jest idealna. Pewne rzeczy Jackson i jego pełna pasji ekipa zrobili świetnie, jak w przypadku umiejętnego podzielenia historii i rozszerzenia wątku Boromira, by jego śmierć miała większe znaczenie (czego w książkach nie było), ale w kilku miejscach powinęła im się noga (Arwena umiera, bo pierścień). Ale będę broniła całości jako niesamowitej przygody z fantastyką, która dla wielu może być wrotami do tego świata pełnego świetnych książek, filmów i seriali. W końcu wiele tytułów mogło powstać właśnie dzięki temu, że ktoś dwadzieścia lat temu stwierdził, że jakieś książki Tolkiena da się zekranizować.
Jeżeli powiecie, że chcielibyście zrobić maraton „Władcy pierścieni” przy piwie, dobrym żarciu i pogaduchach o tym, dlaczego brak Toma Bombadila jest dobry, to ja zawsze chętnie dołączę. Uda mi się znaleźć od dziewięciu do dwunastu godzin wolnego czasu! – Karolina Małas

Źródło: i.kinja-img.com