Hordy krwiożerczych istot, tajemniczy wirus i postapokaliptyczny świat. Rzeczone motywy – zwykle z zombie w roli główniej – stały się swego czasu niezwykle popularne, więc przez lata wyeksploatowano je niemal do granic możliwości. Jak do tematu podeszło Days Gone?
Gdzieś już to widziałem
Produkcja Bend Studio to survivalowa gra akcji z otwartym światem, opierająca się na sprawdzonych schematach powielających gatunkowe klisze. Znajdziemy w niej wiele podobieństw do popularnych gier czy filmów o zbliżonej tematyce. Aparycja oraz środek lokomocji protagonisty mogą się wydawać znajome fanom The Walking Dead, dramatyczny wydźwięk historii również przypomina ów serial. Z kolei żądni krwi oponenci to swoiste połączenie istot znanych z World War Z oraz Jestem Legendą.
Punktem wyjścia dla fabuły jest wybuch epidemii wirusa, który zdziesiątkował ludzkość, zmieniając większość populacji w żądne krwi bestie, nazwane wymownie świrusami. Główny bohater – Deacon St. John – zostaje rozdzielony ze swą ukochaną, pozostając wraz z przyjacielem Boozerem w ogarniętym chaosem mieście.
Akcja rozpoczyna się dwa lata później, kiedy możemy podziwiać sugestywną wizję postapokaliptycznego świata. Świata, w którym ujmujące piękno przyrody kontrastuje z widokami zmasakrowanych zwłok, niczym życie i śmierć. Specyficzny klimat buduje także obraz opuszczonych i zdewastowanych budynków przypominających o powolnym upadku naszego gatunku.

Deacon i Boozer to przyjaciele na dobre i złe
Sztuka przetrwania
Nowa rzeczywistość rządzi się swoimi prawami, a na każdym kroku czyha niebezpieczeństwo i to nie tylko ze względu na zarażonych. W górzystych terenach stanu Oregon grasują dzikie zwierzęta, sekta szalonych „wieczystych” oraz wszelkiej maści degeneraci. W wielu górę biorą najgorsze instynkty, a zaistniałe okoliczności to dla nich woda na młyn. Jedyną ostoją człowieczeństwa pozostały obozy, gdzie ludzie starają się stworzyć namiastkę normalnej społeczności.
Deacon i Boozer podróżują na motocyklach po świecie zewnętrznym, nazwanym dobitnie Syfem, jako włóczędzy, nie zagrzewając nigdzie miejsca na dłużej. Aby przeżyć, wykonują zlecenia dla obozów, zaskarbiając sobie ich zaufanie. Owocuje to cennymi profitami w postaci nowych broni oraz ulepszeń motocykla.
Zadania polegają zwykle na wyeliminowaniu jakiegoś rzezimieszka lub całego obozu wroga. Czasem natkniemy się na zbłąkane dusze, które możemy uratować od pewnej śmierci, a następnie wskazać drogę do jednego z przyczółków. Możemy również zająć się niszczeniem gniazd świrusów, rzucających się na nas, gdy tylko poczęstujemy ich siedlisko koktajlem mołotowa.
Niestety pomimo wielu atrakcji szybko wkrada się schematyczność i z czasem nic już nie zaskakuje. Czujemy się jak chłopiec na posyłki, a sposób zaprojektowania części questów pozostawia wiele do życzenia. Szczególnie gdy przejedziemy kawał drogi, aby usłyszeć dwie bezpłciowe kwestie. Takie momenty wywołują irytację i uczucie bezcelowości. Dlatego najciekawsze zadania związane są stricte z ważniejszymi wątkami fabularnymi. Wnoszą ciekawą narrację, a przede wszystkim – najbardziej motywują do dalszej zabawy.

Bend Studio stworzyło przekonujący postapokaliptyczny świat
Szukaj, a znajdziesz
Jak przystało na tego typu produkcję, istotna jest ciągła eksploracja opuszczonych terenów w poszukiwaniu cennych surowców. Są niezbędne do naprawiania oraz tworzenia przedmiotów, w tym apteczek, granatów czy broni białej. W niektórych miejscach natkniemy się także na ośrodki badawcze NERO, gdzie uzyskamy specjalne iniektory ulepszające statystyki (zdrowie, kondycję lub skupienie). Jednak najpierw należy uruchomić zasilanie placówki, co przez nieuwagę może przyciągnąć chmarę świrusów.
Z kolei w obozach łupieżców ukryte są ułatwiające nawigację mapy oraz nowe schematy przedmiotów. Tu i ówdzie rozsiane są też znajdźki w formie różnych informacji, np. o historii danego miejsca. W przeczesywaniu terenu pomaga skupienie (rozwiązanie znane chociażby z Wiedźmina III lub gier o Batmanie) wykorzystywane również w niektórych zadaniach, kiedy przyjdzie nam tropić cel lub pobawić się w detektywa.
Albo oni, albo ja
Days Gone jawiło mi się początkowo jako ubogi krewny The Last of Us, niemniej z czasem coraz bardziej zmieniałem zdanie. O ile historia nie dorasta do pięt hitowi od Naughty Dog, tak rozgrywka jest bardziej zróżnicowana. Zacznijmy od przyjemnej i nienagannie zaprojektowanej walki. Przyzwoity gunplay z satysfakcjonującymi headshotami oraz soczyste finishery nie pozwalają się nudzić, nawet po wielu godzinach gry.
W zależności od preferencji atak na bazę wroga można przeprowadzić na różne sposoby; po cichu (coś dla fanów skradanek), frontalnie niczym gwiazda kina akcji lub napuścić na nich stado świrusów. Co ciekawe, niejednokrotnie będziemy świadkami starć ludzi z dzikimi zwierzętami lub mutantami, nawet bez naszej ingerencji.

Walka sprawia przyjemność nawet po wielu godzinach
Ludzcy przeciwnicy potrafią zajść nas z flanki lub wykurzyć z kryjówki granatami, ale czasem zachowują się, jakby brakowało im klepek. Błądzą jak dzieci we mgle, nie domyślając się naszej obecności, nawet gdy wręcz dyszymy im w kark. Co innego w przypadku świrusów. Choć również nie grzeszą inteligencją, to gdy tylko nas wyczują, nawołują pobratymców i niestrudzenie atakują.
Zarażeni ewoluują i dzielą się na kilka rodzajów, zainfekowane są także niektóre zwierzęta. Przyjdzie nam walczyć między innymi z traszkami, czyli zmutowanymi dziećmi. Aż dziw bierze, że twórcy nie bali się kontrowersji w mediach. Warto wspomnieć, że aktywność i siła potworów zależna jest od cyklu dnia i nocy. Większość z nich nawet w małych grupach nie stanowi wyzwania. Co innego, gdy włożymy przysłowiowy kij w mrowisko.
Za hordę!
Największym zagrożeniem są hordy, które przetaczają się przez nas jak walec, rozszarpując na kawałki, jeśli damy im okazję. Starcia z nimi to crème de la crème Days Gone. Wymagają planu i przygotowań. Aby zwiększyć swoje szanse, najlepiej zbadać okolicę, rozstawić pułapki, a następnie wodzić przeciwnika za nos, umiejętnie wykorzystując przeszkody terenowe lub łatwopalne obiekty. Trzeba się też nabiegać i zużyć sporo amunicji, ale efekt w postaci dziesiątek martwych świrusów przynosi jednocześnie ulgę i satysfakcję.

Starcia z hordami świrusów to najbardziej ekscytujący element gry
W eksterminacji pomaga całkiem pokaźny arsenał, który stopniowo odblokowujemy. Podnosimy również oręż poległych wrogów. Trzeba jednak zaznaczyć, że liczba broni pod ręką jest ograniczona, więc musimy oszacować ich przydatność w danej sytuacji. Czasem ostatnią deską ratunku bywają bronie białe. Z tą deską to tak dosłownie, ponieważ bronimy się, czym popadnie. Od siekier i maczet, po kilofy oraz młoty. Jakby tego było mało, można także tworzyć wymyślne narzędzia mordu, jak kij bejsbolowy z przytwierdzoną doń piłą tarczową.
Dzięki zdobywanemu doświadczeniu zwiększamy potencjał bojowy oraz umiejętności przetrwania. Jedną z bardziej użytecznych zdolności jest spowolnienie czasu podczas celowania, co daje dodatkowe sekundy na zapakowanie kuli między oczy pechowego oponenta. Przydaje się to szczególnie w kryzysowych sytuacjach, gdy nasze życie wisi na włosku.
Leśne ostępy przemierzamy na motocyklu. Jazda sprawia przyjemność, a ukształtowanie terenu sprzyja efektownym manewrom. Pojazd niejednokrotnie uratuje nam skórę, dlatego należy o niego dbać, naprawiając znalezionym złomem oraz regularnie uzupełniając paliwo, które kończy się zaskakująco szybko. W obozach ulepszymy i przyozdobimy maszynę według upodobań. Jeśli znudzi nam się jeżdżenie, można skorzystać z punktów szybkiej podróży (co również uszczupla bak).

Motocykl nie raz wybawi nas z opresji
W labiryncie ludzkich spraw
Kolejne wątki fabuły rozwijamy stopniowo, zazwyczaj równolegle. Dowiadujemy się więcej na temat postaci, wirusa, a dzięki retrospekcjom poznajemy love story Deacona i Sarah. Historia przez większość czasu nie ma przewodniego wątku, który wyznaczałby długofalowy cel, a raczej wiele pomniejszych. Zresztą nie jest to opowieść o ratowaniu świata, tylko bardziej osobista, przedstawiająca ludzkie dramaty w obliczu niecodziennych okoliczności.
Pomimo sporego potencjału fabuła jest prosta, dialogi przewidywalne, a większych twistów nie uświadczymy (no, może poza jednym). Chwilami szwy spajające historię zaczynają się rozchodzić, jest nużąco i brakuje wyróżniających się elementów. Czegoś, co utkwiłoby w pamięci na dłużej – swoistej tożsamości. Niemniej scenariusz ma swoje momenty, w których brylują nieźle napisane postacie. Akcja nabiera tempa powoli, ale im bliżej końca, tym bardziej się rozkręca. Warto poczekać.
Na pochwałę zasługuje protagonista. Deacon nie jest archetypem muskularnego twardziela lub rycerzem w lśniącej zbroi, a bohaterem skrojonym na miarę rzeczywistości, która go zastała. Służył w armii, a następnie dołączył do motocyklowego gangu. Wygląd wskazuje na typa spod ciemnej gwiazdy, ale pod twardą skorupą skrywa wrażliwego i dobrego człowieka. Scenarzystom udało się wykreować ciekawą i niejednoznaczną postać. Jednym słowem – da się go lubić.

Fabuła Days Gone powiela znane klisze, jednak ma swoje momenty
Ze śmiercią jej do twarzy
Oprawa wizualna podniosła poprzeczkę bardzo wysoko. Lokacje zaprojektowane są z rozmachem i dbałością o szczegóły. Co krok uwagę przykuwają przepiękne widoki natury i zapierające dech w piersiach górskie krajobrazy. Oko cieszy też gęsta roślinność uginająca się na wietrze i pieczołowitość, z jaką wykonano niemal każdy element otoczenia. Aż chciałoby się tam wybrać na ryby z bursztynowym trunkiem pod ręką.
Wygląd oraz animacja głównych postaci nie budzą zastrzeżeń, niestety reszta to często różne odmiany drewna. Można to jednak wybaczyć, ponieważ gra obfituje w wiele technologicznych smaczków. Twórcy zaimplementowali m.in. efektowne rozwiązania w kontekście warunków pogodowych, w czym pomocny okazał się zmodyfikowany silnik Unreal Engine. Dla przykładu śnieg stopniowo osiada na powierzchni terenu. Wyjątkowo realistycznie wypada także gęsta mgła, rzęsisty deszcz czy nawet błoto lepiące się do kół jednośladu.
Tuż po uruchomieniu gry ekran startowy wita nas klimatyczną muzyką, a im dalej w las, tym lepiej. Ścieżka dźwiękowa brzmi zaskakująco dobrze. Stonowane motywy umiejętnie potęgują wagę kluczowych scen, ale odniosłem wrażenie, że zbyt rzadko wykorzystano ich potencjał.

Piękne krajobrazy to jedna z wizytówek omawianej produkcji
Łyżka dziegciu
Bolączką gry są niedociągnięcia techniczne. Na początek nadmienię wczytywanie, które jak na dzisiejsze standardy bywa przydługie. Ekran ładowania to częsty widok, szczególnie między przerywnikami filmowymi (notabene na silniku gry) a właściwą rozgrywką. Dodatkowo tytuł zalicza epizodyczne spadki płynności animacji nawet na PS4 Pro.
Podczas zabawy wielokrotnie wyleciałem poza mapę, widziałem lewitujące głowy i dziwne zachowania postaci, które dostawały drgawek lub nabywały umiejętności teleportacji. Sztuczna inteligencja przeciwników też kuleje. Błędy są na bieżąco łatane kolejnymi aktualizacjami, ale niesmak pozostaje.
Należy również dodać, że Bend Studio – mające w portfolio m.in. serię Syphon Filter czy Uncharted: Złota Otchłań – nie tworzyło jeszcze tak ambitnego projektu. Warto wziąć to pod uwagę, tym bardziej że ostatecznie udało im się stworzyć grywalną i atrakcyjną grę.

Gotowi na drogę bez powrotu
Podsumowanie
Pomimo wspomnianych niedoróbek gra ma w sobie coś magnetyzującego. Wydaje mi się, że jest to chęć odkrywania historii, podziwianie pięknych widoków, a także sprawiający frajdę system walki. Długi czas zabawy sporo rekompensuje, jednak brakuje czegoś, co pozwoliłoby zapamiętać omawiany tytuł na lata. No, może poza hordami świrusów.
Days Gone to porządna produkcja, ale brak jej ostatecznych szlifów. Jeśli przymkniemy oko na pewne niedociągnięcia, dobrze spędzimy czas, ponieważ gra oferuje wiele godzin absorbującej rozgrywki, w umiejętnie wykreowanym postapokaliptycznym świecie.
Za udostępnienie gry do recenzji dziękujemy firmie PlayStation Polska