Magia, magia, magia! I jeszcze więcej magii, przygód, intryg oraz… zapraszam do recenzji Wiatrodzieja. Będzie się działo!
Recenzując pierwszą część cyklu Czaroziemie, byłem zachwycony ogromem magii w niej zawartej. Na niecałych czterystu stronach Susan Dennard upchała jej tak wiele, że spokojnie można by nią obdarować kilka osobnych ksiąg. Dlatego tym bardziej cieszy fakt, iż Wiatrodziej zawiera jej w sobie co najmniej dwa razy tyle co jego poprzedniczka, a wcale nie jest od niej obszerniejszy.
Cały czas coś się dzieje! Książka już od pierwszych stron wciąga nas w sam środek akcji, która rozgrywa się dokładnie dwa tygodnie po wydarzeniach z Prawdodziejki. Co za tym idzie, nie ma tutaj miejsca na spokojne opisy fauny czy flory Czaroziem – choć z czasem poznajemy nowe stworzenia zamieszkujące choćby Ziemię Niczyją. I to właśnie wspomniana kraina będzie główną areną Wielkiej Wojny. Od razu zaznaczę, że jeżeli ktoś nie pamięta zbyt wiele z pierwszej części, ten może mieć trudności w rozpoznaniu, kto, z kim i dlaczego toczy waśń, czy też kto przed kim ucieka.
Merick Nihar, główny bohater Wiatrodzieja (którym oczywiście jest), przeżywa swoją śmierć. Gdyby rzecz traktowała o zombie, nie było by w tym nic dziwnego, ale przecież ten, kto umarł, bądź uległ rozszczepieniu w Czaroziemiach, ten najzwyczajniej w świecie przestawał istnieć, umierał. Najważniejsze jednak, że Merick żyje, choć co to za życie, kiedy cały jesteś poparzony, a każdy oddech czy ruch sprawia ci nieopisany ból. Wybuch jego statku był tak samo niespodziewany jak przeżycie. Książę sądzi, iż odpowiedzialna za taki obrót spraw jest jego siostra, Vivia Nihar, dlatego za wszelką cenę spróbuje dociec prawdy i nie pozwoli, aby dziewczyna zasiadła na tronie.
Diuk dociera do królewskiej stolicy – Lovats. Miasto przepełnione jest uchodźcami, którzy przybyli tutaj, szukając ratunku przed panującymi wszędzie głodem oraz wojną. Królewski syn nie może znieść widoku cierpiącej ludności, dlatego postanawia im pomóc. Niestety, każdy, kto go zobaczy, całego w bliznach z nadpaloną skórą, bierze go za Furię – patrona sprawiedliwości, zemsty i gniewu – lewą rękę Nodena. Niekorzystnie wpływa także fakt, że rodacy szykują mu uroczystości pogrzebowe, a cały kraj pogrążony jest w żałobie. Z czasem jednak Merick zaczyna wierzyć, iż faktycznie odrodził się jako Furia, lecz nie zdaje sobie sprawy, jak poważne będą konsekwencje wyborów, których dokona.
Jak wspomniałem na początku recenzji, Wiatrodziej to kontynuacja Prawdodziejki, nie mogło zatem zabraknąć jej głównych bohaterek: Safiyi fon Hasstrel oraz Isuelt det Midenzi. Pikanterii dodaje fakt, iż rozdzielone na końcu pierwszego tomu tutaj muszą radzić sobie same, a, jak wiadomo, jedna bez drugiej jest jak studnia bez wody. Safi, przebywająca w niewoli Carrtoriańskiej imperatorowej Vanessy, zmuszona była do ucieczki przed piratami, gdyż statek królowej został podpalony, aby finalnie ulec wybuchowi. Dziwny zbieg okoliczności? Bynajmniej! Isuelt tymczasem zdana jest wyłącznie na siebie, stale biegnąc. Nie dość, że w realnym świecie ucieka między innymi przed rozszczepieńcami, to w każdym śnie nawiedza ją Lalkarka. Żeby tego było mało, zlecenie na złapanie nomatsanki dostaje krwiodziej Aeduan – największy wróg czarodziejek.
Wiatrodziej bardziej szczegółowo, aniżeli część pierwsza, przedstawia nam samych bohaterów, a dokładniej ich wewnętrzne rozterki i odczucia. Autorka sprytnie, a co najważniejsze – ciekawie, rozwinęła historię każdej z postaci, zarówno tych pozytywnych, jak i ich wrogów. Dowiadujemy się wielu intrygujących faktów z życiorysu Mericka, Isuelt czy Vivii, ale także przybliżone zostają nam postaci majtka Cama czy Lalkarki. Taki zabieg wspaniale uzupełnia oraz nadaje większej głębi bohaterom poznanym w Prawdodziejce.
Do grona znanych nam postaci, dołącza kilkoro nowych, których poczynania będą miały znaczący wpływ na przebieg i tempo fabuły. Poznamy choćby trójkę piekielnych bardów oraz „człowieka z cienia”, posiadającego umiejętność ożywiania zmarłych – nie, nie są to zombie. Oczywiście nie zdradzę wam wszystkiego, aby nie psuć zabawy.
Wiatrodziej przepełniony jest wartościami, jakich próżno szukać we współczesnym świecie: przyjaźnią, poświęceniem, honorem, pomocą bliźniemu czy ubogim. To właśnie one sprawiają, że nie chcemy odkładać książki oraz pragniemy, aby takie zachowania były codziennością w naszym realnym życiu. Niestety, chociaż zdecydowanie na plus dla fabuły, w powieści nie brakuje także knowań, intryg, zdrad czy szemranych układów. Wszystko to dopełnia wojenna pożoga, jakiej jeszcze Czaroziemy nie widziały. Ziemia Niczyja spłynie krwią. Wiele razy będziemy także świadkami czarodziejskich pojedynków, których rozstrzygnięcia niejednokrotnie będą zaskakujące.
Reasumując, druga część cyklu Czaroziem – Wiatrodziej, jest doskonałą kontynuacją Prawdodziejki. To, co najlepsze w pierwszym tomie zostało tutaj zwielokrotnione. Fabułę napędzają nie tylko wiatry księcia Mericka, ale każdy z pozostałych bohaterów dokłada od siebie cegiełkę. Wszystko układa się w spójną całość, nie ma tutaj krzty przypadku, a dialogi nie spowalniają akcji – wręcz przeciwnie – są jednym z elementów nadających jej wręcz morderczego tempa. Tak jak w poprzedniej części, Susan Dennard podzieliła książkę na wiele krótkich rozdziałów, które doskonale wpasowują się w szaloną prędkość akcji. Nie pozostaje mi nic innego, jak tylko gorąco polecić Wiatrodzieja – nie zawiedziecie się!