Wśród fanów Lastmana powszechne są dwie opinie: że jest to najlepszy komiks, którego nikt nie czyta, i że jest to najlepsza „manga” stworzona poza granicami Japonii. I nie pozostaje mi nic innego, jak pod tym się podpisać! Tomy 7 i 8 tylko potwierdzają moją miłość do tego tytułu.
Lastman ma pełno elementów typowych dla mang shounen: liczne pojedynki, tajemnicze techniki, turnieje sztuk walki, czy ciągłe podnoszenie stawki. Jest jeszcze jeden element, który pojawia się w niemal wszystkich najgłośniejszych tytułach – tzw. timeskip. Przeskok czasowy pojawia się w Naruto, Dragon Ballu czy One Piece – bohaterowie wracają po nim dojrzalsi i potężniejsi niż kiedykolwiek przedtem.
Siedem
Poprzednia część miała zakończenie, które było niczym cios prosto w bebechy. Marianne, jedna z najfajniejszych popkulturowych mam, zostaje zdradziecko zabita przez dowódcę gwardii królewskiej. Mały Adrian znika zepchnięty w przepaść, a Richard Aldana trafia do niewoli. I tu wjeżdża timeskip, cały na biało. Od tych tragicznych wydarzeń mija dziesięć lat. Tom siódmy skupia się na ucieczce Aldany z niewoli. Główną areną działań jest ponownie utrzymana w klimatach fantasy Dolina Królów. Powrót do lokacji z pierwszych tomów pozwala zobaczyć długo niewidziane postacie i poznać ich obecną sytuację. Podczas gdy Aldana był w więzieniu, dawny mistrz sztuk walki Jansen zdziadział, a jego podopieczni, dawni koledzy Adriana, Elorna i Gregorio, zostali kapitanami straży królewskiej. Twórcy Lastmana mają talent do tworzenia postaci pobocznych i miło było kolejny raz się z nimi zetknąć – szczególnie że są istotni dla fabuły.
Osiem
Jednak to tom ósmy przypomina o całym tym szaleństwie, za które pokochałem serię. Bohaterowie trafiają ponownie do postapokaliptycznego pustkowia, by następnie przenieść się do miasta. Tutaj dokonała się wręcz rewolucja, bo o ile metropolia w poprzednich odcinkach była mniej więcej współczesna, tak przez dziesięć lat w Paxtown doszło w niej do rewolucji technologicznej i przypomina teraz bardziej cyberpunkową lokację. W ten sposób wzmocnieniu uległy elementy sci-fi, dzięki czemu na kartach komiksu przewijają się cyborgi, roboty i latające fortece. Wyobraźnia autorów nie ma tutaj limitów, ale, co najważniejsze, to wszystko wypada spójnie. Scenarzyści nie wychodzą daleko poza znane już tropy popkultury, ale dzięki tej mieszance stylistycznej, zupełnie to nie przeszkadza.
Co trzy głowy
Wspomniana wyżej spójność jest jeszcze bardziej zdumiewająca, jeśli weźmie się pod uwagę proces twórczy, który przez autorów nazywany był „spokojnym chaosem”. Otóż Bastian Vives, Balak i Michaël Sanlaville co jakiś czas spotykali się razem, by omówić pomysły na najbliższych kilkanaście stron. Podczas burzy mózgów wybierali najlepsze rozwiązania, a następnie tworzyli szkice, próbki dialogów i storyboardy na papierze toaletowym. Następnie Vives i Sanlaville dostawali po dziesięć stron do narysowania i, pomimo że Lastman ma dwóch rysowników, to zupełnie się tego nie odczuwa. Stare powiedzenie „w tym szaleństwie jest metoda” sprawdza się tutaj w stu procentach.
Choć wspominałem, że Lastman ma w sobie sporo z mangi shounen, to muszę podkreślić, że nigdy nie był to tytuł dla najmłodszych. Wprawdzie pełno tu bijatyk, a twórcy nie stronią od humorystycznych wstawek, ale świat komiksu jest pełen seksu i przemocy. W tomie ósmym dochodzą kolejne ciężkie wątki, takie jak handel ludźmi i prostytucja.
Dziadersi francuskiej fantastyki
I pomimo moich zachwytów nad serią, są tu też pewne wątki problematyczne. Twórcy bywają tu czasem dziadersowaci. Już pal licho dodatki na końcu każdego tomu, pełne sztubackiego humoru, który zachwyciłby niejednego weselnego wujka – je można po prostu ominąć. Gorzej, gdy pewne tendencje widoczne są w samym komiksie. To, że wszystkie postaci kobiece są tu seksbombami o wielkim biuście i talii osy, to można zgonić na karb konwencji. Niestety w pewnym momencie pojawiają się w fabule osoby transpłciowe i one są już karykaturalne. Owe bohaterki są narysowane w szkaradny sposób uwypuklający wszystkie możliwe stereotypy. Jest to zupełnie niepotrzebne, bo sam charakter tych postaci wypada przyzwoicie i szkoda, że rysownicy nie zaprezentowali tu czegoś lepszego.
Lastman but not Leastman
Siódmy i ósmy tom utrzymały wysoki poziom serii. Przeskok czasowy wprowadził fabułę na ciekawe tory, do gry wróciły dawne postaci poboczne, a główni bohaterowie przez dziesięć lat również zdążyli się zmienić. Jednocześnie warto zauważyć, że dalej ciężko stwierdzić, dokąd zmierzają twórcy i kto jest tutaj wielkim złym. Zapewne w wielu innych przypadkach stanowiłoby to dla mnie mankament, ale w Lastmanie to tylko zaleta. Nie mogę się doczekać, co jeszcze wymyślą Balak, Vives i Sanlaville.
Nasza ocena: 8,2/10
Czas leci, a seria równie dobra, jak na początku.Fabuła: 8/10
Bohaterowie: 8/10
Oprawa graficzna: 9/10
Wydanie: 8/10