Imladris 2016 był już piętnastą edycją krakowskiego konwentu, obecnie organizowanego przez fundację Historia Vita. Podobnie jak rok temu, odbył się w budynku gimnazjum przy ulicy Studenckiej, czyli w ścisłym centrum dawnej stolicy. Panowała na nim świetna, przyjazna atmosfera (cytując twórców: „jak za dawnych lat”), a jedyne, co mogło doskwierać uczestnikom, to… ciasnota.
Tegoroczny Imladris upłynął mi pod hasłem: „nieważne co, ważne z kim”. Weszłam już w fazę konwentowania, kiedy coraz mniej liczy się dla mnie tabelka programowa, a coraz bardziej – znajomi z całej Polski, których mogę spotkać przy okazji fandomowych imprez. Nie oznacza to bynajmniej, że zupełnie zignorowałam Imladrisowy program albo że był on nieciekawy. Dzielił się dość standardowo na bloki poświęcone literaturze, historii i fantasy, popkulturze, nauce i science fiction oraz RPG-om; do tego dochodziły konkursy, sesje gier fabularnych i larpy. Nie zabrakło spotkań z autorami; konwent swoją obecnością uświetnili m.in. Anna Kańtoch, Aneta Jadowska, Krzysztof Piskorski, Andrzej Pilipiuk, Piotr W. Cholewa, Michał Cholewa czy Jakub Ćwiek. Do tego obowiązkowy games room, stoiska wystawców i liczne atrakcje dodatkowe.
I hulało. To znaczy: nie mam tegorocznemu Imladrisowi od strony organizacyjnej nic do zarzucenia, naprawdę. Wiadomo: wypadło parę punktów programu (ale nawet fandom ma prawo do chorowania przy takiej pogodzie), a zarówno szkoła przy Studenckiej, jak i konwentowa knajpa do największych nie należały (choć na ich korzyść trzeba wspomnieć, że obydwie miejscówki są bardzo klimatyczne). Akredytacja przebiegała sprawnie, informator był czytelny i zawierał dokładnie te informacje, co trzeba, i nic nadto. (No, to nie do końca prawda; zawierał też zagadkę z szyfrem dla cierpliwych i wnikliwych).
Zatem parę słów o samym programie. Ponoć największym zainteresowaniem cieszyły się spotkanie autorskie z Michałem Cholewą i prelekcja o światotworzeniu Krzysztofa Piskorskiego. Tej ostatniej wysłuchałam kiedyś przy innej okazji i rzeczywiście dobrze ją wspominam. Zresztą nic dziwnego, Piskorski jest bardzo kontaktową osobą, a przy tym świetnym gawędziarzem. Sama w tym roku więcej czasu poświęciłam na wystąpienia związane z grami RPG i z każdej wyciągnęłam coś dla siebie. Krzysztof „Jaxa” Rudek przedstawił zainteresowanym system Kroniki mutantów – i chociaż stwierdzam, że settingowo nie są to moje klimaty, to spodobała mi się mechanika 2d20, którą wykorzystuje. Krzysztof „Krzyś” Bernacki dość przewrotnie opowiadał o tym, jak zrobić sesję i się nie narobić – choć konkluzja była właściwie taka, że im więcej mistrz gry ma doświadczenia i wprawy, tym po prostu mniej czasu potrzebuje na przygotowanie. Michał „Kosmit” Kosmala omówił czwartą edycję Earthdawna, ze szczególnym naciskiem na świat przedstawiony i jego dzieje. Kamil „Kisiel” Kisielewski z kolei podzielił się ze zgromadzonymi wiedzą na temat budowania napięcia na sesji, podpierając się Voglerowskim schematem fabularnym. Na koniec zaś udałam się do bloku naukowego, gdzie Jacek Wesół opowiadał o najnowszych osiągnięciach z dziedziny protetyki i porównał je z wyobrażeniami o cyberwszczepach czy augmentacji rodem z SF.
Wspomniany wcześniej games room funkcjonował przez całą dobę. Razem ze znajomymi wypożyczyliśmy planszówkę Pan Lodowego Ogrodu – już od dawna chcieliśmy w nią zagrać, ale jakoś nigdy nie znaleźliśmy okazji. I wiecie co? Wszyscy byliśmy bardzo pozytywnie zaskoczeni. Nie dlatego, że spodziewaliśmy się złej gry; po prostu nie przewidzieliśmy, że będzie aż tak dobra. Gracze wcielają się w niej w znanych z powieści czyniących – do wyboru Pier van Dyken, Olaf Fjollsfinn, Passionaria Carlo i Ulrike Freihoff. Każda z postaci ma inne cele, co różnicuje rozgrywkę, a w osiągnięciu ich przeszkadza – naturalnie – zachowujący się według określonych algorytmów Vuko Drakkainen. Ale najbardziej zachwycił nas niemal całkowity brak losowości; aby zwyciężyć, trzeba się solidnie nakombinować, lecz jedyną niewiadomą pozostają działania innych graczy. W dodatku gra, pominąwszy może średnio czytelną planszę, została ładnie wykonana, zwłaszcza figurki.
Sobotni wieczór uświetniła, jak co roku, impreza integracyjna. Konwentowicze mogli się wspólnie bawić na koncercie zespołu Fleurdelis, specjalizującego się w muzyce średniowiecznej, renesansowej i ludowej (co nie przeszkodziło im zagrać kilku stylizowanych aranżacji zupełnie współczesnych utworów). I chociaż sala była ciasna, tłum nie tylko nucił i przytupywał, udało się też trochę potańczyć. Później zaś przyszedł czas na – cytując za programem – „coroczne Imladrisowe barbarzyńskie karaoke”. I zdradzę wam w tajemnicy, że poziom wokalny był wyższy, niż sądzicie. 😉
Poza tym na Imladrisie miał miejsce finał czwartej edycji Archipelagu, konkursu RPG dla drużyn. Tytuł tej najlepszej zdobyła ekipa o nazwie Ryzykowny Ratunek w składzie Marysia „Merry” Piątkowska, Włodek „Włodi” Kasicki, Wojtek „Wojtek_Rzadek” Rzadek, Andrzej Skuza i (nieobecny) Wiktor „Chochlik” Zaborowski. Serdeczne gratulacje jednak dla obydwu finałowych drużyn, rywalizacja była bowiem bardzo wyrównana.
Osobiście jestem fanką małych, „oldschoolowych” konwentów. Doceniam inicjatywy pokroju Pyrkonu – naprawdę szanuję ich organizatorów chociażby za fakt, że są w stanie skoordynować tak wielkie imprezy – ale zwyczajnie nie czuję się ich targetem. Na wydarzeniach pokroju Imladrisu człowiek nie ginie w tłumie i łatwiej poczuć przyjacielską atmosferę, nawiązywać nowe kontakty i zawierać znajomości. Dlatego dziękuję wszystkim, którzy umożliwili wspólną zabawę, i tym, którzy razem ze mną brali w niej udział. Tych zaś, których w weekend 7-9 października zabrakło w Krakowie, zapraszam na przyszłoroczną edycję.
Autor zdjęć: Sławomir „szewczu” Szewczyk