Site icon Ostatnia Tawerna

Wojna Czerwonej Królowej. Tom 1. Książę głupców

Spośród wszystkich gatunków i podgatunków fantastyki, to fantasy utorowało sobie drogę do mojego serca. Sięgam zarówno po książki z kategorii high, epic, low,  jak i po te określane mianem dark i grim. Przeczytałem gros utworów z każdego z tych podgatunków i naprawdę niełatwo jest mnie zaskoczyć. Zdarzają się perełki, jak te od Sandersona, które złapią i nie wypuszczą, ale większość powieści oceniam zwykle jako dobre lub średnie. Kiedy zasiadałem do czytania Księcia Głupców Marka Lawrence’a, nie spodziewałem się dostać w swoje ręce czegoś tak niesamowitego i mrocznego. Ale po kolei.

O Lawrencie usłyszałem już jakiś czas temu, ale jakoś nie zapoznałem się z jego twórczością. Teraz za to nadarzyła się okazja, z której skwapliwie skorzystałem. Wstępne wrażenia po przeczytaniu książki mogę określić zdaniem: „Dajcie mi więcej”. Jest to niewątpliwie arcydzieło, a przynajmniej do takowego aspiruje. Na mój odbiór wpłynął też fakt, że nie miałem porównania z poprzednią trylogią autora. Utwór padł na dziewiczy grunt. Ale o czym on jest, zapytacie. Postaram się wam odpowiedzieć.

Zacznijmy najpierw od świata. Rozbite Imperium to nic innego jak Europa i reszta globu, które w odległej przeszłości (naszej teraźniejszości) zostały dotknięte przez szereg kataklizmów tak prozaicznych jak wojna atomowa, globalne ocieplenie i prawdopodobnie jeszcze jakaś zaraza. Tak czy inaczej, po nas nie został prawie żaden ślad za wyjątkiem majestatycznych niezniszczalnych budowli, gdzie częściowo zachowało się nigdy nie gasnące oświetlenie, trochę zabytków kultury pisanej i religii, w których prym wiedzie chrześcijaństwo ze stolicą w Rzymie. My sami zyskaliśmy zaś zaszczytne miano Budowniczych. Porównując technologie, to mieszkańcy Rozbitego Imperium cofnęli się w rozwoju o jakieś sześćset lat w stosunku do nas. Mamy tam średniowiecze z lekkimi modyfikacjami, które wynikają zapewne z pomysłowości ludzi oraz szczątków pamięci o majestacie przodków. Jak byłem sceptycznie nastawiony do książki po ujrzeniu mapy świata, tak potem zachłysnąłem się takim nieszablonowym podejściem.

Skoro już opisałem miejsce dramatu, nadszedł czas na opowieść o fabule utworu. Głównym protagonistą powieści jest Jalan Kendeth – pozbawiony (według niego) kręgosłupa moralnego wnuk władczyni Czerwonej Marchii określanej mianem Czerwonej Królowej. Postać księcia Jalana została zarysowana w bardzo nieszablonowy sposób. Dziesiąty w kolejce do tronu, okazuje się najbardziej pozbawionym charakteru męskim przedstawicielem ze wszystkich przeczytanych przeze mnie książek. Większego tchórza, rozpustnika i ignoranta ze świecą szukać. Paradoksalnie, przysługuje mu tytuł bohatera, zdobyty, podczas ucieczki przed wrogiem, kiedy sam jeden zaatakował wraże zgrupowanie w środku bitwy, której nie potrafił wyminąć. Wbrew wszystkiemu, Jalan dość szybko zyskuje naszą sympatię. Jego przemyślenia nieraz wzbudzały mój uśmiech (tak, książka ma narrację pierwszoosobową), a perypetie śledziłem z zapartym tchem. Zaraz na początku zdarzeń, wskutek pewnej intrygi, los magicznie związał go ze Snorrim, potężnym Wikingiem z północy. Razem wyruszają w podróż przez Imperium w celu zdjęcia wiążącej ich klątwy. Nie spodziewają się, że od ich spotkania mogą zależeć dzieje świata.

Oprawa graficzna książki może się podobać. Na jednej stronie okładki mamy podobizny Snorriego i Jalana, a z tyłu krótkie wprowadzenie do fabuły. We wnętrzu zaś znajdziemy biogram autora oraz mapę świata. W tekście nie uświadczyłem literówek.

Podsumowując, Książę Głupców to jedna z najlepszych książek, jakie przeczytałem w ostatnim czasie. Jak zapewne zauważyliście, dość często wystawiam maksymalną notę. Jest to spowodowane zbyt wąską skalą i nierzadko trudno mi obniżyć ocenę o stopień, bo to byłoby nie fair wobec książki. W tym wypadku żałuję, że nie mogę wystawić wyższej noty. Dawno nie miałem takiego kaca książkowego. Lawrence wyrwał coś ze mnie, coś, co będzie bardzo ciężko zapełnić. Z czystym sercem nie tyle polecam, co zachęcam was do sięgnięcia po ten utwór. Warto. Wierzcie mi, naprawdę warto.

Exit mobile version