Esther… Genialna morderczyni grana przez Isabelle Fuhrman w pierwszej części Sieroty powraca w najnowszej propozycji Williama Brenta Bella i Davida Coggeshalla. Recenzowany prequel pozwala zgłębić tajemnice psychiki bohaterki i wiele wyjaśnia.
Raz, dwa, trzy, Baba Jaga patrzy!
Bohaterowie ze świata popkultury odżywają wielokrotnie w naszej wyobraźni. Sposób, w jaki zapadają nam oni w pamięć, jest jednak nie do końca możliwy do wyjaśnienia. O Esther, gdy się ją już pozna, nie sposób zapomnieć – może dlatego, że jej historia budzi w odbiorcy mieszane uczucia i tak bardzo miesza w klasyce gatunku. Propozycja filmowa jest niewątpliwie wyjątkowa i taka powinna pozostać w pamięci. Wzbogacenie biografii samotnej dziewczynki o nowe wydarzenia to zabieg, który na pewno nie spodoba się wszystkim fanom serii. A jaka jest nasza ocena? Zaraz się dowiecie!
Poznając samą siebie
Esther (Isabelle Fuhrman) tak naprawdę otrzymała kiedyś inne imię. Ponadto zamknięta w zakładzie psychiatrycznym w Estonii dziewczynka określana była jako jedna z najniebezpieczniejszych. Jeśli oglądaliście Sierotę z 2009 roku, pewnie pamiętacie, jak bezwzględna potrafiła ona być. W Narodzinach zła wraz z reżyserem i scenarzystą szukamy przyczyny i zastanawiamy się, czy historia bohaterki mogła potoczyć się inaczej. Kiedy więc Esther ucieka z Estonii, podświadomie obawiamy się o tych, którzy będą chcieli jej pomóc. W niebezpieczeństwie jest pozostająca w żałobie po stracie córki rodzina Albrightów…
Wątpliwości potencjalnych odbiorców budzi zapewne zatrudnienie tej samej aktorki co w poprzednim filmie. Twórcy prawdopodobnie obawiali się, że nie uda im się znaleźć odpowiedniej dziewczynki do roli Esther. Niestety przyjęte rozwiązanie również nie zadowoli każdego – Esther, mimo charakteryzacji, wygląda na starszą niż tytułowa sierota. Należy również pamiętać, że w przyszłości widzowie mogą oglądać filmy w innej kolejności – najpierw genezę, potem część właściwą. Wtedy różnice w wieku aktorki będą jeszcze bardziej rzucały się w oczy.
Kadr promocyjny od Kino Świat
Teatr jednego aktora?
Fabuła opowiada o początkach choroby psychicznej Esther. Widza może przerazić sposób, w jaki dziewczynka stara się rozwiązać niezależne od niej problemy. Znów zyskuje ona zaufanie obcych, wiedząc, że tak łatwo może je stracić. Z korzyścią dla tytułowej sieroty w opowiadanej historii pojawia się jeszcze jeden antagonista (na tę chwilę nie zdradzę jego płci…). Jego rola pozwala nieco przychylniej spojrzeć na Esther – wszak i zupełnie normalni (i całkiem poczciwi) ludzie popełniają błędy nie do naprawienia. Niestety, all in all, film został zupełnie wyzuty z klimatu (co prawdopodobnie jest konsekwencją kiepskiego scenariusza…). Główna aktorka poradziła sobie ze swoją rolą świetnie, inni aktorzy – przeciętnie. Finał nie zaskakuje i pozostawia niedosyt.
Podsumowanie
Sierotę. Narodziny zła polecam szczególnie tym widzom, którzy nie oglądali świetnej propozycji Jaume’a Collet-Serry i Davida Lesliego Johnsona-McGoldricka z 2009 roku. Pozostałym również, ale może raczej jako seans w domowym zaciszu, jeśli nie macie żadnych innych propozycji w zanadrzu.
Nasza ocena: 5/10
Nic nowego, nic odkrywczego. Lekki thriller, może dla fanów Sieroty?Fabuła: 3/10
Bohaterowie: 5/10
Oprawa wizualna: 6/10
Oprawa dźwiękowa: 6/10