Dziś Halloween! W to święto zapewne wielu z Was usiądzie na kanapie, by obejrzeć lub przeczytać ulubiony horror. Kilka osób pewnie wybierze monitory i gry, które mogą przyczynić się do zawału serca. W naszej redakcji kochamy grozę pod każdą postacią, a nasi redaktorzy postanowili opowiedzieć o swoich ulubionych tytułach!
Lake Mungo
Kiedy pierwszy raz dowiedziałam się o Lake Mungo, do produkcji podeszłam dość sceptycznie. Film miał premierę w 2008 roku, w związku z czym nie liczyłam na zachwycające efekty specjalne czy imponujące wykonanie, zwłaszcza biorąc pod uwagę średnie oceny w sieci. Produkcja ta zachęciła mnie jednak z uwagi na moją ulubioną formę „dokumentu”, która nadaje autentycznego, kryminalnego charakteru. Ostatecznie nie zawiodłam się, a Lake Mungo trafił na listę moich ulubionych horrorów.
Film opowiada historię zwykłej rodziny, której codzienne życie zostało zaburzone tragicznym wydarzeniem. W trakcie wspólnego weekendu, nad jeziorem, szesnastoletnia Alice Palmer utonęła, pozostawiając rodzinę i znajomych w głębokim żalu. Wkrótce po jej śmierci w domu Palmerów zaczynają dziać się niewyjaśnione zjawiska, a na światło dzienne zaczynają wydostawać się sekrety skrywane przez nastolatkę. Szybko okazuje się także, że okoliczności, w których Alice zginęła, były czymś więcej niż nieszczęśliwym wypadkiem.
To, co w filmie zaciekawiło mnie najbardziej, to właśnie stylizacja na film dokumentalny, nadający produkcji autentyczności. Mimo braku scen grozy, film trzymał w napięciu. Zdjęcia i nagrania pokazane w filmie, ukazujące paranormalne zjawiska, są o tyle subtelne, że widz skupia całą swoją uwagę, żeby zobaczyć najdrobniejsze szczegóły. Co ciekawe, fragmentem, który pozostawił po sobie najbardziej niepokojące wrażenie, były napisy końcowe – choć film jest dość długi, warto dotrwać do końca! – Elżbieta Kutarska
Źródło: diaboliquemagazine.com
Koszmar z Ulicy Wiązów
Na samą myśl o profetycznej wyliczance, powtarzanej niczym mantra przez dziewczynki bawiące się na skakance, przechodzą mnie ciarki. Koszmar z ulicy Wiązów to jeden z horrorów pozostających w odbiorcy na całe życie i przywodzących na myśl wspomnienia z dzieciństwa. Wes Craven, mistrz slasherów, stworzył ponadczasowe dzieło, wykorzystując podświadome lęki związane ze sferą snu. To jeden z tych horrorów, do których często wracam nie tylko z sentymentu, ale również ze względu na postać Freddy’ego Kruegera oraz świetny klimat. Szkoda tylko, że takich horrorów już się nie tworzy i nowe produkcje nie są w stanie chociażby mu dorównać. Jedynym reżyserem, któremu udała się po części ta sztuka, jak na ironię, jest twórca Nowego koszmaru Wesa Cravena. Rzucił on nowe światło na kultową serię, a sam obraz stał się nijako preludium do jego kolejnej, udanej serii – Krzyku. Święto Halloween jest idealną okazją do tego, aby odświeżyć sobie tę produkcję! – Marcin Panuś
Źródło: meathookcinema.com
Resident Evil 2
Odświeżone edycje gier nie są niczym nowym na rynku. Zazwyczaj są to jednak pospolite remastery z lekko ulepszoną warstwą wizualną, bez zmiany silnika czy fundamentów gry. Co by nie mówić, jest to przecież dość ryzykowne, zwłaszcza gdy bierze się na warsztat klasyki znane i lubiane, w których zbyt duża ingerencja twórców może się spotkać z krytyką publiczności. Tym bardziej trudno mi nie polecić Resident Evil 2 z 2019 roku, czyli jednego z najciekawszych remake’ów, jakie powstały. Oryginał z 1998 roku posłużył tu jako wzór inspiracji do zbudowania od zera zupełnie nowej gry. Izometryczną perspektywę porzucono na rzecz bardziej współczesnej kamery zza pleców postaci, a nowoczesna technologia RE Engine ożywiła na nowo Racoon City i pomogła w budowie niesamowitej atmosfery zagrożenia. Dzieje się tak również za sprawą odświeżonej rozgrywki, wywodzącej się wprawdzie z nowoczesnych strzelanin, ale spychającej intensywną akcję na dalszy plan. Duch oryginału jest cały czas obecny i nadal amunicji (zwłaszcza na wyższych poziomach trudności) jest względnie mało, a podstawę stanowi powolna eksploracja niebezpiecznych zakątków i rozwiązywanie licznych zagadek. Co więcej, przebudowy doczekała się również dość skromna i trochę przestarzała linia fabularna pierwowzoru. Remake Resident Evil 2, powinien być więc świetnym halloweenowym doświadczeniem dla osób, które nigdy wcześniej nie miały do czynienia z historią wirusa w Racoon City, jak i starszych osób, mogących jeszcze raz zanurzyć się w mocno odmiennej edycji gry. – Krzysztof Olszamowski
Źródło: fanatical.com
Egzorcyzmy Emily Rose
Mam 12, może 13 lat, nocuję u przyjaciółki, która rzuca pomysł obejrzenia czegoś strasznego. Mówi o filmie opartym na faktach. Nie chcę wyjść na tchórzliwą, z entuzjazmem więc się zgadzam. Jest już późna noc, gdy bezpiecznie otulone kołdrą odpalamy produkcję na laptopie; to Egzorcyzmy Emily Rose. Po tym, jak tytułowa bohaterka umiera podczas egzorcyzmu, ksiądz przeprowadzający go zostaje oskarżony o zaniedbania i spowodowanie śmierci. Rozpoczyna się proces, ale poznajemy nie tylko fakty czy przebieg paranormalnych wydarzeń, ale i śledzimy przemianę prawniczki broniącej kapłana. Nie jest to horror bazujący jedynie na jump scare’ach czy kibicowaniu jakiejś final girl. Pogłębienie opowieści sprawia, że odczuwany w czasie seansu strach nie jest tylko fizycznym, chwilowym odczuciem, a czymś pełzającym głębiej pod skórą i długo potem w myślach. Do dzisiaj pamiętam, jak wzdrygałam się na scenach opętania. Zresztą zdarza mi się to do tej pory. Przez dwa tygodnie po pierwszym seansie budziłam się o 3 w nocy, czasie duchów i demonów. Szczelnie zakrywałam się kołdrą, byleby żadna oślizgła kończyna mnie nie schwytała. Żaden horror wcześniej i później nie wywołał we mnie tak długo trwającego lęku i problemów ze snem. Odważycie się sprawdzić, czy film zadziała na Was w Halloween? – Adrianna Michno
Źródło: pluggedin.com
Lśnienie
Jeżeli jakaś książka sprawi, że przez dwa tygodnie będę bała się zaglądać do własnej wanny, to musi znaleźć się w tej topce! To właśnie zrobiła mi książkowa wersja Lśnienia, najbardziej działająca na wyobraźnię książka Kinga, jaką miałam okazję czytać. Co prawda nie wsadziłam jej do zamrażarki, jak Joey Tribbiani, ale na kilka dni musiałam odłożyć lekturę, żeby pozbyć się z głowy wizji kobiety w wannie. Jak możecie się domyślić, nie pomogło to specjalnie, ale książkę skończyłam. Uwielbiałam czytać o Wendy Torrance, która była aktywna i wykazywała się odwagą, o udziale Dicka w całej historii i powoli, acz nieubłagalnie postępującym szaleństwie Jacka. – Karolina Małas
American Horror Story – season 1
Jeśli jeszcze ktoś z Was nie zna serialu, a jest fanem niestandardowych mrocznych produkcji to koniecznie powinien zapoznać się z AHS. Pierwszy sezon już na starcie powala samym openingiem – okropnym zlepkiem ohydnych i drastycznych, budzących niepokój obrazów i scen. A później jest tylko gorzej (lepiej?). Głównym tematem zdaje się być nawiedzony dom i wszystkie jego tragiczne historie. Z biegiem czasu wychodzi jednak na jaw, że nie tylko dom w tej opowieści jest istotny, lecz również zamieszkujący go ludzie oraz ich powiązania z siłami nieczystymi. Smaczkiem są również nawiązania do autentycznych spraw i morderców. Ja uwielbiam American Horror Story również za wykorzystaną muzykę oraz postać graną przez Evana Petersa.
AHS to na ten moment 10 sezonów, które można oglądać na dwa sposoby: zgodnie z czasem ich wydania lub kolejnością wydarzeń w fabule (polecam oba!). Jest tu wiele połączeń między konkretnymi postaciami, dużo makabry, sporo tajemnicy, śmierci, krwi i grozy. Zdecydowanie nie jest to serial dla ludzi o słabych nerwach. – Jarosława Trzpis
Kroniki wampirów
Chociaż lubię horrory, to trudno mi wybrać takie dzieło, które mogłabym oglądać/czytać/grać bez końca, a sporo takich książek, filmów i gier znalazłabym w kategoriach: fantasy, science fiction, dramat. Są jednak takie, do których mam sentyment i bronię ich jak lwica przed krytyką, więc chyba mogę je zaliczyć do grona ulubionych. Kroniki wampirów Anne Rice to książki, jakie mogłabym wrzucić do tej grupy.
Cała seria składa się z kilkunastu tomów, a pierwsza, najbardziej znana, to Wywiad z wampirem, który doczekał się także średnio udanej ekranizacji. Z Kronikami jest tak, że większość moich znajomych nie rozumie, dlaczego je lubię i trudno jest to wytłumaczyć komuś, jeśli ta osoba sama nie pała sympatią do tych historii. Chociaż widzę mankamenty i nierówny poziom poszczególnych książek, to przemyślenia wampirów, ich ewolucja, nieśmiertelność, stany depresyjne i filozofowanie do mnie trafiają. Próby odnalezienia siebie, niezrozumienie, wewnętrzny konflikt i pretensje do Boga tworzą rozbudowaną historię, w której każdy, kto ma tendencje do rozmyślania o życiu, śmierci i wszystkim, co pomiędzy, na pewno znajdzie coś dla siebie. – Katarzyna Satława
Źródło: allegro.pl
Lament
Kino koreańskie w ostatnich latach zdobyło ogromną popularność, głównie za sprawą genialnego Parasite oraz hitu od Netflixa – Squid Game. Koreańczycy potrafią robić też świetne horrory, na przykład Lament z 2016 roku. Film ma dość banalną fabułę, przynajmniej na pierwszy rzut oka. Mamy miasteczko, w którym szaleje śmiertelna choroba, a ludzie zaczynają wariować. Gdy córka głównego bohatera – policjanta Jong-Goo – zaczyna się dziwnie zachowywać, mężczyzna stara się rozwiązać zagadkę. Produkcja to miszmasz tematyczny, są demony, opętania, potwory przypominające zombie… Każdy znajdzie tu coś dla siebie.
Lament ma wszystko, czego oczekuję od dobrego horroru: ciężki, mroczny i gęsty klimat z mocno wyczuwalnymi azjatyckimi akcentami, a także dobrze rozpisaną fabułę, która potrafi kilkukrotnie zaskoczyć. Co jednak najważniejsze, film trzyma widza w napięciu od samego początku i nie pozwala na chwilę wytchnienia. Już pierwsza scena to niesamowicie klimatyczny i niepokojący segment, a później jest już tylko lepiej. Twórcy doskonale operują tajemniczością i wiedzą, w jakie struny uderzyć, by roznieść emocjonalnie odbiorców. Podczas oglądania autentycznie ściskało mnie w brzuchu nie tylko przez ciągłe napięcie, ale też przez emocjonalny rollercoaster serwowany przez reżysera. Film obejrzałem parę lat temu, a jednak ciągle siedzi mi w głowie i z pewnością mogę zaliczyć go do moich ulubionych horrorów. Lament to kawał dobrego i przerażającego kina grozy. Zdecydowanie warto obejrzeć, szczególnie w Halloween. – Bartosz Aniszewski
Źródło: bloody-disgusting.com
Krzyk
Krzyk jest swoistym hołdem dla popularnych na przełomie lat 70 i 80 slasherów. Motyw bazuje na pewnym schemacie. Widzimy nastolatków, narkotyki, seks, opustoszały dom i mordercę, który wykańcza po kolei swoje ofiary, a na końcu dochodzi do ostatecznego pojedynku między psychopatą a główną bohaterką, przeważnie jedyną dziewicą w zepsutym towarzystwie. Z biegiem lat takie serie jak Piątek 13-go czy Halloween straciły na popularności. Renesansem slasherów okazał się Krzyk z 1996 roku. Film opowiada o losach mieszkańców miasteczka, terroryzowanego przez psychopatycznego mordercę i fana horrorów. W produkcji mamy wszystkie elementy, które znamy z klasycznych slasherów, lecz z nowinkami technicznymi oraz w mojej ocenie z aktorami z okładkową urodą. Widz do samego końca nie wie, kto ukrywa się za maską i okrutnie zabija mieszkańców. Jak przystało na film tego typu, autorzy postawili na wprowadzenie elementu charakterystycznego dla psychopaty. Morderca nosi czarną pelerynę i maskę ducha (ghost face), a ulubionym narzędziem jest nóż. W filmie występują gwiazdy młodzieżowych produkcji lat 90., tj. Neve Campbell, Drew Barrymore czy Matthew Lillard. Krzyk zebrał mieszane oceny krytyków filmowych, jednak zaskarbił sobie życzliwość wielu fanów kina. Produkcja doczekała się również pełnometrażowej i niemniej popularnej parodii w filmie Straszny Film. – Kamil Sawicki
Źródło: filmaffinity.com
Tropiciele mogił
Oooo, co to był za dobry horror, a całkowicie się tego po nim nie spodziewałam? Kręcenia w stylu Blair Witch Project, [RECa] czy Paranormal Activity totalnie dodało mu klimatu. Lance Preston jest twarzą specyficznego reality show – Grave Encounters. Wraz z ekipą filmową odwiedza różne miejsca, żeby zbadać je pod kątem zjawisk paranormalnych, jednak nie zawsze jest to cała prawda, a raczej efekty specjalne. Pewnego dnia zespół dowiaduje się o opuszczonym szpitalu psychiatrycznym w Collingwood, gdzie podobno dochodzi do niewyjaśnionych zjawisk. Zamykają się w budynku na jedną noc, aby odkryć co się tam naprawdę dzieje i nagrywają na przenośnych kamerach oraz kilku rozstawionych po obiekcie. To, co tam zobaczą, na zawsze zmieni ich podejście. Tylko, czy budynek ich wypuści, żeby mogli o tym opowiedzieć?
Obejrzałam wiele horrorów, opowiadających o nawiedzeniach, ale ten zrobił na mnie duże wrażenie. Styl kręcenia sprawia, ze cały historia nabiera realizmu, a gra aktorska jest na dobrym poziomie. Klimatu nadaje lokacja, gdzie spotkać można wannę z krwią, metalowe, porzucone łóżka szpitalne czy zabazgrane ściany. Charakterystyczne jest również poczucie odizolowania. Nie można dostrzec światła słonecznego, a czas jakby nagle się zatrzymał. Wariujące zegarki wcale nie pomagają. Twórcy mieszają w głowach bohaterów, a atmosfera robi się coraz bardziej napięta z każdą mijającą minutą. Człowiek przez cały film trzyma kciuki za bohaterów, a niewiedza, czy wyjdą żywi sprawia, że nie można się oderwać. Tytuł godny polecenia i doczekał się drugiej części. Ta jednak rozczarowuje, choć miło jest wrócić do znanego obiektu. – Katarzyna Gnacikowska
Źródło: tumgir.com
Inkub
O tym panu to ja bym mogła eseje pisać. Mój ukochany, polski autor grozy, który niejednokrotnie przyprawiał mnie o zawał serca i bardzo dobrze o tym wie, ponieważ nie omieszkałam go o tym poinformować. Swoje książki osadza na Suwalszczyźnie, a tam nie brakuje ciekawych zakamarków oraz przerażających postaci. Zaczęłam od Gałęzistego, przeszłam przez Grzesznika, przeturlałam się przez Paradoks oraz 87 centymetrów w Upiornych świętach, czekam na Demana i kocham wszystkie przeczytane historie, które są w nich przedstawione. Niemniej największe wrażenie zrobił na mnie Inkub. Możliwe, że wpłynęły na to okoliczności w jakich czytałamtę książkę. Byłam w ciąży, ale to nie zmienia faktu, iż tytuł jest iście zacny. A to, że twórca wydaje teraz u Vespera to dodatkowy bonus.
Jedna legenda, wioska oraz zła czarownica, ale dwie epoki i odmienne historie. Witajcie w Jodoziorach, małe mieścinie znajdującej się na Suwalszczyźnie, gdzie za chwile zawita zorza polarna. W zapomnianej przez wielu okolicy, małym domu, zostają znalezione spopielone zwłoki pewnego małżeństwa. Wieś nie ma zbyt dobrej reputacji, ponieważ miejscowi wiedzą, że lepiej się tam nie zapuszczać. Nigdzie nie ma tylu zbrodni, morderstw, samobójstw, zaginięć oraz wszelkiej przemocy. Wieść niesie, że ziemia jest opętana, a martwi istnieją obok żywych, zjawiska nadprzyrodzone są normalne, a zielone światło z nawiedzonego domu co chwilę rozbłyskuje. I całym tym galimatiasem interesuje się mało doświadczony dzielnicowy, który nagle odbiera sobie życie. Sprawę śmierci dostaje policjant z Suwałk – Vytautas Česnauskis. Im dalej w las, tym odkrywa coraz więcej niepokojących faktów oraz widzi dziwne rzeczy. Trop wiedzie go do zbadania sprawy z lat siedemdziesiątych, kiedy to na tych ziemiach podobno żyła czarownica…
Niezbyt lubię pozycje, w których ówczesna opowieść przeplata się z tą starszą, jednak nie tym razem. Podchodziłam troszkę jak pies do jeża, ale postanowiłam zaufać autorowi i nie zawiodłam się! To, w jaki sposób stopniuje on napięcie, odkrywa nowe fakty oraz trzyma w niepewności jest dopracowane w najdrobniejszych szczegółach. Książka to wielka kobyła, ma ponad siedemset stron, a ja skończyłam ją ekspresowo. Tylko później się zaczęło… Nie wiem, co Artur Urbanowicz robi mi z głową, ale po każdym tytule czuje się nieswojo i jakby obserwowana. Do teraz mam obawę przed lustrami, bardzo ci dziękuję, Grzeszniku… Jednak jest to najlepszy dowód na to, że w grozę to autor potrafi i mimo przerażenia wsiąkam w to całkowicie i cały czas będę polecać! – Katarzyna Gnacikowska
Autopsja Jane Doe
Horror, który przeraża, zachwyca, otumania i trzyma w napięciu do dosłownie ostatniej sekundy. W niewielkim miasteczku, w Wirginii, policja dostaje wezwanie. Po przyjechaniu na miejscu odkrywają, że została zamordowana cała rodzina, a w piwnicy, częściowo przysypana piachem, leży młoda, naga kobieta. Próby odkrycia jej tożsamości nie przynoszą efektów i trafia do kostnicy jako Jane Doe. Tam zajmują się nią Tony Tilden i jego syn Austin, a na rozwikłanie zagadki mają tylko noc. Opierając się na logicznych oraz naukowych założeniach, ruszają do pracy, a trzeba dodać, ze uznawani są za specjalistów. Metodycznie odrzucają fałszywe poszlaki. Z biegiem czasu odkrywają, iż logika na nic się tu zda, a ich pojmowanie musi się diametralnie zmienić. Trafiają na ślady obrzędów rytualnych, a kiedy prawda zacznie do nich docierać, będzie za późno…
Mroczna produkcja, która na początku wydaje się niepozorna, a wraz z rozwojem fabuły się rozkręca. W głównej mierze przeważa tu spokój, specyficzna cicha atmosfera, a momentów dynamicznych jest naprawdę niewiele jak na horrorowe filmy. Nie zmienia to jednak faktu, że pozycja jest jednym z lepszych tytułów, jakie widziałam w swoim życiu, a zakończenie to istna perełka. – Katarzyna Gnacikowska
Źródło: bloody-disgusting.com
Cienie W Mroku
Cienie w mroku to dzieło angielskiej autorki Michelle Paver, urodzonej w Malawi, która karierę pisarską rozpoczęła w latach dziewięćdziesiątych, po śmierci ojca. Na swoim koncie ma już sporo książek typowo młodzieżowych oraz jedną ze skierowanych do dorosłych. Cienie w Mroku to bardzo udana powieść grozy, ponieważ fabuła jest wiarygodna. Dla niezainteresowanych tematem mogłaby wydawać się opartą na faktach. Wydarzenia skupiają się wokół kilku protagonistów, podczas wyprawy na północne koło podbiegunowe, gdzie noce i dnie trwają zdecydowanie dłużej niż w umiarkowanym klimacie, a pośród lodowego piekła nie ma żadnych innych ludzi. Postaci są zdane na siebie, a wskutek różnych wydarzeń jedna z nich zostaje na tym pustkowiu sama. Wkrótce sny, a raczej koszmary zaczynają zlewać się z jawą w jedno, bohatera nawiedzają przerażające wspomnienia miejsca, w którym się znalazł. Na zmysły coraz bardziej oddziałuje mróz, pustka i samotność. Bohater zostaje zmuszony do zmierzenia się ze swoimi lękami, stawenia czoła nieznanemu; okazuje się bowiem, że mimo wszystko nie jest sam. Stopniowo odkrywa tajemnice, dowiaduje się, co zaszło w przeszłości, do czego służyły znalezione narzędzia, a wyprawa badawcza zamienia się w wyprawę ratunkową. Powieść świetnie wprowadza w klimat północnych pustkowi, dobrze przedstawia to, co można odczuwać, zostając samemu, jak może działać ludzka psychika w takiej sytuacji. Wszystko jest ubrane w intensywny klimat, wprawia w niepokój, z drobnym mankamentem, który tylko troszkę psuje odbiór całości. – Wojciech Chmiel
Amnesia: Mroczny obłęd
Choć niejednokrotnie sięgałem po gry w klimacie horrorów, a przez długi czas Resident Evil plasował się w czołówce moich ulubionych tytułów, to chyba żadna produkcja nie zrobiła na mnie takiego wrażenia jak Amnesia: Mroczny obłęd. Grę pokazał mi znajomy i to przy jego komputerze spędziliśmy kilka dobrych godzin, aby przejść cały scenariusz. Muzyka, klimat, jump scare’y oraz fakt, że bohater właściwie nie ma jak walczyć z przeciwnikami, a może jedynie uciekać i kryć się po kątach przyprawia o dreszcze. Do tego zwidy, których doznaje bohater, gdy zbyt długo pozostaje w ciemności. Jak dla mnie jest to istny majstersztyk gatunku. To właśnie dzięki niemu wkrótce potem zabrałem się za Layers of Fear czy Outlast. Oba również każdemu polecam, ale jednak jeśli szukacie czegoś mrocznego na Halloween, koniecznie przetestujcie Amnesię! – Piotr Markiewicz
Źródło: steampowered.com