Site icon Ostatnia Tawerna

Trochę grozy we whoniversum – czym nas straszy „Doctor Who”

Wiele można powiedzieć o serialu Doctor Who, ale że jest straszny? Wiele osób może twierdzić, że nie. I chociaż serial prawdopodobnie nawet nie stał na półce sklepowej obok horrorów, to jednak zapaleni whowianie boją się wielu rzeczy. A to wody (ale tylko tej na Marsie), a to dzieci w maskach gazowych, a to nawet płaczących aniołów. Jak to się dzieje, że chociaż temu brytyjskiemu science fiction daleko do filmu grozy, to jednak jest się czego obawiać? 

Zanim odpowiem na to pytanie, muszę zaznaczyć, że tekst odnosi się do nowych serii Doctor Who i UWAGA: MOŻE ZAWIERAĆ SPOILERY!!! Jeśli zobaczycie w tekście tytuł odcinka, którego jeszcze nie oglądaliście, to pomińcie akapit i… lećcie nadrabiać. A później zapraszam do dalszego czytania.

Czemu mnie straszysz?

Doctor Who nie jest serialem uniwersalnie strasznym. Dzieje się tak z kilku powodów. Po pierwsze nie jest to jego celem, a przynajmniej nie głównym. Niektóre odcinki mają wzbudzać strach, jednak nadal jest to przede wszystkim serial science fiction i nie jest jego zadaniem powodowanie gęsiej skórki.

Po drugie, nawet jeśli już twórcy chcą przemycić nieco grozy, to starają się to robić oryginalnie, przez co niekoniecznie trafiają w gust horroromaniaków. Zdarzyło się kilka historii wyraźnie inspirowanych tradycyjnymi horrorami, było ich jednak niewiele. Na ogół jeśli już Doctor Who nas straszy, to zmieniając niepozorne sceny, postacie czy miejsca w takie, których należy się obawiać. 

We wszystkich nowych seriach „Doktora” pojawił się zaledwie jeden odcinek, który w pełni nazwać można horrorem. Jeśli jesteście whowianami, a na wieść o odkryciu wody na Marsie wydaliście z siebie niemy okrzyk przerażenia, to doskonale wiecie, o czym mówię. Oczywiście o odcinku specjalnym piątej serii, The Waters of Mars, w którym clou programu byli ludzie zakażeni marsjańską wodą (a konkretnie gatunkiem, którą ją zainfekował), zamieniający się w bezwolne stworzenia skupione na dalszym rozprzestrzenianiu zarazy. Istoty, którymi się stali, nie były przyjemne dla oka, wręcz przeciwnie. Popękane usta, z których wyciekała woda, i bezmyślnie patrzące w przestrzeń oczy były przerażającym widokiem. Dodajmy do tego mało optymistyczne zakończenie, a otrzymamy niemal rasowy horror. Brrr… Do dzisiaj ciarki mnie przechodzą, jak tylko o tym pomyślę.

Pozostałe (mniej i bardziej) straszne historie odbiegają nieco od kanonu filmów grozy, a jedną z nich jest opowieść o Płaczących Aniołach, które pojawiły się po raz pierwszy w dziesiątym odcinku trzeciej serii, noszącym tytuł Blink. Co jest strasznego w ożywających statuach? Kilka rzeczy. Zacznijmy od tego, że poruszają się, kiedy nikt na nie nie patrzy. Wiecie, wystarczy mrugnąć, a nagle obok waszej twarzy pojawia się kamienna twarz z wyszczerzonymi zębiskami. Nic przyjemnego. Element zbliżony do jump scare’a straszy w sposób tradycyjny i na tym kończy się to, co zwyczajne. Płaczące Anioły pomimo przerażający twarzy nie fundują swoim ofiarom okrutnej śmierci. One tylko przenoszą w przeszłość (dodatkowo również w przestrzeni), żywiąc się energią czasu. Nic w tym strasznego? No to pomyślcie, że nagle w kwiecie wieku zostajecie przerzuceni do innej epoki, tracicie wszystkich bliskich, całe dotychczasowe życie i dożywacie starości w nie swoich czasach. To ja już wolę zginąć tragicznie.

To wcale nie jest straszna historia

Najczęściej pod przykrywką historii mrożącej krew w żyłach Doctor Who opowiada o czymś zupełnie innym. Czasem o rodzicielskiej miłości, czasem o strachach czających się w dziecięcej wyobraźni, a czasem o próbie ponownego połączenia się kochanków. Ukrytych tematów jest naprawdę wiele i to jest jedna z tych cech serialu, które bardzo cenię. To nie jest tylko kolejne science fiction, bo każdy odcinek jest czymś więcej i opowiada o czymś ważniejszym.

Przykład? Weźmy dwa odcinki pierwszej serii – The Empty Child oraz The Doctor Dances. Było przerażająco do tego stopnia, że nawet aktorzy – jak sami twierdzą – odczuwali dyskomfort podczas kręcenia. A straszyły nas… niepozorne dzieci w maskach gazowych, pytające „Are you my mummy?”. Oglądanie tych epizodów po raz pierwszy było niepowtarzalnym przeżyciem, ale do dzisiaj dostaję gęsiej skórki. A to wcale nie była straszna historia! To tylko opowieść o zjednoczeniu matki i dziecka oraz pomocnych nanorobotach (a właściwie nanogenach) naprawiających świat.

A pamiętacie wizytę Dziesiątego Doktora i Donny w Bibliotece (odcinki Silence in the Library oraz Forest of the Dead)? Bardzo pouczająca wycieczka. Jeśli zauważycie własny cień, który nie powinien istnieć, to… cóż, lepiej pożegnajcie się szybko z rodziną, bo właściwie nic więcej nie możecie zrobić. Nie jest to może typowa opowieść grozy, ale wizja cienia, który w zaledwie kilka sekund potrafi obgryźć ciało do gołych kości, jest przerażająca. A tak naprawdę Vashta Nerada to tylko drapieżny gatunek, który w momencie przerobienia ich domu-lasu na książki, po prostu przeniósł się razem z nim i próbował przetrwać. Doctor Who uczy, że nie wszystko, co straszne, jest złe. Czasami po prostu próbuje walczyć o własne życie, krzywdząc przy tym innych.

Strach ma wielkie oczy

Wśród odcinków przerażających, ale mówiących o czymś więcej zdarzały się również takie, które pokazywały, że strach często jest w naszej głowie i nie zawsze ma racjonalne albo przynajmniej rzeczywiste podstawy. Przykładem epizodu podchodzącego do grozy w taki sposób jest Night Terrors, czyli dziewiąta historia z sezonu szóstego. To opowieść o przestraszonym dziecku szukającym pomocy w pozbyciu się potworów z sypialni. Kiedy jednak dziecko okazuje się empatycznym kosmitą z nietypowymi zdolnościami, który potrafi zmaterializować swoje wyimaginowane potwory, robi się groźnie. Na szczęście nie ma niczego, czego nie dałoby się pokonać, mając wsparcie bliskich. To jedna z tych troszkę straszących, a jednocześnie pokrzepiających historii.

Twórcy Doctor Who podchodzą do tematu grozy w sposób nietypowy. Straszą na ogół oryginalnie i nie dla samego straszenia. Pod płaszczykiem odcinków wywołujących gęsią skórkę przemycają ważne tematy, o których warto pomyśleć.

No to jak jest z tym straszeniem? Zależy dla kogo. Fani horrorów raczej spojrzą pobłażliwie nawet na te najstraszniejsze (w mojej ocenie) epizody „Doktora”. Jeśli jednak jesteście tchórzami (lub siusiumajtkami, jak to nazywają koleżanki z redakcji), jak ja, to zapewne te subtelne, nieoczywiste i mało widowiskowe, ale jednocześnie przekazujące jakąś ideę strachy zrobią na was wrażenie i wystarczą za namiastkę horroru na dłuższy czas. W takim przypadku – przybijcie wirtualną piątkę! 

Exit mobile version