Ile to już dzieł popkultury opowiadało o różnych wizjach nieuniknionego upadku ludzkości i tego co następuje potem? Wątpię, żeby dało się to dokładnie policzyć. Pytanie jednak brzmi: jak na ich tle wypada Dzień po… Marka Brauna?
Temat rzeka
Nie da się ukryć, że motyw zagłady nuklearnej jest bardzo nośny w popkulturze. Takie pozycje książkowe jak seria Metro Glukhovsky’ego, Bastion Kinga czy gry z uniwersum Fallout to zaledwie kropla w oceanie tego, co oferuje w kulturze temat postapokalipsy. Marek Braun w swojej książce kreuje własną wizję świata po nadejściu kataklizmu.
Spadające atomówki
Rok 2050. Nasz główny bohater Allan ma 38 lat i prowadzi spokojne życie u boku swojej żony oraz dwójki dzieci. Pewnego dnia w nocy słychać wybuchy. Zaczyna panować chaos. Ludzie w panice wybiegają na ulice. W ten sposób wiele osób stało się świadkami wojny atomowej. Grupy uprzywilejowanych trafiają do bunkrów, natomiast dla innych rozpoczyna się walka o przetrwanie. W końcu grupie Allana udaje się siłą przejąć jeden ze schronów, w którym uratowani zaczynają budować swoje nowe życie. Nie jest to jednak łatwe w rzeczywistości, jaką zastali po wojnie. Na ich drodze staną nie tylko inni ludzie gotowi zrobić wszystko dla przetrwania, ale również środowisko. Rośliny, zwierzęta i nawet pogoda zaczęły mutować, stanowiąc śmiertelne zagrożenie dla człowieka. Niestety w obliczu coraz szybciej kurczących się zapasów jedzenia i amunicji nie pozostaje nic innego, jak opuścić bunkier i zacząć poznawać świat na nowo.
Ja tego nie czuję…
Z przykrością muszę stwierdzić, że świat został wykreowany przez autora w sposób nieudany. Język jest bardzo prosty, dialogom brakuje głębi i charakteru. Nie czuć tutaj, że mamy do czynienia z bohaterami z krwi i kości. Postaci mają imiona, u niektórych można znaleźć zaledwie skąpy opis wyglądu i parę informacji odnośnie ich przeszłości. W książce można zaobserwować bardzo krótkie zdania, przypominające bardziej serię telegramów niż spójny tekst. Fabuła książki powtarza w kółko i do znudzenia ten sam schemat – dzieje się coś i bohaterowie są w niebezpieczeństwie, nagle sytuacja zmienia się o 180 stopni, protagoniści mają szczęście i cało potrafią wyjść z nawet najgorszych tarapatów. Jest to bardzo nierealne i mimo tego, że książka jest naprawdę krótka, potrafi zmęczyć czytelnika. Jeśli chodzi o logiczność świata przedstawionego, również nie jest różowo. Grupa uratowanych po latach wychodzi z bunkra. Jak łatwo się domyślić, wszystko dookoła jest skażone. Aby uniknąć negatywnego oddziaływania środowiska, ludzie są zmuszeni do noszenia masek. Nigdzie natomiast nie ma wzmianki o innej ochronnej odzieży, a wydaje mi się, że byłaby ona raczej wskazana. Zwłaszcza w kontekście zwariowanych zjawisk atmosferycznych, tj. kwaśnych deszczy i ognistych trąb powietrznych, o których wspomina Allan. Bez jakichkolwiek konsekwencji spożywają też wodę z rzeki, która nawet po ugotowaniu i filtrowaniu nie traci właściwości radioaktywnych (albo posiadają czajniki i filtry nowej generacji). Główny bohater wydaje się też cierpieć na specyficzny rodzaj amnezji, ponieważ nie wie do końca, gdzie mieszkał przed wojną. Pamięta dobrze czasy przed wybuchem bomb, ale ma problem z przypomnieniem sobie, w jakim kraju żył, kiedy wchodził do bunkra. To tylko niektóre przykłady niespójności, na jakie możemy trafić w tej książce.
Podsumowanie
Piszę to wszystko z ciężkim sercem, ale niestety autorowi powieści Dzień po… nie udało się zbudować klarownego, realnego i angażującego czytelnika postapokaliptycznego świata z zapadającymi w pamięć bohaterami. Mam nadzieję, że kolejny projekt literacki Marka Brauna uzupełni wszystkie te braki, o których wspomniałem. Nie jestem w stanie polecić tej książki komukolwiek.
Nasza ocena: 3/10
Ze względu na liczne niedociągnięcia, Dzień po… nie jest pozycją godną polecenia.Fabuła: 2/10
Bohaterowie: 2/10
Styl: 2/10
Wydanie i korekta: 6/10