Co może pójść nie tak, kiedy trójka rodzeństwa zostaje zmuszona do ukrywania się u nigdy niewidzianej rodziny? Daleko od Internetu, Starbunia i znajomych? Czekają ich wakacje życia albo niezbyt konsekwentna powieść przygodowa dla młodzieży…
Najlepiej strzeżony skansen w Polsce
Jakub Ćwiek w Paniach czarownych otoczył Głuchołazy ochronnym czarem, dzięki któremu miasta nie było widać na mapie i nie dało się do niego trafić przypadkiem. Paulina Hendel zaczęła od podobnego pomysłu, Grobowice oficjalnie nie istnieją, nawet bardziej niż Miasto Kozła. Do tego tkwią w ostentacyjnym mentalnym średniowieczu, a technicznie — na początku XX wieku. Są ksenofobiczne i świetnie opanowały zmowę milczenia. Idealne miejsce na lato, prawda?
Porównanie tych dwóch książek nie potrafi mi wyjść z głowy z jeszcze jednego powodu — Głuchołazy naprawdę da się lubić, a ich odcięcie od świata zostało przez Ćwieka sensownie uzasadnione. Ich mieszkańcy są sympatyczni albo i nie, zależy od człowieka. Za to same Panie to świetnie napisane postacie, szybko zyskujące nasze przywiązanie. Jeśli chodzi o Grobowice… Być może „może piękne to jest, ach, miasteczko, ach, i nawet miłe”, jednakowoż nie dla czytelnika ani nawet dla bohaterów Wisielczej góry.
Miasto jest porośnięte starym, potężnym lasem. Nieduże, ma swoją własną elektrownię, generalnie jest samowystarczalne. Mieszkańcy od pokoleń zajmują się mniej więcej tym samym, a wprowadzenie ułatwień i zdobyczy cywilizacji traktują jak zło konieczne, bronią się przed nim z całej siły i gotowi są walczyć o zachowanie status quo. Obyczajowo także niewiele się tu zmieniło od czasów pogańskich, utrzymuje się rodzimowierstwo, po domach snują się domowniki i inne pomniejsze demony. Wszystko byłoby cacy, chów wsobny trwałby na całego, gdyby nie pojawienie się trójki dzieciaków, które mogą wszystko to zepsuć. Jak to możliwie, zapytacie. Ewidentnie miasteczko trzyma się na słowo honoru, ot co. Na domiar złego zaczynają je nawiedzać upiory i inne starosłowiańskie plugastwo chętnie polujące na ludzi.
Wszystko wina obcych
Grobowice od razu uznają, że to obcy są źródłem wszelkiego zła. I to zanim jakiekolwiek się wydarzy. Dzieciaki czeka ostracyzm, niechęć, kłamstwa. Udaje im się dogadać jedynie z grupką nastolatków. Cała ta grupka będzie razem zachowywać się nieodpowiedzialnie i popełniać podręcznikowe błędy z niezbyt odkrywczych przygodówek.
Teraz się przyznam, przemęczyłam Wisielczą górę, nie znalazłam w niej ani jednej postaci, którą bym polubiła, za to sporo irytujących nieścisłości czy może raczej niekonsekwencji. Hendel popycha bohaterów w schematyczne sytuacje, zupełnie nie zastanawiając się, po co i czy mają one mieć jakiś większy sens. Dzieciaki ukrywają się i kłamią? No przecież, inaczej nie byłoby zamotanej intrygi. Ktoś by im pomógł, coś wytłumaczył, 200 stron niedopowiedzeń do kosza. Przez głupie decyzje inni cierpią, a nawet umierają, ale przecież ostatecznie nic się nie stało, bo to postać trzecioplanowa. Całe miasteczko pełne jest złych ludzi, no ale przecież są wśród nich też ciocie głównych bohaterów, one muszą być dobre… W efekcie ciotki gdzieś się ciągle gubią razem z relacją, jaką mogłyby nawiązać z bratankami. Przynajmniej demony są zasadniczo słowiańskie.
Ci zjełczali Słowianie
Slavtasy, słowiańskie fantasy, to całkiem obiecujący gatunek powoli obrastający w swoje ulubione potwory i motywy, mający obecnie mocne plecy w postaci Bestiariusza słowiańskiego Zycha i Vargasa czy wznawianych przez Replikę książek Baranowskiego. Wisielcza góra z jednej strony wydaje się idealnym przedstawicielem tego gatunku — mamy całą społeczność zorganizowaną wokół pogańskiej wiary i rytuałów, pilnującą czystości krwi, hodującą przydomowe, magiczne istoty. Ale, jak na moje, bohaterowie mogliby równie dobrze trafić do miasteczka w hrabstwie Providence, tylko tam wszyscy byliby zielonkawi na twarzach. Podobnie jak wyznawców Cthulhu i okolic, grobowiczan ciężko uznać za sympatycznych, a ich postawy życiowe za uzasadnione i akceptowalne. Człowiek zaczyna rozumieć, dlaczego chrystianizacja była bardzo potrzebna…
Dzieciaki czyniące zamieszanie w sekciarskim miasteczku, nieistotni dla historii dorośli, niejasna motywacja tych złych, ogólny brak refleksji. Wisielcza góra cierpi na typowe choroby książki młodzieżowej, łapie też niektóre wirusy zabijające napięcie w horrorach. Podejrzewam, że fani Pauliny Hendel znajdą tu coś dla siebie, dla mnie książka była raczej męcząca.
Nasza ocena: 6/10
Niezbyt oryginalna książka przygodowa dla młodzieży. Sporo elementów slavtasy, ale w tym gatunku spokojnie znajdziecie kilka ciekawszych powieści.Fabuła: 6/10
Bohaterowie: 5/10
Styl: 6/10
Wydanie i korekta: 7/10