Wielu z nas zapewne chciałoby trafić do świata rządzonego przez samurajów, spotkać odważnego ronina i zostać gościem shoguna. Przenieśmy się do świata, w którym miecz, zemsta i poszukiwanie sprawiedliwości trzyma przy życiu wielu ludzi.
O czym opowiada książka?
Yoshiko mieszka na wyspie Shindo – podzielonej na trzy regiony rządzone przez Mistrzów. Dziewczyna właściwie nie znała swoich rodziców, od zawsze pozostawała pod opieką dziadków – głównie babci. Jej rodzina prowadziła niegdyś słynną szkołę walki, popadającą obecnie w ruinę. Bohaterka opiekuje się chorym dziadkiem, który nadal nie może pogodzić się z losem i wymaga od wnuczki zemsty na jednym z Mistrzów za krzywdy wyrządzone ich rodzinie. Yoshiko od małego trenowana w walce, pod presją ze strony opiekuna decyduje się na dalsze szkolenie i zrealizowanie „czcigodnego” celu – vendetty. Dziewczyna spotyka na swojej drodze Shugę. Chłopak skrywa pewien sekret. Połączy ich nie tylko pragnienie pomszczenia bliskich.
Przytłoczona opisami
Książka obfituje w szczegółowe opisy: od jedzenia, do wystroju wnętrz, ubrań czy architektury. Autorka próbuje stworzyć świat, w którym będziemy mogli się zanurzyć, zagłębić się w kulturę japońską. Fabuła jednak ginie na tle rozmyślań, rozważań filozoficznych, nazw, opisów. Klimatyczność – jedzenie, roślinność, zwierzęta, wprowadzona w nadmiarze, w efekcie rozprasza czytelnika. Ta szczegółowość i nowe nazwy nie pozwalały na wyobrażenie sobie scen, gdyż podczas lektury doznaje się szoku informacyjnego.
Akcja pędzi na złamanie karku
Nieustannie zapowiada się nam epickie wydarzenia. Tymczasem jedna z konfrontacji między wrogami zamyka się w kilku zdaniach. Ale w zamian za to otrzymujemy szczegółowe opisy wnętrz. Błędem byłoby stwierdzenie, że brak w powieści akcji, jednak momentami toczy się zbyt szybko – ciągłe zmienianie lokacji.
Wiele rzeczy dzieje się cudownym zbiegiem okoliczności. Rozumiem, że taka jest koncepcja historii, literatura często ten zabieg wykorzystuje. Zasadniczo dzięki niemu bohaterowie się spotykają, poznają prawdę itd. Z reguły chodzi tu o pewną zgodność czasu i miejsca, postacie pojawiają się przypadkiem w danej lokacji i tak zawiązuje się akcja. W recenzowanej książce wszystko dzieje się dzięki niespodziewanemu zbiegowi okoliczności – zgadnijcie, z kim powiązana jest śmierć rodziców Yoshiko? Lektura staje się przewidywalna i już na początkowych etapach można zgadnąć część fabuły – nie chodzi tylko o relacje między bohaterami, ale ich poszczególne ruchy.
Ach ci bohaterowie
Zacznijmy od tego, że rozdziały pisane są z punktu widzenia poszczególnych postaci – tzw. POV-y. Podobny zabieg stosuje w swoich książkach chociażby G.R.R. Martin. Ogólnie zazwyczaj ten sposób prowadzania narracji mi nie przeszkadza, a wręcz go lubię. Jednak w tym przypadku było zbyt mało postaci, by wprowadzenie takiej konstrukcji miało sens. Akcję obserwujemy teoretycznie z punktu widzenia trzech osób – Shugi, Yoshiko i Kouna. Ostatni z nich jest młodszym przyjacielem głównej bohaterki, który, jak to można było przewidzieć, skrycie się w niej kocha. Może trochę przesadzam, ale u Kouna praktycznie nic się nie dzieje, a do historii dużo więcej wnoszą inne postaci i to one przy większym rozwinięciu bardziej zasługiwałyby na swój POV. Nie trudno odnieść wrażenie, że duet Yoshiko i Shuga to tacy Mary Sue i Gary Stu. Doskonale rozumiem, że oni trenowali do tego całe życie, ale czasami niemożliwe zdają się pewne ich sukcesy – zbyt łatwo im to przychodzi. Są tacy ostrożni, wyszkoleni, a popełniają podstawowe błędy, zbyt łatwo ufają obcym i nad niczym się nie zastanawiają, zero refleksji – tutaj ekipę idealnie uzupełnia Koun ze swoją młodzieńczą głupotą. Dla mnie bohaterowie są – zbyt silni w szczytowych momentach i zbyt uczuciowi, a później nagle niesamowicie słabi.
Kończąc mój wywód
Z trudem przychodzi mi klasyfikacja konwencji powieści. Spodziewałam się przygodówki z motywem zemsty. I tak chyba było…choć momentami miałam wrażenie, że czytałam romans. Wiele elementów utrudniało mi lekturę i czerpanie z niej radości. Nie jestem przekonana, czy wiem, co działo się w powieści. Momentami wciągała mnie – np. scena walki w górach, by później nużyć niesamowicie. A wydaje się to paradoksem, biorąc pod uwagę szybką akcję i ciągłe zmienianie lokacji i wątków. Kultura japońska jest bardzo ciekawa, ale informacje na jej temat trzeba sobie najpierw przyswoić i to chyba nie było na to dobre miejsce. Ten świat znamy głównie z produkcji filmowych – Ostatni samuraj, Shogun, Siedmiu samurajów. Osobiście klimat powieści przypomina mi trochę Księżniczkę Mononoke. O ile tam potrafiono przyciągnąć odbiorcę, zainteresować go i pomóc mu zanurzyć się w klimat, to w przypadku powieści Imiona śmierci ta sztuka się nie udała. Wydaje mi się, że choć wątki są mnogie, to sprowadzają się do maksymalnie dwóch. Chciałabym, żeby autorka zdecydowała się na rozwinięcie ciekawych elementów np. duchów, bo ten wątek miał potencjał. A tutaj fabuła mknęła jak TGV, a jednocześnie była przegadana – o ile to możliwe.
Podsumowanie
Jeśli ktoś jest fanem kultury japońskiej – raczej minionych wieków – powinien książkę przeczytać. Licząc się z tym, że wiele razy nachodzić Was będą wątpliwości, czy dotrwacie do końca.