Matthew Vaughn potrzebował kilku lat przerwy, by przynieść światu nowy film o tematyce szpiegowskiej. Argylle raczej rzadko doskakuje tak wysoko jak poprzednicy, ale nie warto spisywać go na straty.
Dzień z życia pisarki
Elly Conway (Bryce Dallas Howard) to około trzydziestoletnia pisarka, autorka niezmiernie poczytnej serii szpiegowskiej, której głównym bohaterem jest agent o tytułowym imieniu (Henry Cavill). Kobieta spędza czas wolny w czterech ścianach, zatopiona w procesie twórczym, towarzystwie dobrego trunku i przesłodkiego kota Alfiego. Jest w trakcie finalizowania piątego tomu, ale za namową matki (Catherine O’Hara) postanawia wybrać się do rodzinnego domu i pomyśleć nad nowym zakończeniem. W pociągu pozna Aidana (Sam Rockwell), z którym spotkanie wywróci jej dotychczasowe życie o 180 stopni.
Ciężko odseparować najnowszy film Vaughna od jego dotychczasowych dzieł, tym bardziej że reżyser w przypadku Argylle’a porusza się na podobnych terenach, uprawiając gimnastykę pomiędzy pełnym intryg, spektakularnym kinem szpiegowskim a komedią. Zgodnie ze sceną po napisach, film wchodzi w skład tego samego uniwersum co wspomniane wcześniej produkcje o organizacji Kingsman. To ma swój sens, bo bez wiedzy o tym, można odnieść wrażenie, że Matthew Vaughn zamotał się i stworzył coś, co jest produktem wtórnym, pod (zbyt) wieloma względami przypomina to, co już mogliśmy widzieć.
Twisty? 10 w skali Vaughna
No właśnie, co z fabułą? Pokręcona, pełna twistów, może nawet trochę zbyt częstych. Choć zaczyna się dobrze, bowiem gdy Elly spotyka na swojej drodze agenta Aidena, wizerunek czarującego, eleganckiego szpiega w szykownym stroju brutalnie zderza się z rzeczywistością. Jednym z kluczowych wątków jest właśnie przenikanie się fantazji literackiej autorki z odkrywaniem przez nią kolejnych kart, związanych z opisywanymi przez nią wydarzeniami, ale co jeszcze ważniejsze – nią samą. Argylle oferuje parę oryginalnych pomysłów (jak np. „wizje” z agentem o wyglądzie Cavilla), ale pod kątem historii to szpiegowski pastisz, puszczający raz po raz oczko do fanów tematycznego kina.
Pomimo sporej liczby zwrotów akcji, większość z nich zdaje się mieścić się w granicach logiki, przenikającej się z komediowym, kreskówkowym – typowym dla Vaughna – absurdem inscenizacyjnym, jaki niejednokrotnie wylewa się z ekranu. Tutaj reżyser jednak chyba nieco przesadził z nagminnym podbijaniem stawki historii, bo pomimo jako takiej spójności, film bawi, wprowadza w rozrywkowy nastrój, ale nie sprawia, że siedzi się na krańcu fotela i całym sobą angażuje się w tę skomplikowaną intrygę.
Pożyteczny scam z Henrym Cavillem
Tym bardziej szkoda, bo aktorzy zdają się naprawdę mocno starać, by ten film był dobry. Vaughn zaangażował do Argylle’a masę dobrych aktorów i aktorek. O Bryce Dallas Howard raczej dotychczas nigdy nie powiedziałem dobrego słowa. Po tym filmie wielkiej zmiany nie będzie. Aktorce całkiem sprawnie idzie kreowanie postaci, która zostaje bez żadnego ostrzeżenia wyrwana ze swojej strefy komfortu i dowiaduje się, że jest w środku szeroko zakrojonego szpiegowskiego spisku. Niestety, poza tym nie ma ani charyzmy, ani dobrych dialogów i nie jest kimś, komu się kibicuje. Widać, że Sam Rockwell bawił się na planie fenomenalnie, ale nie samym humorem jego kreacja żyje – aktor świetnie odnajduje się także w scenach akcji, a jego obecność na ekranie daje sporą radochę.
Twarz Henry’ego Cavilla silnie firmowała Argylle’a, ale czasu ekranowego aktor nie dostał za dużo. Nie jest to rozwiązanie szkodzące całości, bowiem ex-Superman (jak mało kto pasujący do roli stereotypowego agenta) odnajduje się w konwencji, w której go osadzono, naprawdę dobrze. Mam niedosyt względem komiksowego Bryana Cranstona, a także Johna Ceny, Ariany DeBose czy Samuela L. Jacksona. Szczególnie ten ostatni zdaje się być jedną z najmniej potrzebnych postaci w filmie, za to początkowy epizod Duy Lipy jest zaskakująco znośny, choć też nie ma ona za wiele do zagrania.
To, za co w pełni można pochwalić wyreżyserowaną przez Vaughna produkcję, to – charakterystyczna dla tego twórcy – jej wizualna strona. Momentami zahacza o teledyskowość, ale nie przekracza czerwonej linii. Ostatni akt to odpalenie wrotek na pełnej mocy, a dwie sceny walk pod koniec (nazwijmy je „taneczno-kolorową” i „łyżwiarską”) to absolutne wizualne złoto i rozrywka w pełnym znaczeniu tego słowa.
Argylle. Tajny szpieg mógł być dużo lepszy. Pomysł wyjściowy był fenomenalny i pełen przestrzeni do stworzenia pełnokrwistych postaci. Gdyby reżyser odpuścił trochę z wtłaczaniem w film wszystkiego, co mu wpadło do głowy i próbami ekscytowania na siłę co chwilę, wyszedłby na tym dużo korzystniej. Tymczasem całościowo otrzymaliśmy produkt, który nie do końca wykorzystuje swój, pojawiający się w przebłyskach, potencjał.
Na film Argylle. Tajny szpieg zapraszamy do sieci kin Cinema City!
Nasza ocena: 5,5/10
Argylle. Tajny szpieg to film, który próbuje wprowadzić świeżość w kino okołoszpiegowskie. Nie robi tego tak skutecznie, jak wygląda to na papierze.Fabuła: 5/10
Aktorstwo: 5/10
Oprawa wizualna: 6/10
Oprawa dźwiękowa: 6/10