Site icon Ostatnia Tawerna

Upgrade complete! – recenzja „StarCraft: Remastered”

Produkcja, która na lata zagościła w e-sportowych zawodach, twardo zajmuje wysokie miejsce w zestawieniach najlepszych gier wszechczasów oraz może poszczycić się odmienieniem całego, dalekowschodniego kraju.

Starcraft, kultowy RTS z 1998 roku, od studia Blizzard Entertainment, jeden z najlepszych przedstawicieli swego gatunku. Mimo niepowodzenia założenia, w którym miała rozgrywać się w uniwersum Warhammera 40.000, pozwoliła nam zatopić się w oryginalnej historii przedstawionej, pełnej wyrazistych bohaterów oraz poznać całkiem nowe rasy obcych. Choć mimo upływu lat wciąż cieszy rzesze graczy, graficznie w końcu musiała się poddać wciąż ulepszanemu sprzętowi goszczącemu w naszych czterech ścianach. W odpowiedzi na ten problem powstała nowa odsłona wspaniałej gry, mająca pomóc w niedoli tym, którzy posiadają zbyt duże monitory.

Czołem chłopaki, nazywam się Jim Raynor.

Starcraft: Remastered, technicznie rzecz biorąc, to wciąż ta sama, dobra gra z ciekawą historią i dużą grywalnością. Prócz dopasowania do panoramicznych monitorów, które pozwala na oglądanie odrobinę większego terenu, rozgrywka w ogóle się nie zmieniła. Nie znajdziemy tu żadnych modyfikacji statystyk, nowych rozwiązań taktycznych czy też zwiększenia ilości jednostek możliwych do jednoczesnej kontroli. Co ciekawe, w łaskach pozostała również opcja wspólnej gry poprzez połączenie LAN. W kampanii możemy dostrzec jedną kosmetyczną ewolucję w postaci pojawiających się między niektórymi misjami obrazków, pomagających snuć opowieść o Królowej Ostrzy.

Największe modyfikacje, co wszak oczywiste, dotknęły oprawę wizualną. Wciąż mamy do czynienia z grafiką dwuwymiarową, lecz zarówno teren, jednostki, jak i konstrukcje otrzymały znacznie bardziej szczegółowe, atrakcyjne modele. Choć zmiany są naprawdę spore, dość szybko można nawyknąć do nowego wyglądu, zapominając o tym, że gramy w odświeżoną wersję Starcrafta. Szczęśliwie w opcjach mamy do dyspozycji wariant powrotu do starej oprawy wizualnej, przez co w jednej chwili przypominamy sobie, że jednak jest to już leciwa produkcja. Kwestia wspomnianego nawyknięcia nie dotyczy jednak dwóch rzeczy. W pierwszej kolejności mowa tu o wybuchach towarzyszących nam przy niszczeniu budynków lub większych pojazdów. Niezależnie od tego, czy mamy do czynienia z krwawym rozbryzgiem zergów, ognistym podmuchem terran lub psionicznym uderzeniem protossów, eksplozje wyglądają wręcz zjawiskowo i za każdym razem ogląda się je z niekłamaną satysfakcją. Jednak wizualną perełką są zdecydowanie miniaturki postaci widoczne u dołu ekranu. Każda z nich wygląda naprawdę dobrze, a krótkie animacje, poprzez swą dość skromną ilość, sprawiają, że wciąż czuć w nich zaklętego ducha końcówki XX wieku. Wygląd bohaterów został również odpowiednio zmieniony, by pasować do swych odpowiedników stworzonych w grze Starcraft II, co dość zgrabnie pokazuje powiązanie obu części. Co ciekawe, twórcy pokusili się też o dodanie kilku smaczków nawiązujących do wspomnianej kontynuacji, jak na przykład umieszczenie na Archiwach Templariuszy symbolu protossów, który ukazał się dopiero w Wings of Liberty. Odświeżeniu uległy również dźwięki i muzyka umilające nam rozgrywkę. Choć przesłuchiwanie nowej wersji udźwiękowienia, częściowo udostępnionego jeszcze przed premierą, było przeżyciem naprawdę satysfakcjonującym, tak podczas rozgrywki nie udawało mi się zbytnio wyłapywać tej poprawy jakości. Najmniejsze zmiany dotknęły natomiast przerywniki filmowe, które, choć dopasowane do większych rozdzielczości, w zasadzie nic się nie zmieniły i wciąż pokazują nam pokraczne, jak na dzisiejsze standardy, animacje.

Not enough minerals.

Choć Starcraft pozostanie w moim sercu na zawsze, nie byłbym uczciwy, kończąc recenzję samymi pochwałami. Niestety, nowa odsłona kultowego RTS-a nie jest pozbawiona wad, których wcześniej nie zaznaliśmy. Zacznijmy od tego, że aby cieszyć się z rozgrywki, musimy posiadać konto na Blizzardzie (choć dla mnie to zawsze będzie Battle.net) oraz dostęp do internetu. Niestety, odpalenie gry wymaga stałego łącza, nawet jeśli chcemy tylko samotnie odświeżyć sobie kampanię. Można to co prawda tłumaczyć wrzucaniem do chmury naszych plików zapisu, jednak nie jest miłym ograniczanie dostępu do wszak już leciwej gry.

Kolejny problem to usunięcie wielu trybów rozgrywki z gry sieciowej. Do dziś pamiętam możliwość zagrania wybraną stroną z robotnikami innych ras i wielce się rozczarowałem brakiem takiej opcji we wzbogaconej wizualnie wersji. Twórcy postanowili pozostawić nam do dyspozycji jedynie trzy warianty: grę standardową, każdy na każdego i według ustawień mapy. Czy wspomniałem, że w ten ostatni nie zagramy w pojedynkę, gdyż wyłącza on panel dodawania komputerowego przeciwnika, który jest niezbędny do uruchomienia zabawy?

Ostatnią, lecz najbardziej uciążliwą dla mnie bolączkę stanowi polski dubbing. Choć miło ponownie usłyszeć Krzysztofa Banaszyka w roli Jima Raynora, Andrzeja Blumenfelda jako Arcturusa Mengska, Jana Kulczyckiego odgrywającego Aleksieja Stiukowa, Roberta Jarocińskiego użyczającego swojego głosu Artanisowi, Zeratula w wykonaniu Sławomira Orzechowskiego, a Adiutant, Duch, Dragon, Czołg oblężniczy, Wypalacz i ERK brzmią całkiem dobrze w wykonaniu odpowiednio Dominiki Sell, Jarosława Boberka, Jacka Króla, Grzegorza Kwietnia, Mirosława Zbrojewicza oraz Leszka Zdunia, tak w pozostałych przypadkach niestety jest źle, lub jeszcze gorzej. Nie chodzi tu o realizację, bowiem zadbano o wszelkie szumy, przerwania, piski i inne elementy tła, lecz o dobór aktorów. Oczywiście wszyscy wykonali swoją pracę jak powinni, lecz po produkcji, która w swej nazwie dzierży słowo „remastered”, spodziewałbym się jednak dobrania głosów jak najbardziej przypominających oryginalne. Niestety, prócz pochwalonych we wstępie, świetnie korespondujących z wersją angielską lub nawiązujących do dubbingu ze Starcrafta II, nieraz znacznie odbiegają one od pierwowzoru, zwłaszcza w przypadku Krążownika, Goliata, Zjawy i Fenixa. Nawet biedny Zelota, po fatalnej polskiej wersji w drugiej odsłonie kosmicznej space opery, spadł z deszczu pod rynnę, mając zmieniony również odgłos wydawany przy umieraniu. Co ciekawe, przerywniki filmowe pozostały przy oryginalnej ścieżce dźwiękowej, co jest zabiegiem nie do końca dla mnie zrozumiałym.

A więc podsumujmy…

Starcraft to Starcraft, i pozostaje nim mimo poczynionych zmian. Kultowy RTS, choć oberwał kilkoma minusami, ma szansę otrzymać drugą młodość i trafić do młodszej części graczy, dla których dotychczasowa, archaiczna grafika była przeszkodą nie do przeskoczenia. Z wielką przyjemnością zajrzałem na stare śmieci w nowym wydaniu i bawiłem się tak jak dawniej, dlatego mogę szczerze polecić wszystkim ten miły powrót do przeszłości.

Nasza ocena: 9,2/10

Kultowy RTS, mimo kilku wad, ma szansę otrzymać drugą młodość i trafić do młodszej części graczy, dla których dotychczasowa, archaiczna grafika była przeszkodą nie do przeskoczenia.

Klimat: 10/10
Udźwiękowienie: 8/10
Fabuła: 10/10
Grywalność: 9/10
Exit mobile version