Site icon Ostatnia Tawerna

„Żar mrozu” – recenzja książki

Bardzo lubię, kiedy bohaterowie książek fantasy w przerwie między swoimi szalonymi przygodami, prowadzą przyziemne życie. Dzięki temu mogę się z nimi mocniej utożsamić. Kiedy główną bohaterką jest zmiennokształtna istota, prowadząca warsztat samochodowy, trenująca karate i opiekująca się członkami swojej rodziny, nie pozostaje mi nic innego, jak zatrzeć ręce.

Żar mrozu miał być moim pierwszym spotkaniem z Mercedes Thompson. Jednak kiedy dowiedziałam się o tym, że dostanę tę pozycję do recenzji, szybko sięgnęłam po pierwszy tom czyli Zew księżyca, żeby złapać kontekst. Jak się później okazało, moja decyzja była bardzo trafna ponieważ siódma część perypetii sympatycznej kojocicy do niej nawiązuje.

Pozytywnie na odbiór wpływa fakt, że główni bohaterowie serii to dorośli. Pełnoletni protagoniści, zwłaszcza ci w średnim wieku i starsi, stanowią według mnie o wiele ciekawsze obiekty niż ci nastoletni. Głównie dlatego, że dzięki temu ich życiorysy, a co za tym idzie doświadczenie są bogatsze. Wpływa to na fabułę chociażby w ten sposób, że przedstawione wydarzenia mogą być bardziej brutalne czy poważne.

Jednym z największych plusów książki autorstwa Patricii Briggs stanowi to, że jej główna postać nie jest niezniszczalna. Niejednokrotnie musi wykazać się sprytem, bądź mieć szczęście, żeby wyjść z opresji. Co ciekawe nie zawsze Mercy kończy w jednym kawałku. Złamania i kontuzje, których doznaje nadają jej przyziemności. Choć bywa uparta i zdarza jej się zachować nieodpowiedzialnie ma to swoje granice. Na przestrzeni serii kojocica stała się bardziej rozważna i rozsądna, co wzbudza sympatię.

Fabuła Żaru mrozu jest moim zdaniem typowa dla powieści urban fantasy. Bardzo polubiłam sposób, w jaki funkcjonuje małżeństwo Mercy i Adama. Rozmowy tych bohaterów są błyskotliwe, pełne humoru a czasem inteligentnie zgryźliwe, czyli mam tu to, co misie lubią najbardziej. Cała afera, która rozegrała się w tym tomie nie pozwala czytelnikowi na oderwanie się od książki, aczkolwiek nie stwarza ryzyka zawału serca. Fakt kilkukrotnego spowolnienia akcji w ostatecznym rozrachunku wychodzi na plus. No bo ileż turbulencji może znieść biedne serce fana?

Stawiam poziom książek Patricii Briggs na równi z moimi ulubionymi Kronikami Żelaznego Druida autorstwa Kevina Hearnea. O ile sama magia i jej działanie bardziej podobają mi się w przygodach Atticusa, o tyle sposób przedstawienia wilkołaków z watahy Adama jest o wiele ciekawszy. W obu przypadkach przebywając w wilczej postaci członkowie stada zachowują świadomość, jednak to, do którego została wżeniona Mercy, ma w sobie więcej brutalności i surowości. Bardzo przypadł mi do gustu motyw terytorialności wilków i ich skłonności do walk o dominację. Choć hierarchia i sposoby postępowania w stadzie są ściśle określone, silne osobniki muszą niejednokrotnie powściągać swój wybuchowy temperament.

Pluję sobie w brodę, że wcześniej nie sięgnęłam po serię z Mercedes Thompson. Jest tu wszystko to, co przyspiesza mi puls i wywołuje wypieki na twarzy. Mam pewność, że nadrobię wcześniejsze tomy i z przyjemnością sięgnę po kolejne odsłony przygód ambitnej kojocicy. Żar mrozu polecam tym, którzy serię znają i kochają. Nie ma tu nudy, która potrafi się wkraść do długich historii. A jeżeli nie znałeś wcześniej Mercy i jej przyjaciół, zachęcam serdecznie do czytania!

Exit mobile version