Jak to w życiu bywa, najgorzej jest coś zacząć. To moja pierwsza relacja z imprezy , mam jednak nadzieje, że wyjdzie całkiem dobrze i spodoba się wam, czytelnikom.
7 kwietnia 2017 roku około godziny trzynastej wsiadłem do samochodu i udałem się do Lublina, gdzie następnego dnia miała się odbyć kolejna edycja UMCS Tournament. Po ponad trzech godzinach jazdy dotarłem na miejsce, rozpakowałem się w pokoju i szybko pognałem na Uniwersytet Marii Skłodowskiej Curie, aby potwierdzić swoje przybycie. Całe szczęście, że swoje lokum miałem położone dwieście metrów od miejsca imprezy.
Po małych perturbacjach na skrzyżowaniu, wreszcie dotarłem na teren wydarzenia. Wydawałby się, że jest dosyć wczesna godzina, bo dochodziła osiemnasta, nic bardziej mylnego. Po zapoznaniu się z Tomkiem , któremu zawdzięczam swój udział w imprezie, udałem się do pokoju, z jakiego dochodziły różnego rodzaju dźwięki. Bałem się wejść. Tomek jednak nie. Zaprowadził mnie do , gdzie siedziało około dziesięciu osób, trafiłem do sali organizatorów. Wprawdzie nie wszyscy byli upchani w jednym miejscu, gdyż część ekipy znajdowała się jeszcze w innych izbach, więc lokum można określić mianem centrum dowodzenia, gdzie do ostatniej minuty dopinano wszystkie kwestie związane z przedsięwzięciem. Zapoznałem się z ludźmi, po krótkiej rozmowie wyczułem otwartość i chęć do współpracy, nie myliłem się, otrzymałem to wszystko ze zdwojoną mocą. Następnego dnia miałem się zgłosić po odbiór plakietki dla mediów, obejrzałem sale i przyznam, że Wydział Informatyki wygląda świetnie. Udałem się do swej pieczary, następny dzień miał być niezwykle pracowity.
Wstałem, udało się, pierwszy sukces za mną. Szybkie ogarnięcie, śniadanie, zęby – kolejne życiowe osiągnięcia. Dzień się uda. Dotarłem prędko na UMCS, odebrałem plakietkę dla mediów, już wiedziałem, że będę małym bożkiem, o którym nikt nie słyszał (jeszcze!). Szybkie przywitanie ze wszystkimi i musiałem szybko udać się na oficjalne rozpoczęcie imprezy. Cały turniej składał się z kilku mniejszych potyczek w poszczególne gry, a konkretniej: Counter Strike, który mało mnie interesował (żeby to była edycja Counter Strike Zombie Global Offensive, to co innego), FIFA 17 (ten sam przypadek jak w CSGO, brak zombie, a i tak wolę PES-a), słynącego z dynamicznej i krwawej rozgrywki Hearthstone’a, a także mojego osobistego faworyta, którego zna chyba każdy, najpopularniejszy MOBA na świecie – League of Legends. Nie zabrakło też mniejszych rozrywkowych turniejów, jak chociażby kopanie się po mordach w Mortal Kombat w ramach tak zwanej strefy konsolowej. Oczywiście na każdy turniej przewidziano dla zwycięzców nagrody pieniężne i rzeczowe w postaci sprzętu gamingowego.
Zatrzymam się na chwilę przy League of Legends. W trakcie latania między salami, gdzie prowadzono rozgrywki, a były to sale rozmieszczone w oddzielnych skrzydłach budynku, przez co dojście zajmowało trochę czasu, udało mi się przeprowadzić krótki wywiad z młodą drużyną esportową Ples Gaming. Chłopaki jako jedni z nielicznych bardzo ochoczo odpowiedzieli na moje pytania. Pośmialiśmy się, podyskutowaliśmy o grze i życzyłem ich teamowi finału, co mu się udało, bo wygrali wszystkie mecze w grupie, niestety polegli w finale i ostatecznie zajęli drugie miejsce. Dodatkowo, turniej był stremowany, więc każdy, kto odwiedził naszą stronę, mógł zobaczyć rozgrywki na Twitchu. Materiał z wywiadem znajduje się na naszym kanale YouTube.
Czym byłby turniej bez gier? A czym byłby bardzo dobry turniej bez gier bez prądu? Na głównym korytarzu na pierwszym piętrze swoje obozowisko rozbili adepci gier, które nie potrzebują elektryczności, aby zużywać energię na zabawę. Gry planszowe moim zdaniem to nieodłączny element konwentów czy turniejów, szczególnie, że ostatnio wracają one powoli do łask. Tutaj miałem przyjemność porozmawiać z charyzmatyczną Katarzyną, która siedzi w tym od dłuższego czasu, powiedziała mi kilka słów o Analogowym Graniu – inicjatywie, jaka jest prowadzona w Lublinie, oraz o rosnącej jej popularności. Gdyby mój nieetatowy minion Bart nie musiał jechać na mecz Górnika , chętnie bym zagrał, a nie spoglądał z otwartą gębą, jak chłopaki grają w Warhammera 40k.
Robotę w sobotę zakończyłem o godzinie dziewiętnastej, turnieje HS i FIFA zostały rozstrzygnięte, zwycięzcy zrobili pamiątkowe zdjęcie i poszli do domów. Tak mogłoby się przynajmniej wydawać. Właśnie ten dzień uznaję za ten główny całej imprezy. Każdy uczestnik turnieju został zaproszony na afterparty do pobliskiego klubu. Z tego miejsca pragnę podziękować ekipie NeverLight i zarządowi NZS UMCS za pamięć, nikt chyba jeszcze nie upewniał się tyle razy, czy będę. Oczywiście jak mogłem odmówić. Spotkanie w otoczeniu, gdzie zamieszanie jest mniejsze, wyszło świetnie. Wieczór udany i to bardzo.
Niedziela przebiegła spokojnie, rozegrano ostatnie mecze League of Legends i Counter Strike GO, a na korytarzu prowadzono batalie planszówkowe oraz karciankowe w Magic the Gathering.
Organizatorzy eventu spisali się bardzo dobrze, przez dziesięć godzin spędzonych na UMCS Tourment 2017 nie zauważyłem większych nieciągłości prócz jednej kwestii, z której zresztą wyciągnięto już wnioski, a mówię tu o sprzęcie. Cześć graczy uważała go za nieodpowiedni.
To, co dobre, szybko się kończy, spakowany przygotowywałem się do wyjazdu z Lublina. Dopakowałem szereg nowych doświadczeń związanych z kręceniem, pozytywnych wrażeń i relacji z ludźmi . Zadowolony musiałem się pożegnać i opuścić to piękne miasto. Mam nadzieje, że wrócę niebawem, a na pewno odwiedzę kolejną edycję turnieju UMCS Tourment 2018!