Site icon Ostatnia Tawerna

Całkiem nieźle, Willu Robinsonie. „Zagubieni w kosmosie” – recenzja pełnego sezonu

W przedpremierowej recenzji chwaliłam nową produkcję Netflixa za współczesne i praktyczne podejście do podróży kosmicznych, a także interesujące postacie oraz większą obsadę. Czy po kolejnych odcinkach i cliffhangerze w finale moja ocena zmieniła się?

Nie będę ukrywać, że niektóre rzeczy rozczarowały mnie. Jednak na dobrym poziomie nadal jest to, co w całej historii najważniejsze – Robinsonowie.

Robinsonowie na miarę naszych czasów

Najczęściej używane określenie, kiedy mowa o pierwowzorze, to “nuklearna rodzina”. Tworzą ją zgodne małżeństwo oraz ich ułożone dzieci. Wszyscy przeżywają perypetie, które mają czegoś nauczyć, przyjmując przeciwności losu z uśmiechem. Nowa rodzina została jednak mocno uwspółcześniona. Całe szczęście! Nie są dzięki temu idealni, przez co łatwiej identyfikować się z ich problemami i dysfunkcjami.

Robinsonowie na obcą planetę przywieźli spory, emocjonalny bagaż: małżeństwo Johna i Maureen już nie istniało, a jego ciągła nieobecność w domu wpływała negatywnie na kontakty z dziećmi. Niezdarne próby dogadania się z dziećmi, w połączeniu z przydzieloną mu w scenariuszu rolą bohatera, który stanie naprzeciw potwora uzbrojony tylko w nóż, na pewno zyskały sympatię u niejednego widza. Czasami odbywało się to kosztem Maureen, której przypadło karkołomne zadanie nie tylko ratowania rodziny, ale też pozostałych kolonizatorów.

Niezmiennie dobre wrażenie robili Judy, Penny i Will. Ten ostatni w zbyt wielu sytuacjach prezentował się jako grzeczny wonder boy, ale to jedna z cech przypisywana tej postaci od lat. Jego siostry były o wiele bardziej niepokorne, co może okazać się dobrą cechą w odpowiedniej sytuacji, ale może prowadzić też do opłakanych skutków. Jednocześnie miło zobaczyć dzieciaki w produkcji science fiction, które aktywnie biorą udział w akcji. A nie służą za piszczący balast, jak Dakota Fanning w Wojnie światów.

Problem z tłem

Daje się odczuć, że wprowadzenie większej ilości bohaterów ocalałych z katastrofy, było poniekąd niewypałem. Poza kilkoma wątkami związanymi z rodziną Dharów, wszyscy stanowią tło lub ich historie są szybko i niedbale ucinane. To Robinsonowie, a w szczególności Maureen, pchają akcję do przodu. W porównaniu z nastoletnimi bohaterami, którzy potrafią naprawiać instalację na statku i mają ciekawe pomysły, niektórzy dorośli wypadają wręcz bezużytecznie.

Nie spodziewałam się też, że moje zdanie na temat Dona Westa i doktor Smith zmieni się w aż takim stopniu. Jakkolwiek Parker Posey pasowała do tej roli i potrafiła oddać dwulicowość postaci, tak scenarzysta nie bardzo wiedział, czy ma być tylko dbającą o swoją skórę oportunistką, u której zwyciężają czasami ludzkie odruchy i sympatia do Willa, czy prawdziwym czarnym charakterem rodem ze starych filmów. Za to West z każdym odcinkiem zyskiwał więcej mojej sympatii — zupełnie wbrew oczekiwaniom. Jego ton i sposób bycia przestał przeszkadzać, a stał się wentylem dla przedramatyzowanych momentów w całej historii (i nie mówię tutaj o jego opiece nad kurą).

Czy to serial dla wszystkich?

Całość nadal wygląda świetnie – krajobrazy i kostiumy pokazują, że Netflix włożył w serial całkiem spory budżet, a ktoś bardzo umiejętnie dobierał kanadyjskie lokacje. Może i zdarzyło im się potknięcie w formie jaskini, która wyglądała jakby była zbudowana z pomalowanego styropianu, ale było wiele innych, ciekawszych projektów: statki Jowisz, pojazdy terenowe, a w końcu sam Robot, czyli najlepszy przyjaciel Willa. Kolejne sceny z jego mniej ludzką formą utwierdziły mnie w przekonaniu, że projekt miał być odniesieniem do zmutowanego Gary’ego Oldmana w filmie z 1998 roku. To — obok Shang Tsunga z siatką na motyle — mój ulubiony szczegół z pierwszego sezonu.

Niezadowoleni mogą być ci, którzy podążali tropem innych produkcji science fiction, skierowanych do dorosłych widzów. To nie ta kategoria wiekowa — nie znajdziemy tu dużych ilości krwi, nagości, czy wulgarnego języka. Robinsonów w każdej wersji można było oglądać z dziećmi, więc i w tym przypadku tak jest. Nawet grający Johna Toby Stephens cieszył się w jednym z wywiadów, że będzie mógł w końcu pokazać swoim pociechom, na czym polega jego praca (grając wcześniej w Black Sails, Maszynie i Śmierć nadejdzie jutro nie miał takiej możliwości). Zagubieni w kosmosie wydają się być dobrą produkcją, by zainteresować dzieci serialami tego gatunku, a potem znaleźć im kolejny tytuł.

Nasza ocena: 7/10

To dobry serial, mimo kilku fabularnych niedociągnięć i wpadek. Ale, dla Robota i Robinsonów, warto go zobaczyć.

Fabuła: 6/10
Bohaterowie: 7/10
Oprawa wizualna: 8/10
Oprawa dźwiękowa: 7/10
Exit mobile version