Site icon Ostatnia Tawerna

Walka postu z karnawałem – recenzja komiksu „Hawkeye kontra Deadpool”

Mogłoby się wydawać, że mini seria Hawkeye kontra Deadpool prawdopodobnie została stworzona aby umilić fanom okres oczekiwania na nowe przygody „najemnika z nawijką”. Jednak okazało się, że pięć krótkich zeszytów, które przedstawiają nam zaskakujący crossover są w stanie się same obronić i opowiedzieć nam całkiem ciekawą historię.

Tacy sami

Fabuła przedstawiona w najnowszym komiksie opiera się w dużej mierze na połączeniu dwóch różnych herosów. Wtórując zagranicznym portalom, wypada mi podkreślić, że faktycznie mamy tutaj do czynienia z ukształtowanym na początku XXI wieku Hawkeyem oraz całkiem współczesną wersją Deadpoola. Gdyby klasyczny Deadpool spotkał się ze współczesnym Clintem Bartonem – to nie wyszłoby z tego nic dobrego, a tak otrzymujemy praktycznie podobne postacie, znane z dużego zaangażowania w walce i impulsywnego działania, co prowadzi często do wielu zabawnych sytuacji. Ponadto scenarzysta Gerry Duggan wykorzystuje okazję, aby  zjednoczyć lekko osamotniony świat Wade Wilsona z całością uniwersum Marvela. W pewnym momencie nawet tak samotny Avenger jak Barton jest wstanie zaakceptować obok siebie czerwonego trykociarza, który nie grzeszy sprośnym dowcipem.

Co powiesz o kocie?

Historia Hawkeye kontra Deadpool wydaje się na początku dobra, ale z czasem zarysowują się pewne problemy. Jednym z nich jest przedstawienie hord bezrozumnych ludzi w strojach superbohaterów, jacy mają odciągnąć władze od głównego złoczyńcy. Mocno oklepany temat zombie, osadzony dodatkowo w atmosferze Halloween jest naprawdę nużący zwłaszcza, że Marvel ma całkiem dobre historie o prawdziwych zombiakach. Chyba najgorszym jednak okazał się sam czarny charakter: Czarna Kotka.

Jeśli liczycie, że ujrzycie Spider-Mana w tej historii, to się grubo rozczarujecie. Black Cat robi krok do przodu, by zostać pełnokrwistym łotrem, bez potrzeby asysty pajączka. Cóż, ciekawy pomysł, ale na tym się kończy. Jej „zły” plan jest zupełnie niezrozumiały i brak mu jakichkolwiek logicznych podstaw. Wydaje się, jakby miał być kolejnym elementem tego całego pastiszu, którym raczy nas Dom Pomysłów w swojej mini serii.

Całkiem dobra kreska

Wybór artystów dla tego krótkiego eventu komiksowego był nad wyraz udany, gdyż otrzymaliśmy parę naprawdę doświadczonych rysowników. Lolli wielokrotnie już spotykał się z postacią Deadpool, tak bardzo się do niej zbliżając, że nawet ostatnio tworzył rysunki do Tajne Wojny Deadpoola . Jego jasny i wyrazisty styl jest zbliżony do stylu Camagniego, który też zdążył się już zaprzyjaźnić z czerwonym najemnikiem. Ponadto warto dodać, że sam Camagni nadaje nutkę orientalizmu mangowego, poprzez charakterystycznie zarysowane linie żuchwy bohaterów. Cóż, w takim tytule odrobina japońskiego szaleństwa jest wskazana.

Coś więcej?

Ogólnie rzecz biorąc, Hawkeye kontra Deadpool to zabawna przygoda dla fanów obu postaci i może stanowić odskocznie w bok, kiedy mamy nadmiar poważnych i zakręconych historii Marvela. Na korzyść tego tytułu przemawia jeszcze jeden fakt – jest on jednorazowym wydarzeniem, zebranym w krótkim tomie składającym się z pięciu zeszytów. Zdecydowanie udana przygoda bez konsekwencji.

Nasza ocena: 7,7/10

Lekkie problemy z przeciwnikiem, ulegają rozmyciu kiedy mamy do czynienia z wybuchowym duetem. Warto zrobić sobie przerwę w czytaniu monumentalnych historii i sięgnąć po ten tytuł.

Fabuła: 7/10
Oprawa graficzna: 8,5/10
Wydanie: 7/10
Bohaterowie: 8,5/10
Exit mobile version