Site icon Ostatnia Tawerna

Wampir, jaki jest, każdy widzi, czyli przedstawienie krwiopijcy w popkulturze. Część pierwsza, spojrzenie na literaturę wampiryczną

Miesiąc horroru aż prosi się o to, by bliżej przyjrzeć się wielu potworom, którymi straszy nas popkultura, prawda? Wybór jest ogromny: duchy, zombie, demony, wilkołaki… no i, moje ulubione, wampiry. Niemal nieśmiertelni krwiopijcy, zmieniający się w świetle słonecznym w kupkę popiołu. Kiedyś personifikacja naszych najgorszych lęków i powód nieprzespanych nocy. Czy wciąż tak jest? 

Mnogość nazw, jedna istota?

Wampiry pojawiały się już w wierzeniach ludowych, będąc istotami na wskroś złymi, żywiącymi się ludzką krwią, zazwyczaj obdarzonymi też przeróżnymi umiejętnościami, niedostępnymi dla zwykłego człowieka. Niesamowicie silne i szybkie, zdolne do regeneracji czy zahipnotyzowania swojej ofiary, budziły grozę i niemal nabożny lęk. O fakcie, że jakiś krwiopijca karmił się w nocy naszą krwią świadczyły takie objawy, jak osłabienie, bladość, a nawet koszmary.

Potwór żywiący się posoką występował w wielu kulturach, siłą rzeczy nadano mu zatem równie dużo nazw: wąpierz, upiór, martwiec i zapewne mnogość kolejnych, które mogły po prostu nie dotrwać do naszych czasów. Brzmią odmiennie, opisują jednak to samo stworzenie, od swojego kuzyna z innego kraju różniące się w gruncie rzeczy nieistotnymi szczegółami, jak chociażby, tym czy ma kły, dwa rzędy zębów, czy przyssawkę. W obliczu tego, czym się żywi… kto tak naprawdę przejmowałby się sposobem w jaki to robi?

Autor grafiki: Victoria Frances

Za starych, dobrych czasów było jakoś łatwiej się bronić

Wszyscy zdają sobie sprawę z tego, że łatwiej jest zapobiegać niż potem leczyć lub w inny sposób ponosić konsekwencje zaniedbań. Najłatwiej zatem nie dopuścić do tego, by wampir powstał i terroryzował wieś. Wierzono, że w wąpierza zmieniają się niepogrzebani umarli, przez długie lata zaś głównym przyjętym przez społeczeństwo sposobem pochówku było spalenie zwłok. Sposób skuteczny i, trzeba przyznać, dość pragmatyczny.

Kadr z serialu „Pamiętniki wampirów”

Problem pojawił się w chwili przyjęcia wiary chrześcijańskiej, ta bowiem implikowała porzucenie palenia zmarłych. Pojawiła się zatem kwestia tego, jak wyjaśnić dziadkowi, że nie powinien po śmierci wracać do żywych, a nie ułożyliśmy mu stosu pogrzebowego, bo czasy się zmieniły i ścinanie drzew to przeżytek? Jeśli zapobiec się nie udało, to pozostało nam wybrać pomiędzy spaleniem delikwenta, zakołkowaniem go, dekapitacją lub wystawieniem na światło słoneczne.

Pokaż zęby, a powiem ci, jakim człowiekiem byłeś!

Na szczęście, jeśli chodzi o nasze przetrwanie, jesteśmy kreatywni, poradziliśmy sobie zatem i z tym zagadnieniem. Opracowano model pochówku zapobiegającego powstaniu wampira, i to zarówno powstaniu w znaczeniu przeistoczenia się, jak i zwykłego wyjścia z grobu. Stosowano tutaj różne metody: od wynoszenia zmarłego nogami do przodu, by nie widział, gdzie go niosą i nie mógł wrócić do domu, czy umiejscawiania grobu poza obrębem cmentarza, przez krępowanie zwłok, układanie ich twarzą do dołu, po profilaktyczne przygniatania go kamieniem. Wszystko po to, by zapobiec przeistoczeniu się w wampira. Praktyk tych nie stosowano jednak wobec wszystkich.

Kto zatem mógł stać się wampirem? Oczywiście poza tymi, którzy nie zostali poddani należytemu pochówkowi? Przede wszystkim w grupie ryzyka byli samobójcy i wiedźmy, do tego dochodził cały katalog innych śmiertelników. Wszyscy, którzy: zostali przeklęci, ich zwłoki sprofanowano lub przeskoczyło nad nimi zwierzę, zmarli śmiercią nagłą, byli niegodziwi za życia. Podejrzenia padały również na rudych, leworęcznych czy posiadaczy zrośniętych brwi.

Popkultura ma z czego czerpać pełnymi garściami

Wampir szturmem wdarł się do kultury masowej, rozpychając się łokciami i już na stałe zasiadając pomiędzy straszakami obwinianymi za wiele nieprzespanych nocy. W literaturze pojawił się już w XIX wieku, zaś najpopularniejszym spośród krwiopijców jest bez wątpienia Dracula, który zagościł na kartach powieści Brama Stokera w 1897 roku. Nie był to pierwszym przedstawicielem swojego gatunku, przed nim znajdzie się jeszcze kilku, żaden z nich nie doczekał się jednak kilkunastu filmów i… właściwie niezliczonej liczby nawiązań w literaturze.

Kadr z filmu „Dracula”

Nie jest trudno zostać znawcą wampirów. Wystarczy przeczytać kilka książek, obejrzeć parę filmów i seriali, zagrać w jakieś gry i… gotowe! Już załapaliśmy, jak obronić się przed tymi potworami, gdy staniemy z nimi twarzą w twarz. Przeżycie gwarantowane, możemy świętować zwycięstwo?! Hej, nie tak szybko! Czy aby na pewno? Bądźmy szczerzy, największy problem z nimi polega na tym, że… co autor, to inna wizja tych potworów. Nie wszystkie giną zatem w ogólnie przyjęty sposób, a do zostania krwiopijcą czasem wystarczy ugryzienie, innym razem wymiana krwi, a kiedy indziej trzeba się nim urodzić, a to tylko wierzchołek góry lodowej.

Wampir z przeszłością, dziennikarz po przejściach, czyli klasyczne ujęcie wampira w prozie Anne Rice

Pozwoliłam sobie na użycie przymiotnika „klasyczny” przy tej wizji krwiopijców z kilku bardzo prostych powodów. Po pierwsze, fizycznie nie odbiegają szczególnie od wyobrażenia, które na ich temat powstało – niesłychanie silne i szybkie, o wyostrzonych zmysłach, wyposażone w ostre jak igły kły oraz inne, często nadprzyrodzone zdolności, no i żywiące się wyłącznie krwią. Oczywiście nie da się nie zauważyć, że już dawno porzucono przedstawianie wampirów jako maszkar i zdeformowanych potworów, idąc teraz w drugą stronę i podkreślając ich specyficzne piękno i grację. Po drugie zaś, zarówno stworzenie nowego przedstawiciela gatunku, jak i uśmiercenie go odbywa się w sposób znany nam od wieków – pierwsze wymaga ugryzienia i wymiany krwi, do drugiego zaś sprawdzi się światło słoneczne (od czego są pewne wyjątki), dekapitacja oraz ogień.

Wyraźna zmiana ma jednak miejsce na płaszczyźnie psychologicznej, a książki Rice wpływają  na postrzeganie krwiopijców – okazuje się bowiem, że nie są to bezmyślnie zabijające potwory, które czerpią perwersyjną przyjemność z uśmiercania. Jej bohaterowie wyróżniają się na tle swojego gatunku targani wewnętrznymi rozterkami, cierpią, potrafią również kochać. Nie do końca akceptują swoją naturę, walczą z nią. Śmiem twierdzić, że sukces nie tylko samej serii, ale i jej ekranizacji stanowił swego rodzaju wytrych, który otworzył drzwi prowadzące do dzisiejszego wyobrażenia wampira. Znacznie bardziej ludzkiego niż wcześniej i nie sądzę, żeby poszło to w dobrą stronę. Ukazanie człowieczeństwa tych stworzeń sprawiło, że jak grzyby po deszczu zaczęły pojawiać się powieści, w których krwiopijca nie różni się od śmiertelnika niczym poza dietą.

Nazywam się Emiel Regis Rohellec Terzieff-Godefroy (…). Uchodzę, delikatnie mówiąc, za potwora. Za krwiożercze monstrum1, czyli co w temacie ma do powiedzenia Andrzej Sapkowski

 Ten zaś, całkiem roztropnie, dzieli przedstawicieli wampirów na dwie kategorie – niższe oraz wyższe, i nie chodzi tu bynajmniej o wzrost. Pierwsza grupa to właściwie potwory żywiące się krwią (i nie tylko) swoich ofiar, wrażliwe na światło szkarady, nie grzeszące też szczególną inteligencją. Znacznie ciekawsza jest jednak druga kategoria jego krwiopijców, te bowiem łamią większość przyjętych wyobrażeń na swój temat – nie tylko nie działa na nie woda święcona i czosnek, równie niewiele robi im światło słoneczne, a zakołkowanie, dekapitacja i pogrzebanie nie kończą ich życia, dając co najwyżej czas na przemyślenie swojego zachowania. Wampiry wyższe, w tym Regis, towarzysz Geralta, nie muszą żywić się krwią, by przeżyć. Posoka dodaje im sił, jest właściwie tym samym, czym dla ludzi alkohol, a latanie po jej spożyciu jest zachowaniem nagannym.

Co więcej, wąpierze Sapkowskiego stanowią raczej  osobny gatunek – ludźmi bowiem nigdy nie były, powstając w wyniku Koniunkcji Sfer. Siłą rzeczy ich ugryzienie nie stanowi niebezpieczeństwa, bo wampirem nie można się stać, a płynąca woda, mająca podobno moc powstrzymywania zła, nie jest dla nich żadną przeszkodą. Autor pozostaje jednak wierny kilku szczegółom, a mianowicie: krwiopijcy, a przynajmniej Regis, nie odbijają się w lustrze, posiadają nadprzyrodzone zdolności (jak wpływanie na innych, fale dźwiękowe w przypadku brux, umiejętność zmiany w zwierzę lub zdolność do zniknięcia).

Biedne, głupie jagnię (…). Chory na umyśle lew masochista2, czyli Stephenie Meyer i jej trzy grosze dorzucone do dyskusji

To ten moment, w którym dotarliśmy do etapu, kiedy wampir oficjalnie nie jest już budzącym grozę potworem, chociaż jeszcze, ostatkiem sił, stara nam się wmówić, że powinniśmy się go bać, bo może nas zjeść. Meyer zdaje się bowiem czerpać z kanonu to, co jej potrzebne do stworzenia romansu między parą licealistów. Z miejsca odpada więc palenie się na słońcu (wyklucza chodzenie do szkoły), głupio też, by postać, w której zakochuje się nastoletnia bohaterka (a mają się z nią utożsamić rzesze innych dziewczyn w zbliżonym wieku), zabijała ludzi. Niech zatem żywi się krwią, ale będzie to jucha zwierzęca!

 Oczywistą oczywistością jest to, że wampiry muszą być obłędnie piękne, bo to ułatwia im polowanie na ludzi (jak wpisuje się w to świecenie na słońcu, jakby posypano je brokatem – nie wiem). Posiadają też kilka cech typowych dla swojego gatunku – są niesamowicie silne, szybkie, mają lepszy wzrok, słuch i węch. Większość z nich posiada jakąś zdolność typową tylko dla nich: czytanie w myślach, wpływanie na emocje otoczenia, ograniczoną możliwość przewidywania przyszłości, a nawet panowanie nad żywiołami. Nie chorują i nie starzeją się, właściwie zginąć mogą tylko z ręki innego wampira lub wilkołaka, bo to gatunki na tyle silne, by unieruchomić i spalić krwiopijca, ewentualnie po prostu pożreć.

Uśmiech politowania, który często wzbudzają te potwory u Meyer, w dużej części, przynajmniej w moim wypadku, wywołany jest faktem, że pomimo posiadania pewnej puli cech typowych dla swojego gatunku, nie różnią się zbyt mocno od ludzi. Ponad stuletnie wampiry zachowują się jak banda nastolatków! Tym samym możemy sobie zadać pytanie, czy wciąż są to te same, spędzające nam sen z powiek potwory, których baliśmy się po zmroku, przypisując im zwierzęcą popędliwość, czy teraz to już tylko ludzie, przez przypadek muszący żywić się krwią?

Nikt nigdy nie nazwał mnie wynaturzonym tworem. Może raz, kiedy dodałam keczupu do taco. Nie miałam jednak innego wyjścia, bo zabrakło salsy3, czyli jeszcze więcej nastoletnich wampirów i ich dylematów w prozie Richelle Mead 

Jeśli myśleliście, że krwiopijca ze Zmierzchu to już najgorsze, co może nas wszystkich spotkać, to szczerze się mylicie, nie mieliście bowiem w rękach serii Akademia wampirów. Przy czym warto zaznaczyć, że nie oceniam tu warsztatu pisarskiego autorek, całkowicie daruję sobie analizę fabuły tego cyklu, skupiając się wyłącznie na przedstawieniu krwiopijców. Jest to bowiem kolejny krok w ewolucji tych stworzeń, który mnie, ich wielkiej wielbicielki, fascynuje w sposób wręcz trudny do opisania. 

Zacznijmy jednak od tego, że przedstawione tutaj wampiry podzielone zostały na dobrych morojów i złe strzygi. Rozróżnienie o tyle istotne, że pierwsza grupa z klasycznego ujęcia krwiopijców dostała jedynie fakt, że ich dieta składa się z ludzkiej krwi, oczywiście oddanej dobrowolnie przez dawcę, dla którego ugryzienie jest przyjemne. Poza tym rodzą się, dorastają i umierają jak zwykli ludzie. Nie giną wystawieni na światło słoneczne, chociaż może być ono dla nich niewielką niedogodnością, nie czują niepohamowanej żądzy krwi. Władają albo jednym z czterech żywiołów, albo magią ducha, do ich zdolności należy również wywieranie wpływu na innych. Krzyżują się z ludźmi, a z takich związków powstają dampiry (pół wampiry i pół ludzie). Mogą przemienić się lub zostać przemienione w złą wersję – strzygi.

Te zaś to wampiry „z krwi i kości” – powstają albo w chwili, w której pożywiający się moroj zabije swojego karmiciela, albo w wyniku ugryzienia przez strzygę i wymienienia  z nią krwi. Silne i szybkie, zabija je srebrny kołek wbity prosto w serce, światło słoneczne, dekapitacja oraz spalenie. Zasadniczo jednak nie starzeją się i nie umierają na skutek chorób. Cechuje je też okrucieństwo, są przeżarte złem i bezwzględne, pragną krwi. Kwestią zaś najważniejszą jest to, że istnieje sposób na odwrócenie aktu przemiany w strzygę, w efekcie ta na powrót staje się morojem.

Quo vadis, wampirze?

Popularność książek z gatunku paranormal romance może niepokoić lub zaskakiwać, jest jednak odpowiedzią na zapotrzebowanie rynku. Pociąga nas dreszczyk grozy i tajemniczość, więc bez mrugnięcia okiem przypisujemy dawnym potworom cechy rycerzy na białych koniach. W efekcie, stwierdzam z przymrużeniem oka, że tak naprawdę za moje wysokie wymagania względem mężczyzn nie odpowiada Disney, a wszystkie te romanse. W końcu jak mam się zakochać w kimś, kto nie jest w stanie obiecać, że przestanie dla mnie pić krew, zabijać i będzie ze mną przez wieczność? W obliczu tego „aż śmierć nas nie rozłączy” nie brzmi już tak wzniośle.

Wampiry pojawiają się w książkach zarówno jako bohaterowie pierwszo- i drugoplanowi, oraz jako elementy tła i świata przedstawionego, a czasem zaś po prostu stanowiąc pretekst do wprowadzenia pewnych rozwiązań fabularnych. Sprawdzają się też w roli magnesu na czytelników. Przykłady powyżej to zaledwie kropla w tym oceanie, mająca obrazować ewolucję, którą w literaturze przechodzą wampiry – od krwiożerczych potworów, kierujących się jedynie żądzą krwi lub zemstą, aż po istoty nieróżniące się od ludzi niczym poza dietą. Popularność Zmierzchu i wielu innych serii o krwiopijcach sprawia, że coraz śmielej sięgamy po ten motyw w powieściach i to nie tylko tych dla nastolatków.

 


1 Andrzej Sapkowski, Chrzest ognia

2 Stephanie Meyer, Zmierzch

3 Richelle Mead Przysięga krwi

Autor grafiki głównej: jasongiraldo.deviantart.com

Exit mobile version