Site icon Ostatnia Tawerna

Vanitas vanitatum et omnia vanitas – recenzja książki „OHIR”

Jak już kiedyś pisałem, po science fiction sięgam bardzo rzadko, ale jak już to robię, to musi to być coś naprawdę dobrego, jak chociażby Saga Endera Orsona Scotta Carda czy Sześć światów Hain Ursuli K. Le Guin, albo przykuwającego uwagę tytułem. I tu na scenę wjeżdża OHIR Szczepana Augusta Urawskiego. Dziwny tytuł, autor nieznany, więc stwierdziłem, że dam szansę, bo a nuż wyjdzie coś dobrego. A co wyszło? Tego dowiecie się z niniejszej recenzji.

Sztampowa fabuła, sztampowi bohaterowie, czyli selfpub po polsku

Już gdy rozpakowałem książkę z koperty, coś mnie zastanowiło. Mianowice brak wydawnictwa. Po przekartkowaniu stopki redakcyjnej dowiedziałem się, że OHIR to tak zwany selfpub, czyli autor własnym sumptem wydaje książkę. Mało tego, okazało się, że owa pozycja bazuje na zarysie scenariusza serialu tego samego autora. Już to winno mnie zaniepokoić. Dalej na stronie tytułowej wita nas napis: fantastyka naukowa, tak jakby czytelnik musiał mieć powiedziane, co to za gatunek. Słabe to, nie powiem. Jednak najlepsze czeka na nas po wgryzieniu się w tekst, ale o tym za chwilę.

Pomówmy teraz o fabule

Załóżmy, że piszecie coś z gatunku sci-fi. Jaki jest Wasz motyw przewodni? Daleka przyszłość? Podróże międzygwiezdne? Zaawansowana technologia? Społeczeństwo na innych planetach? Prawdopodobnie wszystko to naraz i więcej. W OHIR-ze też to znajdziemy, wszystkiego po trochu. Jednak połączenie tak wielu motywów dało produkt bardzo przaśny, okraszony przaśnymi bohaterami. Otóż główny bohater powieści to niejaki Stefan – marzący o kosmosie młody mężczyzna. Znajduje on pewnego razu na polu kuzyna statek kosmiczny i próbuje rozwikłać jego pochodzenie i przeznaczenie. Oczywiście na jego drodze staną tajne służby, wojsko i nie wiadomo kto jeszcze. Ot sztampa jakich wiele. Sam bohater też nie jest oryginalny. Oryginalne są tylko jego imię i akcja powieści. Otóż zaczynamy w Polsce, na pastwisku krów w podwarszawskiej miejscowości. Sam Stefan jest amalgamatem różnych przypadkowych cech różnych bohaterów. Ma w sobie i elementy Endera, i Vuko Drakkainena, i pilota Pirxa i jeszcze wielu innych. Brakuje mu osobowości, nie zapada w pamięć jak tamci.

Pisarzu, czemuś to uczynił, czyli o warstwie literackiej narzekania

Pisałem powyżej, że o „najlepszym” elemencie tej książki dowiecie się nieco później. Nadszedł ten czas. Wyobraźcie sobie moje zdziwienie, a potem przerażenie, gdy zacząłem czytać OHIR-a i zetknąłem się po raz pierwszy z formą, w jakiej powieść ta została napisana. Otóż autor postawił na niecodzienny zabieg i całość napisał w czasie teraźniejszym. Mało tego, narracja prowadzona jest z perspektywy pierwszoosobowej. W połączeniu z wcześniejszym dostajemy nieczytelny bełkot. Każde zdanie nakłada się na poprzednie. Brak jakiegoś stopniowania czasu. Jakby twórca specjalnie miał awersję do takich słów, jak chociażby „następnie”, „potem” czy „kolejno”. Rozumiem pisanie w czasie teraźniejszym, zwłaszcza jeśli dotyczy fragmentów utworów czy dialogów. Rozumiem perspektywę pierwszoosobową, gdyż sporo książek tak napisanych przeczytałem. Przykładem niech będą serie o Alcatrazie czy Skyward Brandona Sandersona. Łączenie pierwszej osoby z czasem teraźniejszym na dłużej niż strona czy dwie to jednak tortura dla czytelnika, zwłaszcza kiedy, jak wspomniałem, brak jest stopniowania wydarzeń. A tu mamy bite 400 stron takich cudności. Czterysta stron zmagania się z książką, samym sobą i chęcią wyrzucenia pozycji za okno. Dawno nie czytałem takiej grafomanii, ale to sprawiło, że przez długi czas nie sięgnę po pozycje od autorów nieznanych, zwłaszcza jeśli to są selfpuby.

Podsumowując, OHIR to jawna grafomania i szrot najwyższych lotów. Obcowanie z tą powieścią przyprawiło mnie o ból głowy i odruchy wymiotne. Nie da się tego czytać w żaden normalny sposób. Nie poprawia tego odczucia bardzo przaśna fabuła i totalnie bezpłciowi bohaterowie. Jedynie wydane zostało to w miarę sensownie, a dodatek czterech zakładek też jest na plus. Ale to kwestie techniczne. Sama jakość tekstu, świata przedstawionego i aktorów dramatu plasuje tę pozycję gdzieś na poziomie Twierdzy Kimerydu. Szczerze i mocno odradzam.


Nasza ocena: 1,5/10

Gniot, gniot i jeszcze raz gniot. Ta książka nie powinna istnieć. Szkoda papieru i pieniędzy.



Exit mobile version