Mrok nad Tokyoramą to najnowsza powieść Roberta Szmidta, której fabuła koncentruje się na zemście. Czy wystarczy cyberpunkowe uniwersum, aby tak oklepany motyw nabrał nowego wymiaru?
Metapolie, czyli miasta molochy
Na pierwszy rzut oka Mrok nad Tokyoramą w zasadzie nie zachwyca fabułą. Nie da się ukryć, że głównym wątkiem jest tutaj zemsta: banda sportowców zabiła ciężarną żonę głównemu bohaterowi. Ten, nie mając innego celu w życiu, postanawia ich dopaść. Niestety nie są to byle bandziory, tylko zawodowi chedocy, którzy dla postronnych ludzi są idolami, a nawet bogami. Zbrodnie uchodzą im na sucho, a zatem, aby ich zabić, Rafał Tymura będzie musiał wejść w to środowisko. Co oczywiście nie jest takie łatwe. Po pierwsze musi zmienić tożsamość – w tym zakresie może liczyć na swojego przyjaciela z wojska, gangstera Wiktora. Niemniej to dopiero początek drogi wiodącej protagonistę do krwawej zemsty. Na jego drodze pojawi się wiele przeszkód, ale – jak sam Wiktor zauważa – Rafał jest w czepku urodzony, a w podróży na samo dno piekła szczęście będzie niezwykle potrzebne. Tak jak zasugerowałem wcześniej, główny wątek fabularny przesadnie nie zachwyca, ale akcja rozgrywa się w fascynującym, cyberpunkowym świecie. Rządzą tutaj korporacje, mamy gigantyczne miasta. Dochodzą podziały na kasty. Biedota żyje na niskich poziomach (poniżej setnego), a ci najbogatsi jako jedyni mogą ujrzeć niebo i słońce. Do tego dochodzi ciekawy sport, który jest połączeniem szachów i walk gladiatorów. Wszystko to powoduje, że łatwo się wkręcić w tę historię.
Matka wszystkich hakerów
Bohaterowie są całkiem ciekawą zgrają pomyleńców. Mamy Rafała Tymurę, byłego żołnierza, idealistę, który w jednej chwili stracił wszystko. Gotowy jest zaryzykować nawet własne życie, byleby tylko zemścić się na mordercach. Co jednak należy zauważyć, wyznaje on zasadę, że zemsta najlepiej smakuje na zimno, dlatego też momentami miałem wrażenie, że główny bohater jest aż za bardzo wyprany z emocji. Niemniej jego podróż wciąga, aż chce się za nim podążyć na każdy poziom metapolii – od tych najniższych aż po najwyższe. Prócz Rafała wyróżnia się jego przyjaciel Wiktor, który doskonale demonstruje, jak w tym świecie funkcjonują przestępcy. Równie ważną bohaterką jest Motherhaker, czyli niezwykle uzdolniona hakerka, która obeszła System. Legenda wśród anarchistów. Prócz tego mamy oczywiście wiele innych postaci, w tym rozmaite grono sportowców.
Cyberpunkowi gladiatorzy
Wciągnąłem się w tę historię. Choć początkowe nawarstwienie terminów, określeń kast i nowoczesnych wynalazków utrudnia odbiór powieści, to nie da się ukryć, że w ten świat bardzo łatwo wsiąknąć. Został on dopracowany i choć fabuła koncentruje się na zemście, to i tak autorowi udało się przemycić bardzo wiele szczegółów na temat konstrukcji świata. Dzięki temu, mimo pewnej banalności głównego wątku, całość wypada wręcz genialnie.
Jeśli chodzi o kwestię wydania, przyczepiłbym się jedynie do okładki. Nie podoba mi się, chociażby przez wzgląd na wielkiego „robota” w tle, który nijak nie pasuje do zaprezentowanej historii. Poza tym detalem w sumie nie mam nic do zarzucenia tej książce. Robert Szmidt pisze po prostu znakomite powieści.
Czy warto zamieszkać w metapolii?
Świat przedstawiony z jednej strony jest fascynujący, a z drugiej niezwykle przerażający, dlatego też pochłonąłem Mrok nad Tokyoramą błyskawicznie. Główny wątek nie jest przesadnie zachwycający, bo historii o zemście było już bardzo wiele. Niemniej to detale i szczegółowe informacje o uniwersum dodają dużo smaczków tej powieści. Co warto podkreślić, również starcia wypadają przyzwoicie. Che-do to fascynujący sport, bo łączy głębię szachów z nieprzewidywalnością starć pionków, którymi są ludzie. Bardzo pomysłowa dyscyplina! Szkoda, że autor nie opisał większej ilości starć. Podsumowując, Robertowi Szmidtowi po raz kolejny udało się mnie pozytywnie zaskoczyć i wciągnąć w jeden z wielu jego światów.
Nasza ocena: 8/10
Mrok nad Tokyoramą to genialna powieść w realiach cyberpunkowych.Fabuła: 7,5/10
Bohaterowie: 7,5/10
Styl: 8,5/10
Wydanie i korekta: 8,5/10