Niektóre serie ewoluują tak wolno, że czasem trudno zauważyć jakiekolwiek zmiany w poszczególnych częściach. To już dziewiąta odsłona Dynasty Warriors, a Japończycy z Koei Tecmo Games postanowili jako nowość zaserwować nam otwarty świat.
Trzeba być jednak bardzo spostrzegawczym fanem serii, aby odnotować ten fakt. Trzon rozgrywki pozostał bowiem dokładnie taki sam, jak wcześniej. Po raz kolejny więc taplamy się we krwi zarzynanych tysiącami przeciwników (no dobra, nie jest może aż tak brutalnie, ale wiecie, o co mi chodzi).
Ścieżka wojownika jednak nie taka samotna
Akcję gry umiejscowiono w czasach Okresu Walczących Królestw, którego wynikiem było zjednoczenie Chin. Sceneria myślę, że nie przypadkowa. Chińczyków najwyraźniej zawsze było trochę za dużo, dlatego Państwo Środka jest idealnym miejscem na organizowanie starć „jeden kontra dziesiątki tysięcy”.
Skala walk to największy atut i element wyróżniający japońską serię na tle konkurencji. Epickie starcia po prostu muszą robić wrażenie, a silnik graficzny, potrafiący wygenerować obłędną liczbę widocznych jednocześnie na ekranie postaci, zasługuje na uznanie. Niestety w parze z ilością nie idzie jakość.
Atak klonów
Animacje w Dynasty Warriors 9 bardzo lubią sobie nieprzyjemnie chrupnąć, zarówno na konsoli jak i PC. A jeśli wasz pecet nie jest potężną maszyną do grania, będziecie skazani na oglądanie naprawdę paskudnie wyglądających tekstur. Produkcja nie wygląda przesadnie ładnie nawet na maksymalnych detalach, ale taka właśnie jest cena za rzesze nieprzyjaciół, które całymi tabunami przewalają się nam przed oczami.
Gra robi znacznie lepsze wrażenie w warstwie audio. I nie chodzi o szczęk żelastwa czy krzyki umierających. Muzyka momentami naprawdę wpada w ucho i niespodziewanie stanowi jeden z najmocniejszych elementów Dynasty Warriors 9.
Na zachodzie bez zmian
Otwarty świat gry wypełniony jest przez specjalne znaczniki, o które bijemy się z wrogami. Ich zdobycie bądź utrata decyduje o przebiegu linii frontu. Skutkuje to w bardzo pozytywny sposób: gracz czuje, że bierze udział w konflikcie na wielką skalę oraz ma wpływ na jego przebieg.
Samouczek nie do końca wprowadza nas w te mechanizmy, ale to bez znaczenia. W ostateczności i tak wszystko sprowadza się do wycinania w pień masowo spawnujących się biednych Chińczyków. Dla urozmaicenia wprowadzono możliwość realizowania celów pobocznych (co ułatwia podbijanie kluczowych terenów) oraz prosty crafting wraz z elementami rozwoju bohatera.
Ku chwale ojczyzny
Należy przyznać, że kilkanaście-kilkadziesiąt minut z Dynasty Warriors 9 potrafi dać sporo frajdy. Wycięcie w pień oddziału wojska liczącego równowartość średniej wielkości polskiego miasteczka jest niepokojąco relaksujące. Ekstremalnie powtarzalna rozgrywka potrafi jednak z czasem się znudzić…
Dlatego polecam bardzo ostrożne dawkowanie sobie Dynasty Warriors 9. Zabrzmi to niezbyt zachęcająco, ale na potrzeby recenzji musiałem grać w tytuł znacznie więcej, niż bym chciał, co zabrało mi sporo frajdy z obcowania z „dziełem” japońskiego studia.