Po ponad dekadzie oczekiwania na kolejną część Avatara James Cameron ponownie zabiera nas na Pandorę, gdzie czekają nowe postacie i spektakularne krajobrazy. Warto się jednak pochylić nad tym, czy faktycznie mamy do czynienia z łapiącą za serce historią, czy z filmem przyrodniczym, który przyciąga do kin widzów tak skutecznym narzędziem, jak nostalgia. Zapraszam na recenzję tytułu Avatar: Istota wody.
Co słychać u Jake’a Sully’ego?
Tak się składa, że w nowym Avatarze Jake Sully (Sam Worthington) ma już rodzinę, i to nie najmniejszą. Wraz z Neytiri (Zoe Saldana) dorobili się gromadki dzieciaków. Niestety stary wróg oraz ludzie nieba nadal zakłócają ich spokój, co zmusza głównego bohatera i jego najbliższych do przeprowadzki – zostawiają swoje plemię i dołączają do wodnego klanu Metkayina. Czy zdołają się przystosować?
Próby dopasowania się do nowego otoczenia, rodzinne konflikty oraz trudności są najciekawszym elementem fabularnym tej produkcji. Wyciągnąć z niej można bardzo ważną lekcję: w obronie rodziny można zrobić wszystko. Ciężko stronić przy tym od błędów, które mogą negatywnie wpłynąć na bliskie relacje. Mimo to rodzina zawsze trzyma się razem.
Niestety, reszta historii przedstawionej w filmie była dla mnie przewidywalna i nużąca. Na pewno miała na to wpływ jego długość, ponieważ trwa ponad trzy godziny. Po tak długim czasie morał o rodzinie stawał się irytujący i powtarzalny. Co więcej, konflikt Sully’ego z jego arcywrogiem jest na tyle prosto skonstruowany, że wszystkiego można domyślić się po kilkudziesięciu minutach seansu.
Nie oznacza to, że oceniam całą fabułę jednoznacznie negatywnie. Uważam, że sprawiłaby na widzu lepsze wrażenie, gdyby produkcja była krótsza.
Kadr ze zwiastuna filmu Avatar: Istota wody
Metkayina
W nowym Avatarze poznajemy cały wachlarz nowych postaci. Najbardziej rozwinięte są wątki dzieci Sully’ego, ale mi do gustu przypadło nowe, wodne plemię. James Cameron zadbał o takie szczegóły, jak różnice w ciałach leśnych błękitnoskórych i tych, którzy spędzają swoje życie nad wodą. Jake Sully i jego najbliżsi są przystosowani do skakania po drzewach, a nowi znajomi, do których przeprowadza się główny bohater – do szybkiego pływania i długiego przebywania pod wodą. Każdy taki detal godny jest podziwu, a można dostrzec ich sporo w budowie ciał postaci.
National Geographic, ale z niebieskimi istotami
Avatar: Istota wody to wielkie widowisko. Piękne krajobrazy, szczególnie w wersji IMAX, zapierają dech w piersiach. Obie lokalizacje, w których rozgrywa się akcja – las i woda – sprawiają, że nie można oderwać wzroku od ekranu. Długie sceny skupiające się jedynie na ukazaniu piękna Pandory to najlepsza strona filmu. Wielu widzów może to jednak zanudzić na śmierć – takich sekwencji jest sporo, a zakładam, że większość osób wolałaby bardziej rozbudowaną opowieść niż tylko niesamowite krajobrazy.
Powrót na Pandorę uważam za umiarkowanie udany
Avatar: Istota wody to tytuł, który z pewnością warto zobaczyć, szczególnie dla aspektów wizualnych i atmosfery. Mam jednak nadzieję, że w następnych odsłonach Avatara oprócz widoków dostaniemy bardziej wciągającą i mniej przewidywalną opowieść, która dorówna estetyce.
Nasza ocena: 7,6/10
Rodzina zawsze trzyma się razem. Nawet jeśli jej członkowie popełniają błędy.Fabuła: 5/10
Bohaterowie: 6,5/10
Oprawa wizualna: 10/10
Oprawa dźwiękowa: 9/10