Site icon Ostatnia Tawerna

Z Agrabahu do żeńskiego internatu – recenzja filmu „Gra w opętanie”

Święta już za mną, ale seans filmu Jenn Wexler przypadł mi dopiero w świeżo rozpoczętym, 2024 roku. Przy każdej okazji takiej zmiany w kalendarzu mówi się, że jaki będzie początek roku, taka i cała reszta. Jeśli to zastosować do Gry w opętanie, nie będę narzekał.

Zbyt wielu (nie)zbłąkanych wędrowców

Samantha (Madison Baines) niemal w ostatniej chwili dowiaduje się, że zamiast wrócić do domu na święta, spędzi je tak jak resztę roku w położonym na odludziu internacie. Towarzystwo nie jest zbyt liczne, bowiem zalicza się do niego mająca większe ambicje niż tkwienie na pustkowiu w wielkim, kamiennym klocku nauczycielka Rose (Chloe Levine) i regularnie zostająca na święta Clara (Georgia Acken), pełniąca w szkolnym ekosystemie rolę wyśmiewanej przez inne uczennice dziwaczki. Sytuacja ulegnie „urozmaiceniu”, gdy do internatu zapuka Jude (Mena Massoud), samozwańczy lider kwartetu zajmującego się popełnianiem rytualnych morderstw w okolicy.

Home invasion to motyw, którego wyjaśnienie zawiera się w nazwie, więc nie ma co go nadmiernie referować. Przyznam szczerze, że zwiastun zagrał mi na nosie, bowiem po jego obejrzeniu, nie byłem pełen nadziei – przede wszystkim zaczepiłem oko na Menie Massoudzie, aktorze, którego pamiętałem z Aladyna i na okultystyczno-satanistycznej otoczce.

Zjawiskowi okultyści z wyboru

Na Grę w opętanie poszedłem bardziej z kronikarskiego obowiązku, aniżeli z wielkiego pragnienia zapoznania się z tym filmem, ale dobrze jest czasem pomylić się w osądzie. Wexler zarysowuje historię w dość standardowy sposób, mający utwierdzić widza w przekonaniu, że wszystko idzie względnie tak, jak powinno według prawideł, żeby później totalnie zamieszać naprawdę dobrym twistem. Nie stroni również od krwi – ten film to solidny slasher, który może nie aspiruje brutalnością do poziomu wyczynów klauna Arta, ale nie ukrywa litrów krwi, podrzynanych gardeł czy skalpów.

Reżyserka dodatkowo pozwoliła sobie na ubogacenie fabuły o perspektywę samych morderców, postrzegających swoje działania jako kroki do przyzwania demona, który w ramach wdzięczności obdarzy ich chwałą i władzą. Oczywiście dla widza jest to naiwne, ale akurat tym gagatkom można pozwolić na trwanie w błogiej nieświadomości. Wexler zostawia dużo miejsca na dynamikę między czwórką morderców, wątpliwości i motywacje, które zaprowadziły ich do takiego stanu. W jednym przypadku jest to utrata wiary w dobre chęci Boga, w innym brak nadziei na lepsze życie, w kolejnym – ambicja dokończenia czegoś, co się zaczęło przed laty.

Wizualnie film prezentuje się poprawnie, bardzo zadowalająco wypadają też aktorzy. Widać, że Mena Massoud doskonale bawił się w roli psychopatycznego mordercy, ale na całe szczęście nie szarżuje nadmiernie i zupełnie przekonująco wciela się w egocentrycznego Jude’a, przeświadczonego o byciu predestynowanym do wielkości. Show wraz z nim kradnie Georgia Acken, którą z czystym sumieniem nazwałbym nową, młodocianą księżniczką horrorów. Na miano królowej trzeba sobie zapracować, ale kreacja szesnastoletniej aktorki jest znakomita – od początku przykuwa uwagę, angażuje w śledzenie jej losów, by wkrótce dokonała się eksplozja jej charyzmy i talentu. Pozostała część obsady nie imponuje wielkimi zdolnościami (zwłaszcza postać Samanthy), ale na poziomie scenariusza wszystko pomiędzy aktorami jest zawiązane na tyle poprawnie, że dobrze się to ogląda.

Gra w opętanie to zdecydowanie jedno z pozytywnych zaskoczeń, jeśli chodzi o ubiegłoroczne kino grozy. Bezpiecznie szarżujące, z dobrym suspensem, niegłupim twistem i fabułą, która potrafi zainteresować. Zakończenie sugeruje sequel, więc drodzy twórcy – do dzieła, nie zmarnujcie tego potencjału.

Na film Gra w opętanie zapraszamy do sieci kin Cinema City.

Nasza ocena: 7,5/10

Gra w opętanie to nadspodziewanie dobre, odjechane kino grozy, umiejące zaskoczyć prowadzeniem historii.

Fabuła: 7/10
Aktorstwo: 9/10
Muzyka: 7/10
Zdjęcia: 7/10
Exit mobile version