Kiedy ostatnio odwiedziliście swoich dziadków? Wayward Strand australijskiego studia ghost pattern sprawi, że zechcecie do nich zadzwonić, pojechać, a może nawet sprawdzić, co tam u waszego sąsiada – miłego starszego pana, na którego do tej pory nie zwracaliście wiele uwagi.
Jest rok 1978…
Wcielamy się w postać ciekawskiej czternastolatki z dziennikarskimi aspiracjami – Casey Beumaris. Chcąc nie chcąc dziewczyna musi spędzić kilka wakacyjnych dni na pomaganiu swojej mamie, Ruth, która pracuje jak pielęgniarka w szpitalu umiejscowionym na malowniczym australijskim wybrzeżu i pomaga mierzyć się pacjentom z niedogodnościami związanymi z podeszłym wiekiem. Nie jest to jednak byle jaki szpital, o nie! Jeśli myślicie, że jest to po prostu nudny budynek, to bardzo się mylicie. Jego wyjątkowość polega na tym, że na ów szpital postanowiono przerobić stary niemiecki sterowiec. Więc tak… tuż przy plaży, w powietrzu wisi sobie latający szpital z widokiem na ciemne wody oceanu i lśniącą w blasku słońca latarnię morską. Fascynujące, prawda? Casey pomyślała podobnie, bo choć wizja umilania czasu geriatrycznym mieszkańcom szpitala nie wydaje jej się specjalnie interesująca, to sam szpital okazuje się na tyle niesamowity, by napisać o nim artykuł do szkolnej gazetki. Więc tak oto wyruszamy na pokład sterowca – tuż obok wiecznie niezadowolonej i zestresowanej mamy, zaciskając palce na torbie, w której schowany jest notatnik. W nim notować będziemy wszystko, co może okazać się przydatne.
Mały świat staruszków
Oto jesteśmy na sterowcu! Jest tu ładnie, czysto i jasno. Mama postanawia zostawić nas pod opieką Lily, pielęgniarki, do której zawsze możemy zwrócić się z prośbą o pomoc, gdyby coś szczególnie nas zainteresowało lub zmartwiło. Przeważnie można znaleźć ją w recepcji, ale musimy brać pod uwagę, że przecież ma pacjentów pod opieką i musi wykonywać swoje obowiązki… W końcu jest przecież w pracy. I właśnie jej nieobecność za recepcyjną ladą stanowi wspaniały przykład tego, że ten mały szpitalny ekosystem radzi sobie doskonale bez naszej ingerencji. Jesteśmy tylko gośćmi. Życie wszystkich innych rezydentów szpitala biegnie swoim powolnym, lecz niezależnym od nas rytmem. I choć poza naszą mamą oraz drugą pielęgniarką obsługa szpitala składa się także z innych osób, to żadna z nich nie ma wiele czasu na zajmowanie się nami. Musimy więc w większości przypadków samodzielnie organizować sobie czas i decydować, z kim go spędzimy, a niestety płynie on nieubłaganie. O nieuchronności przemijających minut przypominają nam nie tylko nasi nowi znajomi w podeszłym wieku, ale również zegarek, otrzymany od Lily na początku gry.
Buszując po sterowcu i poznając historie poszczególnych pasażerów, musimy zdecydować, którym z nich poświęcimy więcej uwagi. Nie sposób przy tylko jednym podejściu do Wayward Strand odkryć wszystkiego i dowiedzieć się, co każdy z pacjentów ma nam do zaoferowania, dlatego polecam zagrać w grę przynajmniej dwa razy.
We wszystkim pomagać nam będzie nasz wcześniej wspomniany wierny towarzysz – notes, do którego możemy zajrzeć w każdej chwili, by prześledzić bieg interakcji z poszczególnymi rezydentami sterowca.
Głosy pełne autentyczności
Zacznę od tego, że gra jest bardzo miła dla oka pod względem wizualnym – mieszanie 2D oraz 3D nie jest może bardzo odkrywcze, ale Wayward Strand robi to w nietuzinkowy sposób, jaki od razu skojarzył mi się z komiksami. Komiksowość gry zaznaczona jest również rzutem z boku i dymkami, w których umieszczane są kwestie poszczególnych bohaterów. Wszystko utrzymane jest w delikatnej, stonowanej kolorystyce – nic nie razi nas w oczy i nie wybija się krzykliwością.
Muzyka, która towarzyszy nam podczas przygody na sterowcu jest również niezwykle przyjemna, niemal terapeutyczna i myślę, że ścieżka dźwiękowa z Wayward Strand niejednokrotnie będzie mi towarzyszyć przy czytaniu lub rysowaniu.
Nie można jednak ukrywać, że elementem zasługującym na największą pochwałę jest fenomenalny dubbing. Jest to zasługa świetnej obsady, złożonej z australijskich aktorów, wśród której możemy znaleźć takie osoby jak: Jennifer Vuletic, Anne Charleston czy Erhard Hartmann.
Starość przedstawiona inaczej
Casey ma czternaście lat, a to oznacza, że powoli opuszcza dziecięcy świat, by krok po kroku wchodzić w dorosłą rzeczywistość. Osadzenie w roli protagonistki tak młodej osoby moim zdaniem świetnie się sprawdza, bo jej ciekawskie i nieco naiwne usposobienie znacznie kontrastuje z charakterem środowiska, w jakim musi się odnaleźć. Szkoła, w której spędza większość swojego życia wypełniona jest jej rówieśnikami, natomiast towarzystwo ze sterowca to w zdecydowanej większości dużo starsze od niej. Wayward Strand pozwala nam odkryć starość w wymiarze zupełnie innym, niż była dotąd przedstawiana w popkulturze. Wiekowe osoby w tej grze to nie owiani tajemnicą nieprzystępni mentorzy ze zniecierpliwionym wyrazem twarzy, nie szalone staruszki trzymające na kolanach kilka kotów, nie umierający w podniosłej atmosferze monarchowie lub ślepi szaleńcy, wróżący przyszłość w zamian za monetę. To po prostu ludzie. Mają swój plan dnia, swoje przyziemne rutyny, znajomych, marzenia, pasje, troski – są tacy, jak my, jedyną różnicą jest to, że dla im minęło po prostu trochę więcej czasu.
Wayward Strand należy potraktować nie tyle jak grę, ile pewną historię do odkrycia i przeżycia.
Produkcja dostępna jest na PC, Switchu, PS4, PS5, XONE oraz XSX.
Nasza ocena: 9/10
Wayward Strand to przeżycie, które należy polecić każdemu, nawet jeśli na co dzień nie gramy w tytuły tego typu. Jest w tej grze coś, co chwyta za serce i nie jest to przyjemna oprawa dźwiękowa, miła dla oka stylistyka, czy nawet znakomity dubbing. To właśnie przedstawione historie oraz przekaz, jaki ze sobą niosą, zasługują na poznanie i docenienie.Grafika: 8/10
Udźwiękowienie: 10/10
Fabuła: 10/10
Grywalność: 8/10