Czy kiedykolwiek usiedliście i zaczęliście się zastanawiać nad wizerunkami superbohaterów? Nad tymi nadludźmi w trykotach, getrach, z powiewającymi pelerynkami, dokonujących czynów niemożliwych, wspaniałych, wielkich, ku wielkiej uldze tych, którzy zostali dotknięci uciskiem, niesprawiedliwością czy terrorem superzbrodniarzy? Jeśli tak, to czy kiedykolwiek przyszło wam na myśl, że to w zasadzie banda bardzo mało imponujących osób w dość głupich wdziankach? Autorowi kultowego Kleszcza, Benowi Edlundowi, taka refleksja przyszła do głowy, razem z kilkoma innymi dotyczącymi superbohaterskiego komiksu.
Nietypowy bohater
W 2017 roku Amazon postanowił dorzucić swoją cegiełkę do coraz większej oferty o komiksowych superbohaterach i zamiast negocjować prawa do już cieszących się tytułów ze stajni Marvela (jak zrobił to Netflix) czy DC Comics, osoby decyzyjne postawiły na Kleszcza. Tytuł o tyle ryzykowny, że silnie oparty na absurdzie oraz wyśmianiu całego superbohateryzmu. Stworzony w 1986 roku przez Bena Edlunda od samego początku miał być protagonistą komediowym, tworzonym nie do końca na serio jako maskotka newslettera New England Comics. Scenariusz dla Amazonu pisał sam ojciec Kleszcza, który po raz kolejny współpracował przy adaptacjach swojego nieco zwariowanego bohatera. W 1994 roku powstał serial animowany, a w 2001 roku także serial aktorski z Patrickiem Warburtonem w tytułowej roli. Tym razem w rolę wielkiego, niebieskawego herosa wcielił się komik (aktor, reżyser, scenarzysta i kompozytor) Peter Serafinowicz.

Kadr z serialu „The Tick”
To nie jest świat dla zwykłych ludzi
W świecie The Tick suprbohaterowie i superzłoczyńcy to chleb powszedni, tutaj wybranie się na spacer do parku może okazać się sportem ekstremalnym, gdyż nigdy nie wiadomo, kiedy obie strony zaczną ze sobą walczyć, nie zwracając zanadto uwagi na ewentualne postronne ofiary. Chociaż od kiedy zginął naczelny przestępca tego świata, a nad pokojem czuwa pochodzący gdzieś z kosmosu Superian, ceny ubezpieczeń na życie od nieszczęśliwych wypadków zdecydowanie spadły. Nie wszyscy jednak przekonani są o tym, czy aby największy superzłoczyńca naprawdę odszedł na dobre – wśród niedowiarków znalazł się również Arthur Everest (Griffin Newman), którego zainteresowanie Terrorem jest bardzo osobiste, biorąc pod uwagę fakt, że to przez niego nasz główny bohater stracił ojca. Instynkt, niestety, go nie myli. Pewnego pięknego wieczora, gdy zakrada się do fabryki, aby podsłuchać potencjalnych współpracowników Terrora, jego życie zmienia się o sto osiemdziesiąt stopni. Po pierwsze – jego podejrzenia się potwierdzają. Po drugie – spotyka dziwaka z czułkami imieniem Kleszcz, który, jak zwykły kleszcz, się do niego przyczepia i nie chce sobie pójść. W jakiś przedziwny sposób również sprawia, że wiodący dość przeciętne życie księgowego-paranoika Arthur sam staje się superbohaterem.

Kadr z serialu „The Tick”
Początkowo, jako widzowie, nie jesteśmy do końca pewni czy Kleszcz istnieje tylko w halucynacjach Arthura czy poza nimi, dość szybko jednak okazuje się, że tak, protagonista naprawdę miał pecha spotkać tego dziwaka i stać, w jakimś sensie, jego kotwicą w tu i teraz. Ten noszący niebieskie wdzianko dziwak bowiem ma lekkie problemy z pamięcią – dość szybko zapomina kim i gdzie jest, chyba że w pobliżu znajduje się właśnie Arthur. Tym jednak, z czym problemów nie posiada, to zapatrywanie na to, co i jak powinien czynić superbohater, jak i to, że jego nowy najlepszy przyjaciel zdecydowanie musi jednym zostać. To, że on sam ma inny pomysł na swoje życie – spokojne, pozbawione strachu i Terroru – okazuje się bez znaczenia. Niestety, gdy Kleszcz sobie coś postanowi, to i Herkules go od tego nie odwiedzie. Na dodatek w nadchodzącej misji (uporać się z Terrorem, jeśli szybciej Wielki Nagi Facet nie odstawi zniszczenia miasta à la Godzilla) pomoże mu (niechętnie) Arthur, straszny i przerażający Overkill, Dangerboat (będący… uczuciową łódką) oraz zaskakująca siostra protagonisty, Dot.
Niby fajnie, ale w sumie niekoniecznie
Mam problem z oceną Kleszcza – z jednej strony bowiem jest to serial czasem mniej lub bardziej inteligentnie zabawny, a czasem strasznie nudny. I wynika to głównie z pastiszowego zamysłu. Ile bowiem można wyolbrzymiać te same przywarty gatunkowe? Chociaż nie jest to długi serial, ma tylko dwanaście, dwudziestominutowych odcinków, to trudno powiedzieć, aby były sobie równe pod względem nie tyle jakości, co dynamiki. Wydarzenia, na początku zabawne i absurdalne, z czasem tracą na nowości i zmieniają się również dla nas, widzów, w chleb powszedni, podobnie jak dla mieszkańców świata przedstawionego w The Tick. A prowadzone z offu przez Kleszcza narracje, pełne patosu i nieco dziwnych konkluzji, również na pewnym etapie oglądania bardziej męczą niż bawią. A jednocześnie te wszystkie drobne i duże szpileczki wymierzone w konwencje superbohaterskie pozostają zabawne, Kleszcz jest uroczo nieporadny, a Arthur zupełnie nie ogarnia, co się wokół niego dzieje (och, że nie zauważył tych wszystkich ważnych wskazówek dotyczących Dot). Trudno też nie polubić Terrora, który, będąc w zdecydowanym zuperzłoczyńskim dołku, postanowił nauczyć się grać jazz na perkusji i w przepiękny sposób odegrał na małym ekranie sceny z Whiplash.
No więc
The Tick nie jest serialem wybitnym – ciekawym, intrygującym, samoświadomym jak najbardziej. Pytanie tylko czy to wystarczy, aby przyciągnąć nas do siebie i utwierdzić, że tak, chcemy oglądać dalej. Na pewno na uwagę zasługuje wspaniale wykreowana Dangerboat. Ta łódź ma złote serce.