Siłą The CW są niewątpliwie produkcje o superbohaterach. Wszystko zaczęło się kilka lat temu, kiedy ta amerykańska stacja postanowiła namieszać w światku komiksowych ekranizacji i dodać do tego całego magla herosów swoją cegiełkę. Tak oto powstał Arrow, który tak bardzo spodobał się widzom, że The CW postanowiło rozszerzyć swoją ramówkę o jeszcze jedną produkcję o superbohaterze. Tym razem wybór padł na Flasha.
Powoli budowano sobie te dwa światy, przy okazji łącząc je jakoś ze sobą. Tak oto bohaterowie Arrow pojawiali się w The Flash, a ci z The Flash w Arrow. Dwa seriale to jednak za mało i trzeba było wymyślić jeszcze jeden – pozbierać postaci z kręgów Olivera i Barry’ego i wysłać ich na misję ratowania świata. Widzowie dostali więc trzecią produkcję – Legends of Tomorrow.
Wysokie słupki oglądalności tych obrazów spowodowały dodanie do pakieciku czwartego serialu o superbohaterze, a dokładniej superbohaterce. The CW wykupiło prawa do kontynuacji przygód Supergirl od innej stacji, gdzie obraz radził sobie, ale nie na tyle, by ta zdecydowała się na zamówienie drugiego sezonu. The CW miało jednak pewien plan i postanowiło go zrealizować. Takim oto sposobem Supergirl znalazła się w czołówce tej amerykańskiej stacji, zapewne spory wpływ na ową zamianę miał crossover produkcji o przygodach kuzynki Supermana i Barry’ego.
Obecnie mamy więc cztery seriale o superbohaterach na jednaj stacji. A co to oznacza? Cóż, jak tylko świat obiegła wieść o tym, że Supergirl przelatuje do The CW, zaczęły się kolejne teorie, bynajmniej nie spiskowe. Jakieś cameo, pewnie jeden odcinek powiążą z drugim, mały crossover. Każda z nich miała w sobie ziarenko prawdy, ale tylko ziarenko, bo czegoś takiego nie każdy się spodziewał.
The CW postanowiło zrobić największy crossover w dziejach historii swojej stacji i połączyć fabułę swoich czterech flagowych seriali. Arrow, The Flash, Legends of Tomorrow i Supergirl razem! O tym marzył każdy geek lubujący się w produkcjach o superbohaterach, spotkanie tylu postaci w jednym czasie to prawdziwy raj na ziemi. Tylko jak to wszystko połączyć, żeby nie zniszczyć storyline każdego z seriali i żeby cały ten crossover miał jakiś sens?
Cała przygoda rozpoczęła się, przynajmniej teoretycznie, w Supergirl. Teoretycznie, gdyż prawda jest taka, że nie trzeba było oglądać tego odcinka, by spokojnie rozeznać się w crossoverze. Jednym z powodów jest choćby to, że ta sama scena, która pojawia się pod koniec Supergirl, rozgrywa się także w The Flash. Mam na myśli dokładnie te same dialogi, to samo wydarzenie. Wychodzi więc na to, że tak naprawdę przygoda nie rozpoczyna się w Supergirl, tylko w The Flash. A szkoda, bo obiecywano nam cztery epizody crossovera, gdzie tak naprawdę otrzymujemy trzy, sekundy pojawiania się w produkcji o Karze tuneli, przez które próbują przejść Barry i Cisco, nie mają jakiegoś większego znaczenia.
Zacznijmy więc od The Flash. Barry ma pewien problem, poważny problem, któremu nie podoła sam. Potrzebuje pomocy znajomych, dlatego postanawia poprosić o nią Green Arrow, choć w sumie poprosić to za mocne słowo, Barry wpada bowiem w najmniej odpowiednim momencie, przynajmniej tak twierdzi Oliver, i porywa Queena oraz Diggle’a. Potem, kiedy cała trójka znajduje się w bezpiecznym miejscu, czytaj: mieszkaniu Felicity, Allen oznajmia, że Central City zaatakowali… kosmici. Tak, dobrze widzicie, kosmici, UFO, obcy – jak wolicie ich nazywać. Sami zwą się Dominatorami i, o czym wskazuje nazwa, nie przybyli z misją niesienia pokoju i budowania przyjaźni z ziemianami.
I tutaj pojawia się pewna myśl – dlaczego w crossoverze postawiono na atak cywilizacji z innej planety? Przecież można było do tego wykorzystać jakiś metaludzi z ziemi, prawda? No cóż, może sam pomysł pozostawia sporo wątpliwości, na szczęście jego wykonanie już nie.
Oczywiście Team Arrow wchodzi do gry, przy okazji werbując gdzieś po drodze członków Legends of Tomorrow, o czym jest wspominka w szóstym odcinku LoT. Jednak trzy zespoły to za mało, potrzeba jeszcze osobistego obcego, Barry postanawia więc ściągnąć do walki Supergirl.
The Flash przedstawia problem inwazji obcych, zbiera ekipę potrzebną do ratowania świata przed zagrożeniem, ale także stanowi kontynuację niektórych wydarzeń ze wcześniejszych epizodów, jak choćby chęci wykorzystywania swoich mocy przez Wall’yego, czy konsekwencjami cofnięcia się i zmiany linii czasowej przez Barry’ego. Do tego widać napięcie pomiędzy Allenem a Cisco, ten drugi chowa urazę o to, że Flash doprowadził do śmierci jego brata, co manifestuje na każdym kroku, zwłaszcza gdy przychodzi do wyboru lidera ekipy, która się zgromadziła. Ramon chce, by to Oliver, nie Barry, przewodził misji ratowania świata. Jak widać, nowy wątek nie oznacza porzucenie tych starych, pojawiających się w poszczególnych epizodach seriali.
Największy plus odcinka? Interakcje pomiędzy bohaterami, nie wszyscy się znają, pierwsze spotkanie Supergirl z Green Arrow, kiedy bohaterka zastanawia się czy Oliver ją lubi, spełniło największe oczekiwania fanów tej dwójki. A potem było już tylko lepiej, mnóstwo scen, które nic tylko cofa się o znowu ogląda, dobre poprowadzenie wątku pierwszej potyczki z Dominatorami i interesujące zakończenie.
Choć i tak najciekawsza okazała się więź Barry/Oliver – ta dwójka, a zwłaszcza zielony zakapturzony, wygrali ten odcinek. Widać, że ta para doskonale się rozumie, wspiera i chroni, mimo że to dwa tak różne charaktery, ich sceny zawsze pokazują, iż cokolwiek by się nie działo, ta przyjaźń nie przeminie. Nawet wzajemne dogryzanie sobie i przekomarzanie się jest po prostu urocze, nic tylko klepnąć po ramieniu każdego z protagonistów i powiedzieć „Tak, tak, ślicznie”.
The Flash dał radę, otrzymaliśmy naprawdę dobry odcinek, na pewno najlepszy w trzecim sezonie produkcji, The CW kolejny raz pokazało, że crossovery to jego siła. A jak wypadła kontynuacja wydarzenia, czyli Arrow?
Na początku warto nadmienić, że to był naprawdę specjalny epizod – nie tylko część wielkiego crossovera, ale także setny odcinek produkcji, w którym powrócili prawie wszyscy bohaterowie. Twórcy idealnie powiązali to małe święto z inwazją kosmitów, Oliver, i kilku jego przyjaciół z ekipy, obecnych i byłych, zostaje uprowadzony przez UFO. Dominatorzy podłączają porwanych do specjalnej aparatury i wprowadzają w stan uśpienia, w którym pokazują postaciom, jak wyglądałoby ich życie, gdyby nie podjęli pewnych decyzji. Oliver nie trafił na wyspę, a tym samym nie stał się Green Arrow, Laurel żyje i jest jego narzeczoną, także rodzice Queena mają się bardzo dobrze. Istna sielanka, chciałoby się rzec. Oliver i spółka czują jednak, że coś w tym pięknym i idealnym obrazku do siebie nie pasuje, zaczynają przypominać sobie swoje prawdziwe życia.
W tym odcinku mamy do czynienia z dwoma liniami fabularnymi – jedna rozgrywa się na statku kosmitów, widz otrzymuje skrzyżowanie Star Wars ze Star Trekiem, jest nawet pościg statków kosmicznych i broń z laserami, a drugi na ziemi – w jaskini Green Arrow.
Widać, że twórcy mocno skupili się na tym pierwszym wątku, zwłaszcza na pokazaniu idealnego życia bohaterów. To, co się dzieje na ziemi nie jest już takie wciągające, można nawet rzec, że niepotrzebne. W końcu ta pomoc ziemskiej ekipy to zwykła zapchajdziura, Green Arrow i spółka całkiem nieźle poradzili sobie sami. A ucieczka przed kosmitami to kawał dobrej roboty. Jeżeli zaś chodzi o powroty starych dobrych znajomych, nie każdy mógł się pokazać w setnym epizodzie, zabrakło choćby Roya oraz Tommy’ego, choć o tym drugim wspomniano w bardzo zabawny sposób. Kto ogląda Chicago Med, ten wie, o czym była mowa w scenie, kiedy Malcolm wspomina o swoim synu.
Czas na ostatni z epizodów crossovera, ten w Legends of Tomorrow. Tutaj kończy się całe zamieszanie z obcymi, dowiadujemy się nawet, dlaczego ci zaatakowali ziemię. O dziwo wyjaśnienie ma całkiem sporo sensu, widać, że pojawia się problem metaludzi, nie każdy im ufa.
Rozwiązany zostaje także problem pomiędzy Barrym a Cisco, ten drugi znajduje się nawet w pewnym momencie w butach Allena, chodzi o zmianę przeszłości. Trzeba przyznać, że twórcy bardzo sprawnie połączyli ze sobą watki z Arrow i The Flash, zwłaszcza tego drugiego. Jeżeli chodzi o samych Legends of Tomorrow, tutaj także widzimy rozwinięcie wątku doktora Steina, chodzi o jego zabawę w czasie i ostatnie problemy ze wspomnieniami, dokładniej z posiadaniem nowych.
Ten crossover okazał się jednym z najlepszych. Humor, zmagania bohaterów z problemami i efektowne, jak na telewizyjne obrazy, sceny walk – to wszystko sprawiło, że widz chce więcej. Jedno takie połączenie seriali nie wystarczy, prawda jest taka, że te odcinki wyszły lepiej niż większość pojedynczych danych produkcji. Kto spisał się najlepiej ze wszystkich? Tym razem palma pierwszeństwa należy się Amellowi za Green Arrow. Jego interakcje z Supergirl, zwłaszcza przy pożegnaniu, i Barrym, końcowa scena w barze na zawsze pozostanie w mej pamięci, to najlepsze co zaserwowali nam twórcy. Mam wielką nadzieję, że otrzymamy epizod, w którym Green Arrow zostaje wezwany przez Supergirl do pomocy, teraz bohaterka ma już taką możliwość, i razem walczą z jakimś złem. I oczywiście chcę więcej Barry/Oliver – ten duet nie ma sobie równych.
Cóż, see You later, Dominator.