Site icon Ostatnia Tawerna

Wojowniczki z krainy najntisów – recenzja komiksu „Magic Knight Rayearth” t. 1

Swego czasu kanał RTL 7 dawał polskim fanom namiastkę bogatego świata anime. Jednym z jego przejawów był serial Wojowniczki z Krainy Marzeń. Czy mangowy pierwowzór po latach sprawia taką samą radość?

Magic Knight Rayearth to jedna z mang wydanych przez Waneko w ramach obchodów dwudziestolecia oficyny. Jak na jubileusz przystało, wydawnictwo postanowiło z tej okazji zaproponować czytelnikom komiksy nieco odstające od standardowej oferty, które do tej pory nie miały szans na zaistnienie na polskim rynku. Znalazły się wśród nich pozycje starsze znane i lubiane lub autorstwa rozpoznawalnych i cenionych twórców, jak Card Captor Sakura czy Fruits Basket. Przygody trójki magicznych rycerek zdecydowanie spełniają te kryteria.

„Magic Knight Rayearth” tom 1 – fragment komiksu

Gdzieś już to widziałem?

Trzy uczennice, które znalazły się w tym samym momencie w Tokyo Tower, zostają za sprawą magii sprowadzone do fantastycznej krainy Cephiro. Jak się okazuje, by móc wrócić na Ziemię, mają stać się legendarnymi wojowniczkami, które uratują nie tylko księżniczkę Emeraude uwięzioną przez złego Zagato, ale także całe Cephiro. Z pomocą w wypełnieniu tego zadania przyjdzie im barwna drużyna mieszkańców magicznego świata. Tak pokrótce przedstawia się początek historii opowiedzianej w Magic Knight Rayearth.

„Magic Knight Rayearth” tom 1 – fragment komiksu

Fabuła mangi nieco starszym odbiorcom jest z pewnością dobrze znana z wersji animowanej, jednak nawet dla czytelników, którzy nie mieli wcześniej do czynienia z tym tytułem, może wydawać się znajoma. Nic dziwnego – komiks grupy CLAMP garściami czerpie z elementów gatunku fantasy oraz wykorzystuje archetypy obecne w masie gier jRPG. Warto też pamiętać, że to jedna z pierwszych serii z podgatunku isekai, która w czasie swego debiutu w 1993 była pod wieloma względami świeża. Współcześnie trudno jednak nie uśmiechnąć się pod nosem, obserwując nieco kiczowato skonstruowane postacie oraz wątki. Mamy tu w końcu trio całkowicie różnych pod względem charakterów i wyglądu protagonistek, z których każda ma może ze dwie cechy osobowości. Ich antagonistą jest niezwykle potężny i złowieszczy kapłan, a żeby go pokonać, bohaterki muszą zebrać drużynę oraz ekwipunek i opanować nowe umiejętności. Z drugiej strony, podobnie jak spaghetti westerny, kino akcji z lat 80. czy wspomniane „dżejerpegi”, taka konstrukcja świata przedstawionego oraz postaci ma swój nieodparty urok. Tym bardziej, że autorki do pewnego stopnia chyba zdają sobie sprawę z tej przaśności i od czasu do czasu pozwalają sobie na autoironię, wkładając w usta protagonistek dekonstrukcyjne komentarze lub rozładowując patos slapstickowymi gagami z uroczymi chibikami w rolach głównych.

Estetyczna podróż w czasie

Pyzate postacie w wersji super deformed to swoją drogą cecha rozpoznawcza CLAMPa, a jednocześnie, jak sądzę, pewien znak czasów. Mam wrażenie, że obecnie twórcy mang nie korzystają z nich w takim stopniu w komiksach niebędących stricte komediami. Zresztą cała szata graficzna Magic Knight Rayearth jest niesamowitą podróżą w przeszłość. Dla jednych – nostalgiczną, dla innych – poznawczą. Dziś chyba nikt nie rysuje już tak, jak robiły to panie z CLAMPa w latach 90. Choć niektórym czytelnikom ich styl może wydać się nieatrakcyjny, staroświecki i zbyt zmanierowany, to moim zdaniem prezentuje wyjątkowy kunszt. Oczywiście wiele w nim przesady, a anatomia momentami graniczy z autoparodią, jednak widać, że rysowniczki panują nad rysunkami i nic nie jest tu przypadkowe. Reszta to już kwestia gustu.

„Magic Knight Rayearth” tom 1 – fragment komiksu

Nie jest niespodzianką, że po ponad ćwierćwieczu Magic Knight Rayearth nie ma już tej samej siły i świeżości, jak w pierwszych latach od swojego debiutu. Zmieniły się trendy, a motywy wykorzystane w mandze były potem wielokrotnie przerabiane w niezliczonych tytułach i nie robią już takiego wrażenia. Dlatego dzieło grupy CLAMP należy dziś postrzegać inaczej. Starsi czytelnicy mogą po nie sięgnąć, żeby wrócić do tytułu sprzed lat i spojrzeć na niego z innej (dojrzalszej?) perspektywy. Dla młodszych jego lektura stanowi okazję do poznania estetyki i narracji jednego z pierwszych „isekajów” albo w ogóle mang z lat 90. Nadal jest to komiks, którego lektura sprawia nieskrywaną przyjemność, choć nieco innego rodzaju niż dwie i pół dekady temu.

Nasza ocena: 7/10

Dla pokolenia RTL 7 i osób pragnących liznąć nieco historii gatunku – pozycja zdecydowanie warta uwagi. Dla innych może nieco trącić myszką.

Fabuła: 6/10
Bohaterowie: 6/10
Warstwa wizualna: 9/10
Wydanie: 7/10
Exit mobile version