Site icon Ostatnia Tawerna

Za garść amuletów

W swoim czytelniczym życiu staram się unikać środkowych tomów jakichś serii. Zwykle zaczynam przygody z nowymi tytułami od pierwszej części. Tym razem do recenzji dostałem książkę będącą czwartą w cyklu Zapadlisko Kim Harrison. Zmierzenie się z Za garść amuletów stanowiło dla mnie pewne wyzwanie, z racji praktycznie żadnej wiedzy na temat całej serii. Ale po kolei.

Na wstępie zaznaczę, że nie boję się eksperymentować z  literaturą. Sięgam po naprawdę różne gatunki, ale niezbyt często biorę się za coś z nurtu młodzieżowego. Ostatnim zetknięciem z utworami tego rodzaju byli bodajże Zwiadowcy Johna Flanagana. Książka Kim Harrison właśnie do takowej literatury należy, przynajmniej z założenia. Ciężko jest określić grupę docelową, dla której została ona napisana, ponieważ zawiera kilka elementów automatycznie dyskredytujących ją przy doborze czytelników. Dla dzieci się nie nadaje, bo mamy tu krew, seks i ogólnie pojętą przemoc. Młodzież nie sięgnie, ponieważ nie posiada nic, co ją przyciągnie i zatrzyma, a dorosłych odrzucą styl pisania oraz wiejąca z kart nuda.

Książka została napisana z perspektywy pierwszoosobowej, co w tym wypadku okazuje się błędem. Zamiast wartkiej akcji, zostały nam w dużej mierze zaserwowane przemyślenia głównej bohaterki odnośnie stroju, wyglądu i szeroko pojętego blichtru. Oczywiście coś się dzieje na kartach tej powieści, ale ciężko wywnioskować co. Brakuje nam szerszego spojrzenia na toczące się wydarzenia, a zamiast tego ciągle jesteśmy informowani o poprawianiu przez bohaterkę rudego kosmyka włosów. Sama protagonistka okazuje się czarownicą, która walczy z innymi niemilcami z najczarniejszych baśni braci Grimm. Spotykamy tutaj przeróżne istoty, od wilkołaków i wampirów począwszy, a na Makowych Panienkach ze skrzydłami skończywszy. Najlepsze jest to, że akcja dzieje się w naszym świecie, w Ameryce.

Kłopotliwe okazuje się to, że prawdopodobnie nie ma tu normalnych, niemagicznych  ludzi. Przynajmniej takie odniosłem wrażenie. Powiązana z tym też jest jeszcze jedna ciekawa rzecz, kochanek głównej bohaterki żywi się krwią, tylko czyją? Skoro ludzi nie ma, to dlaczego za każdym razem przychodzi najedzony? Pokazuje to straszną niekonsekwencję, czego innym przykładem jest sama bohaterka. Podobno w jej rodzinie żadne dziecko nie dożywa drugiego roku życia, a ona przetrwała za sprawą jakichś czarów. Więc pytanie, a jej rodzice? Jeśli oni umarli w wieku dwóch lat, to czemu ona chodzi po świecie? Takich smaczków jest jednak więcej. W innej scenie bohaterka mówi umierającemu przyjacielowi, że ma tylko strzaskaną klatkę piersiową i za tydzień będzie z nią tańczył. Jak to możliwe? W ogóle od strony fabularnej widać ogromny brak inwencji autorki. Tło akcji książki stanowi zbitek elementów różnych baśni i horrorów. Na dłuższą metę to męczy.

Od strony graficznej ciężko mi cokolwiek powiedzieć. Oprawa jest miękka, na okładce zarówno z przodu, jak i z tyłu znajduje się portret głównej bohaterki. W tekście nie uświadczyłem literówek.

Podsumowując, książka nie zachwyca. Język i forma, w jakiej została napisana, skutecznie uniemożliwiły mi zapoznanie się z niuansami serii. Czyta się to źle, acz nie wykluczam, że gdybym znał pozostałe tomy, to może miałbym do tego inne podejście. Z tego, co się dowiedziałem, wertując ten utwór, to podpasuje on może fanom Zmierzchu lub Pamiętników wampirów. Jednak jest to dopasowanie na siłę, ponieważ, jak napisałem wyżej, książka nie ma nic, czym mogłaby przytrzymać odbiorcę.

 
Exit mobile version