Site icon Ostatnia Tawerna

TOP 5: Planszówki z mamą – zestawienie gier, w które graliśmy z naszymi rodzicielkami.

Z okazji Dnia Matki przygotowaliśmy dla Was specjalny przegląd planszówek, w którym nasi Redaktorzy wspominają rozgrywki – często mocno specyficzne –  ze swoimi mamami.

Domek

Domek – tworzymy własny rozkład pomieszczeń w swoim jednorodzinnym domku. Dobieramy meble, pomocników, a nawet tworzymy dach według własnego widzimisię. Bardzo przyjemny temat na planszówkę do pogrania z mamą. Mechanicznie jest prosto, ale z drugiej strony zaprojektowanie własnego idealnego domu wcale łatwe nie jest. Wiem, że zawsze namówię moją mamę na partyjkę w Domek, bo przy tej grze na pewno będziemy się świetnie bawić i miło spędzimy czas. – Hubert Heller

Monopoly

Monopoly to gra kultowa, acz dla mnie wyjątkowa z innego względu. Przypomina mi dzieciństwo i masę emocji związanych z zabawą w deweloperkę.

Fenomenem tej gry jest to, że ilekroć w nią gram, nigdy się nie nudzę. Tak było również w dzieciństwie. Chyba nie jestem wyjątkiem, bo ta gra (opatentowana w latach 30.!) wciąż podbija serca coraz to nowych graczy. Dreszcz ekscytacji związany z odkrywaniem, co znajduje się na wewnętrznej stronie karty SZANSA, a co na analogicznej stronie KASY SPOŁECZNEJ, gdy zobowiązana byłam do podniesienia jednej z nich po uprzednim nastąpieniu na określone pole, był stale obecny w moim sercu. Podobnie miała moja rodzicielka.

Mama i jej nietuzinkowy styl gry w Monopoly jednocześnie mnie irytował i bawił. Dla przykładu fascynowało mnie to, jak często kupowała ona posesję, które nie pasowały do tych obecnych w jej zestawie kart, a jak często pomijała te idealne z punktu widzenia strategicznego. Wiecie, miała dwie dwie żółte kartki (Krakowskie Przedmieście, Ulicę Świętokrzyską) i gdy stanęła na Nowym Świecie – nagle rezygnowała z jego zakupu. Dziś rozumiem, że moja kochana rodzicielka robiła to, bo chciała dać mi fory. Mogłabym wymieniać takich sytuacji bez liku. Co poza nimi kojarzy mi się z wspólnym graniem w Monopoly z mamą? Jej ulubiony pionek – statek! Nie wiedzieć czemu, moja mama zawsze chciała grać tym srebrnym środkiem transportu. Okej, od czasu do czasu wybierała pieska. Podsumowując, wspominam nasze rozgrywki bardzo miło, ale czasem miałam ochotę krzyknąć MAMO! Nie jestem taką lamą! Wykup sobie dany kolor i zacznij budować domki, a nawet hotele! Nieraz tak właśnie krzyczałam. Na szczęście działało 🙂 – Marzena Siarkiewicz

Ramses II

Niestety nie miałam zbyt wielu okazji do grania w gry planszowe z moją mamą, ale gdzieś pomiędzy rozgrywkami z siostrą, udało mi się ją namówić na kilka partii. Grą, do której razem zasiadałyśmy, był Ramses II. Choć prosta, sprawiała nam sporo radości. Nigdy nie lubiłam gier typu memory, ale ta była wyjątkiem. Najpierw losowe układanie skarbów i zakrywanie ich piramidkami, a następnie próba odszukania do nich drogi tak, aby nie natknąć się na pozostałe.

Największą radość sprawiało mi ogrywanie mamy, bo wiadomo, że dzieci mają magiczną moc zapamiętywania wszystkiego. Ramses II ma już swoje lata, ale z sentymentu nadal stoi na mojej półce. Czasami ląduje na stole i mimo że nadal nie lubię gier typu memory, po każdej partii jestem zadowolona, że wciąż ją mam. – Katarzyna Satława

Chińczyk

Chińczyk został stworzony na podstawie hinduskiej gry Pachisi. W latach 1907-1908 Josef Friedrich Schmidt uprościł zasady, na których opiera się współczesna wersja. Pierwszy raz wydano ją w 1914 roku. Do rozgrywki potrzebna jest plansza, po cztery pionki dla każdego gracza oraz kostki do gry.

Grę polecam wszystkim i w każdym wieku. Kultowy tytuł na miłe spędzenie popołudnia lub wieczór. Mam do niej bardzo duży sentyment, ponieważ to pozycja rodzinna, grana przez moich bliskich przez pokolenia. Wraz z mamą spędziłyśmy dziesiątki godzin podczas wspólnych rozgrywek. Nasza plansza jest już tak wysłużona, że nie wiem, jakim cudem dalej trzyma się w całości. Wielokrotnie łatana, klejona oraz scalana, a plansza jest dwustronna. Na pierwszej można grać do czterech osób, na drugiej do sześciu. – Katarzyna Gnacikowska

Grzybobranie

W czasach mej młodości, a więc w latach 90., gry planszowe były zdecydowanie mniej popularne niż w chwili obecnej. Na rynku dostępnych było pewnie kilkadziesiąt tytułów, przy czym większość z nich nie różniła się szczególnie od siebie. Turlaliśmy sześciościennymi kośćmi, poruszaliśmy się po planszy w stylu bajkowym, zamkowym czy toru wyścigowego i odczytywaliśmy instrukcje z poszczególnych pól, które kazały nam się cofać, iść do przodu, wykonać kolejny rzut lub wstrzymać się na kolejkę. Dość podobnie wyglądała zresztą jedna z moich ulubionych gier, czyli Grzybobranie. W tej planszówce urozmaiceniem były grzybki, które należało odpowiednio ustawić. Dowiadywaliśmy się przy okazji, które z nich są jadalne, a które nie. Nie liczyło się też, kto pierwszy dotrze do mety, ale to, kto na koniec będzie miał najwięcej dobrych grzybów w koszyku. Ponieważ jestem jedynakiem, a nie zawsze mogli przyjść do mnie koledzy, grać ze mną musiała często moja mama.

Dzielnie znosiła ten moment, gdy przynosiłem pudełko, rozstawiałem wszystko na stole i prosiłem ją o jeszcze jedną rundę po wyimaginowanym lesie. Zawsze znalazła dla mnie czas. Choć zdarzało się, że jej rola kończyła się na rzucie i powrocie do szykowania obiadu. Wtedy ja poruszałem jej pionkiem i, gdy nie widziała, oszukiwałem. Pewnie dobrze wiedziała, że to robiłem i tylko dawała mi wygrać. W sumie przez to wolałem grać z nią niż z czujnym tatą, u którego nie było przymykania oka. – Piotr Markiewicz

Exit mobile version