Horrory to produkcje, którym mniej się wybacza. Utrzymanie autentycznego, ciężkiego klimatu i przekonanie odbiorcy do zawieszenia niewiary wymagają od twórców dużej staranności. Czasem byle drobiazg potrafi rozproszyć atmosferę grozy.
Inner Voices to polski pierwszoosobowy horror wyprodukowany przez Sigma Games i wydany przez Fat Dog Games. Główny bohater – John Blake – trafia do dziwnego świata, mającego, być może, pełnić rolę czyśćca. Spotyka tam istotę zwącą się Davidem, która przejmuje rolę przewodnika. Zadanie gracza? Jako że John cierpi na amnezję (sic!), należy podążyć labiryntem jego wspomnień, a przy okazji zebrać tajemnicze runy.
Strach patrzeć
Inner Voices zdecydowanie nie imponuje graficznie – gdyby ktoś powiedział mi, że te sterylne tekstury stworzono pięć lub więcej lat temu, też bym uwierzyła. Nawet menu główne jest zwyczajnie brzydkie (użyty font pasuje do produkcji jak pięść do nosa), a w dodatku – nie zawsze dobrze działa. Ustawienia lubią same się resetować (po kilku próbach zrezygnowałam z przekonywania gry, aby jednak śmigała w rozdzielczości dopasowanej do mojego monitora), pozycja kursora bywa błędnie odczytywana. Gamepadem menu nie dało się obsługiwać wcale.

Początek podróży…
No dobrze, ale przecież nie samym menu głównym człowiek żyje. Może rozgrywka wynagradza opisane wyżej niedogodności i niedostatki graficzne? Cóż, nie do końca. Widać kilka fajnych pomysłów, które moim zdaniem niezbyt się sprawdziły w praktyce. Na przykład proceduralnie generowany labirynt, symbolizujący zawiłe zakamarki umysłu – brzmi dobrze. Niemniej moduły są powtarzalne, a przez to szybko męczące. Albo: prawie całkowita rezygnacja z banalnych jumpscare’ów. Właściwie super, nie ma w horrorach większego pójścia na łatwiznę, niż wstawienie paru wyskakujących zza rogu straszajek. Tyle tylko, że nie do końca wiadomo, czym właściwie Inner Voices straszy. Lokacje są puste, ciemne, niepokojące, czasem nielogiczne – ale do tego gracz, zwłaszcza bardziej z gatunkiem obyty, szybko przywyka. Historia Johna Blake’a może byłaby straszna, gdyby opowiedziano ją w bardziej przekonujący sposób – o czym za chwilę. Koniec końców okazuje się zresztą, że gra wcale z jumpscare’ów nie zrezygnowała, jest ich po prostu mało.
Strach czegokolwiek dotknąć
W Inner Voices nie walczymy i nie uciekamy przed przeciwnikami. Co w takim razie można tu robić? Tylko eksplorować? Nie; wspomnienia głównego bohatera nie czekają na nas jak porzucona dycha na chodniku. Odblokowanie większości z nich wymaga rozwiązania mniej lub bardziej skomplikowanej zagadki.
Te bywają różne. Czasem tak banalne, że aż męczące: trzeba łazić po lokacji do skutku, aż znajdzie się wszystkie elementy i zaniesienie w odpowiednie miejsce. Inne zdają się bardziej wyrafinowane: na przykład odtworzenie tajemniczego rytuału. Niezależnie od rodzaju, radość rozwiązywania łamigłówek zatruwa jedno: fatalna fizyka. Bohater co i rusz potyka się, podskakuje albo blokuje na leżących luzem rzeczach. Czasem wystarczy coś tylko delikatnie trącić, a to już odbija się z hukiem od wszystkich ścian i wykonuje salta w powietrzu. Precyzyjne manipulowanie obiektami to marzenia ściętej głowy. Nawet noszenie przedmiotów bywa irytujące, kiedy zaczepiają o wszystko po drodze.

Samozwańczy David. Przypomina wam kogoś?
Podstawowe źródło światła w grze stanowi latarka. Generalnie działa dobrze – zawężone pole widzenia, ostre kontrasty, te sprawy. Lecz kiedy próbujemy się czemuś dokładniej przyjrzeć lub – nie daj Boże! – odczytać znalezioną notatkę… Zaczyna się manewrowanie kątem widzenia, tak aby tekst nie był prześwietlony, a przedmioty nie oślepiały odbitymi refleksami.
Strach słuchać
Wszystko to sprawiło, że włos nie za bardzo jeżył mi się na głowie (chyba że z irytacji), a i fabuła nie okazała się dość wciągająca, bym choć na chwilę zapomniała o mechanicznych usterkach gry. Dialogi są okropne – i aktorzy niezbyt się spisali (wyjąwszy może osobę wcielającą się w Dominikę Blake, ale i tu bez szału), i scenopisarz niezbyt wiedział, co robi. Kwestie nużą monotonią i nienaturalnością. A czasem – słabo słyszalne, ale wypoziomowanie dźwięku wymagałoby skorzystania z menu… O którego nieprzydatności było już wyżej. Toteż palec aż świerzbił na przycisku „pomiń”. Pojawiające się w Inner Voices wątki to dość banalne wykorzystanie utartych klisz: trudne dzieciństwo w sierocińcu, przeszłość żołnierza, uwikłanie w mroczne rytuały. Gra ponoć pozwala osiągnąć pięć różnych zakończeń. Niewielkie to dla mnie pocieszenie, skoro w połowie epilogu „wyprosiła” mnie do Windowsa.
Stąd nie dziwcie się, że kiedy zobaczyłam około 100 MB patcha pobieranego przez Steam, tylko się gorzko uśmiechnęłam. Wątpię, aby błędy tej gry dało się naprawić tak małą łatką.

Niniejszym przypomina się, że szkoła to horror